Obserwatorzy

niedziela, 24 listopada 2013

Help...

Niech ktoś mnie zatrzyma!!! Proszę! Nie mam siły, nie mam nerwów, czuję że się wypalam :( Ciągle w biegu, w biegu, załatwianie, jeżdżenie - kiedy to się skończy! To wszystko mnie przerasta, powoduje ze jestem wiecznie sfrustrowana, emocjonalnie rozbita, nie radze sobie z ogarnięciem tego całego bałaganu. Ostatnio pierwszy raz w życiu poważnie pokłóciłam się z Mamą , przyczynił się do tego wszechogarniający mnie stres - przepłakałam potem cały wieczór, nie wytrzymałam, zadzwoniłam do niej , przeprosiłam, ona też płakała - MASAKRA. Chcę wyjechać, odciąć się od problemów, nie chcę już o tym wszystkim myśleć :(

poniedziałek, 28 października 2013

Miało być STOP a wyszło jak zwykle :)

źródło: internet
Dziś powiedziałam STOP! Po prawie miesiącu funkcjonowania na najwyższych obrotach postanowiłam wreszcie zwolnić. Miałam plan, dziś biorę urlop na żądanie, nie wychodzę z łóżka, cały dzień poświęcam tylko sobie: czytam, oglądam, popijam kawusię i konsumuję najwspanialsze wspaniałości. No i poza tym że na urlopie jednodniowym jestem to reszta zupełnie nie pokrywa się z tym co sobie zaplanowałam. Zamiast leżeć (względnie siedzieć) i odpoczywać to ja już czwarta pralkę prania włączyłam, reszta wisi już dość mocno ściśnięta i schnie, chodniki z podłogi wymagały odświeżenia więc moczą się w wannie i czekają aż je upiorę, kurze wytarłam bo nie dało się odpoczywać wśród takich zakurzonych mebli, poszłam zakupić świeży chleb no bo został tylko kawałek kamiennego chleba z czwartku i tak oto mija mi dzień, który miał być dniem lenia. Ale kurcze ja już chyba nie umiem odpoczywać, nie umiem usiąść na dupie i po prostu zająć się sobą. A jak już się uda usiąść to przy kompie żeby napisać jak mnie to dziwi, że wokoło tyle pokus do podkręcania obrotów. Ech... Dawniej nie miałam problemu z tym  żeby się odciąć od wszystkiego i poddać się błogiemu lenistwu. Starzeje się chyba... :) Ale wiecie co w tym wszystkim jest najgorsze - ?? Że mnie to cieszy, ten ruch, ten pęd domowy - po prostu sprzątanie mnie odpręża. A jeszcze kiedy za oknem tak wspaniale świeci słońce to nie ma szans na muchy w nosie i wypominanie sobie tego co miało byc a nie jest. Po prostu jest pięknie i oby tak pięknie bywało częściej :)  
 

poniedziałek, 21 października 2013

Wątróbka z jabłkami - pychotka :)

Pomyślicie, że ktoś kto pisze posta o wątróbce musi być zdrowo walnięty ale ja po prostu kocham,  uwielbiam, przepadam za tym kontrowersyjnym "przysmakiem" :) Nie wiem dlaczego ale bardzo dawno jej nie jadłam i postanowiłam to jak najszybciej zmienić. Wczoraj na stole zamiast niedzielnego rosołku i schaboszczaka z ziemniarami zagościła wątróbka z jabłkami, kaszą i ogórasem. No cóż mogę powiedzieć... NIEBO W GĘBIE :DDD Ten smak, ten zapach...ech... wspomnienia z dzieciństwa wróciły ponieważ u mnie w domu często babcia robiła na obiad właśnie taki przysmak :) Niestety po pysznym obiadku zostało tylko wspomnienie i zdjęcie więc patrzę na nie powłóczystym wzrokiem a ślinka cieknie mi po brodzie :)
Jeśli ktoś miałby ochotę na ten przysmak przepis znajdziecie w zakładce "Zdrowe przepisy" lub TUTAJ



wtorek, 15 października 2013

Biegiem...

Źródło: internet
Matko kochana! Ja ciągle w biegu... na nic czasu nie ma, tylko praca - dom, zakupy, ważne spotkania, teraz jeszcze wizyta Szwagierki ( i z nią też różne "ciekawe" akcje), w domu bałagan, koty walają się po kątach, góry prasowania i jeszcze większe góry prania zaczynają przypominać Kasprowy - TRAGEDIA. Potrzebuje zwolnić, ogarnąć przestrzeń wokół mnie i siebie też ale to nie takie proste bi ciągle ten czas... biegnie.... ucieka... a ja z wywieszonym jęzorem za nim biegnę, galopuję i ciągle złapać go nie mogę :((  Jakimś cudem udało mi się dorwać bloga i skrobnąć kilka słów, kilka krótkich słów bo zaraz lecę - pędzę dalej... Brakuje mi tchu, siły, zaczynam się czuć dziwnie, ciągle jestem poddenerwowana i bez powodu wpadam w złość! Potrzebuję chwili dla siebie, chcę usiąść z książką i kubkiem kawy i nie myśleć o tym że trzeba się zając domem, mężem, odwiedzić rodzinę, zrobić zakupy, spotkać się z prawnikiem, pójść na proszony obiad itp... itd... W takich chwilach pragnę samotności... 
 

sobota, 5 października 2013

W wielkim skrócie...

Źródło: internet
Tydzień minął jak z bata strzelił... Poniedziałek uciekł błyskawicznie bo w pracy było dużo roboty więc nie było czasu na nudę i myślenie, wtorek pod znakiem pakowania bo M. jechał na 3 dni na konferencję, w środę (ponieważ zostałam sama z wolna chatą) spotkanie w babskim gronie do późnych godzin nocnych, w czwartek rano ciężko  było przez to oderwać głowę od poduszki ale się udało a po południu pierwsza lekcja angielskiego w tym semestrze (nawiasem mówiąc było super i tak się rozgadałyśmy że od 19 do 21 płynęły z moich ust angielskie słówka) no i wreszcie nastał piątek, po pracy szybkie zakupy i wieczorem powrót M. No i mamy sobotę - wbrew pozorom nie mam czasu na odpoczynek bo dziś przylatuje siostra mojego męża i będzie się działo... Może jutro uda mi się poleniuchować z książką albo wybrać się na długi spacer... Mam nadzieję że tak. Może nie jest to typowe życie w biegu ale mimo to po tym tygodniu czuję się zmęczona. A na dodatek humor popsuło mi niewiadomego pochodzenia brudzenie które pojawiło się wczoraj :( Mam nadzieję że to nic poważnego i że nie nasili się zbytnio. Ech... Nie zamartwiam się , staram się myśleć pozytywnie że to nie oznaka jakiejś choroby, że to nie jakieś powikłania pooperacyjne... Mam nadzieję że doczekam jakoś do poniedziałku do wizyty u lekarza :(( A tymczasem KEEP CALM AND THINK POSITIVELY.  

niedziela, 29 września 2013

Jak Teściowa rogi pokazuje...

źródło: http://webhumor.w.interia.pl/tesciowa.html
Od czasu, kiedy poznałam mojego Mężulka miałam bardzo dobre stosunki z Teściową. nie wtrącała się, nie mówiła jak i co mamy robić - nasze życie było nasze i tylko nasze. Ale w każdej bajce pojawia się jakiś mroczny wątek i tak też zaczęło się u nas i tym mrocznym wątkiem nieoczekiwanie stała się Teściowa. Odkąd mieszka bliżej nas ciągle "umila" nam życie. Mimo tego że staramy się jak możemy, mimo swoich własnych problemów życiowych jesteśmy na każde jej zawołanie cały czas jest coś nie tak. I najgorsze w tym wszystkim jest to że ona nie mówi tego wprost tylko w zawoalowany sposób daje nam do zrozumienia że coś jest nie tak jak być powinno. Przykład? Przykładów można mnożyć, ale żeby nie być gołosłownym podam kilka - choćby dla tego żeby sobie ulżyć i "wygadać" się do Was.
1. Kiedy byłam w szpitalu po operacji Teściowa była w trakcie wykańczania mieszkania i przeprowadzki. Mieliśmy rozwalony samochód po wypadku a i mój  mąż  z racji całej zaistniałej sytuacji nie mógł codziennie do niej chodzić i pomagać więc poprosił aby wstrzymała się tydzień z przeprowadzką bo sytuacja jest jaka jest a jak odbierze samochód z naprawy to przewiezie jej rzeczy. No ale Teściowa nie wytrzymała, bardzo się jej spieszyło żeby się przeprowadzić i woziła w autobusie codziennie po kilka rzeczy do nowego mieszkania. No i niby nic nie byłoby w tej historii strasznego gdyby nie to że kilka dni temu przyszła do nas i chciała zabrać swoje rzeczy które przechowywaliśmy u nas w garażu. Powiedzieliśmy że jej zawieziemy bo niepotrzebnie będzie dźwigać a ona na to z wyrzutem " Sama się przeprowadziłam to i te rzeczy sobie sama zawiozę!" - ciśnienie mi się podniosło ale nic nie odpysknęłam, policzyłam do 10 i przeszłam nad tym do porządku dziennego.
2. Dziś Mąż był w sklepie z Teściową dokupić jakieś brakujące części do zamontowania czegoś w mieszkaniu, ale jak wrócili okazało się że niestety nie pasują i trzeba jechać wymienić. Jak Teściowa zobaczyła że M. wybrał złe części powiedziała w złości "To ja po to z Tobą pojechałam żeby dobre kupić ale widzę że się nie znasz!"
3. Raz w tygodniu jeździmy na większe zakupy żeby na cały tydzień starczyło i zawsze dzwonimy do Teściowej czy jej coś nie potrzeba. Najczęściej odpowiada że nie, czasami chce zgrzewkę wody. Potem jak się spotkamy to gdzieś tam wtrąci z westchnieniem  między słowami że "Innym to dzieci zakupy robią żeby nie dźwigała" :( 
4. Często jest tak że czegoś od nas chce ale nie powie tego wprost a my się nie domyślimy i potem jest obrażona na cały świat, nie odbiera telefonu i do nikogo się nie odzywa.
 Takich przykładów z życia codziennego mogę tu wypisywać i wypisywać. Niestety takie "fochy" są coraz częstsze a ja już nie mam na nie ani siły ani cierpliwości. Pewnego dnia nie wytrzymam i ją opieprze i skończy się "dobra synowa". Nie bawi mnie to że ona w taki sposób pokazuje że jest jej źle, czy że czegoś jej potrzeba. Mam nadzieję że nie będzie gorzej a jeśli będzie to na prawdę trzymajcie mnie bo nie ręczę za siebie. Już teraz wiem skąd biorą się te wszystkie dowcipy o teściowych - z życia po prostu!  Aaaaaa!!!       

niedziela, 22 września 2013

:))

Dziękuję Wam Kochane za takie miłe słowa odnośnie mojej fryzury. Może rzeczywiście  "nie taki diabeł straszny jak go malują" :) Powoli przyzwyczajam się do nowej fryzury a najbardziej zadowolona jestem wtedy kiedy nie trzeba spędzać godziny przed lustrem układając włosy -  w tej chwili to u mnie krótka piłka, 5 minut suszenia, przeczesywania palcami, potem wielkie wałki na 15 minut i fryzura gotowa. W ekstremalnych sytuacjach można podprostować końce, ale nie koniecznie :) I za to duży plus dla fryzury - oszczędność czasu na maxa :)
A jutrzejszy dzień napawa mnie strachem, stresuję się już od rana - jutro pierwszy dzień w pracy po takiej mega długiej przerwie. Co to będzie... Już widzę zapchaną skrzynkę, tony niezałatwionych spraw, pewnie znajda się też i takie które będą przeterminowane.. Ech... Przyznam szczerze że niechętnie jutro pojawię się w biurze - no ale cóż, nie ma wyjścia, pracować trzeba :( Tak więc głęboki wdech, może policzę do 10 i proszę Was o wsparcie mentalne i podesłanie dobrych emocji w moją stronę - jutro będzie mi to bardzo potrzebne... :))
Źródło: http://iqkartka.pl/
 

piątek, 20 września 2013

I jak Wam się podobam? :)

Dziś nietypowo - pierwsze moje zdjęcie na tym blogu :) Jako debiutant mam lekką tremę  :) Ale już wyjaśniam co mnie skłoniło do pokazania się. Otóż , wczoraj odwiedziłam moją fryzjerkę - powód był oczywisty, przez ostatnie zawirowania zdrowotne nie miałam czasu o takich sprawach myśleć i krótko mówiąc zarosłam jak krzak dzikiej róży. Niestety pani, do której zawsze chodzę jest w ciąży i chwilowo nie pracuje więc oddałam się w ręce jej koleżanki. Szczerze przyznam, że stresujące było to przeżycie bo tamtej babeczki jestem pewna na 150% i zawsze wychodzę od niej zadowolona a tej nigdy nie miałam okazji oddać swojej głowy więc trochę się obawiałam czy nie będzie trzeba chodzić przez miesiąc w czapce (na szczęście już zimno jest więc przynajmniej w czapce nie wyglądała bym dziwnie). Pani Ania zajęła się mną, i dłuuuugo bardzo się zajmowała. Zazwyczaj mycie,strzyżenie i modelowanie zajmowało mi max 40 minut kiedy moja ulubiona fryzjerka to robiła a tu - godzina i dziesięć minut. No ale może się stresowała - nie wiem. W każdym razie docinała, przycinała, podgalała, znowu przycinała... najpierw na mokro, potem na sucho... o ludzie - wreszcie jest. Efekt końcowy możecie zobaczyć na zdjęciu. Szczerze mówiąc aż tak krótkich włosów nie miałam jeszcze z tyłu. Fryzura podobna do poprzedniej ale różni się zasadniczo długością, tył w tej chwili jest zdecydowanie krótszy. No i powiedzcie, czy to dobrze wygląda? Bo ja już sama nie wiem i czuję się jakbym prawie wcale włosów na głowie nie miała... 


środa, 18 września 2013

Zdrowe gotowanie poprawia humor :)

Jakie znacie sposoby na poprawę humoru w szare, deszczowe dni? Jedni powiedzą że słuchają muzyki, jeszcze inni że dobra książka i kubek gorącej herbaty to jest to, znajdą się tez tacy dla których wanna z gorącą wodą i puszysta pianą jest lekiem na taka jesienną pogodę. Jeśli o mnie chodzi to z pewnością znalazłabym pocieszenie w każdym z tych sposobów , jednak wczoraj humor poprawił mi mój obiadek :) Nie miałam pomysłu co by tu sobie przygotować. A zależało mi na tym żeby było to jednocześnie i smaczne i zdrowe... Zajrzałam do lodówki, znalazłam kilka rzeczy na które miałabym ochotę... Myślałam , myślałam i wymyśliłam :)) Zdrowe naleśniki z brokułami i pietruszką :))  Na samą myśl mi się buzia uśmiecha. Nawet M. , który nie lubi zieleniny wczoraj kiedy jedliśmy obiad był bardzo zaintrygowany moim daniem :) O dziwo kusiło go nawet żeby spróbować i chociaż powiedział z przekora że to "zielenina dla bab" to widziałam że kiedy spróbował kawałek to nie do końca było takie niedobre :) Ale cóż, męska duma nie pozwala się przyznać do tego że zielenina może smakować prawdziwemu mężczyźnie :) I tak więc Prawdziwy Mężczyzna zjadł lasange z mięchem a ja moje pyszne naleśniczki :) Niebo w gębie.  Jeśli ktoś byłby chętny na takie zdrowe jedzonko to przepis wrzuciłam do zakładki "Zdrowe przepisy" , a tu droga na skróty ---> KLIK



wtorek, 17 września 2013

Sprzedam :)

Dziś post nietypowy, właściwie post w formie ogłoszenia. Chciałabym ogłosić wszem i wobec korzystając z dobrodziejstwa jakie daje nam dzisiejsza technologia - czyli mam na myśli bloga ;) , że mam do sprzedania książki które możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Wszystkie są nowe, nigdy nie czytane. Chciałabym je komuś chętnemu odsprzedać :) Teraz zbliża się taka pora roku gdzie wieczory się wydłużają i wtedy przyjemnie jest usiąść z książką w dłoni i gorącą herbatą pod cieplutkim kocykiem w wygodnym fotelu  i oddać się lekturze. 
Gdyby ktoś był zainteresowany to poproszę o wiadomość pod tym postem zostawiając na siebie "namiary" albo mailowo  wiolka.k@gmail.com


 


 

poniedziałek, 16 września 2013

Walka o przetrwanie...

Źródło: internet
Rozpoczął się ostatni tydzień mojego L4. Nawet nie wiem kiedy ten czas mi upłynął, 4 tygodnie minęły jak z bata strzelił. Fakt że zregenerowałam siły i ten czas był mi na prawdę potrzebny. Czuję się lepiej fizycznie a co ważne psychicznie też mimo że zdarza mi się jeszcze popłakać sobie i to nie tylko w samotności. Niestety tak długi czas na zwolnieniu ma jeden bardzo duży minus - moja pensja choć i tak niewielka w tym miesiącu wpadła na konto zupełnie tak jakby jej nie było. A najgorsze jest to ze w przyszłym miesiącu moja pensja też będzie taka okrojona :( No i martwię się bo zapłaciłam rachunki, kupiłam potrzebne lekarstwa i zostało kilkaset złotych :( Mój M. niby tez zarabia ale rozwalił samochód i większość kasy poszła na naprawę i ratę kredytu :(( Trzeba w tym miesiącu i w następnym mocno pasa zacisnąć żeby jakoś do 10-go przetrwać. I uwierzcie mi że to będzie prawdziwa walka. Odwołałam już swojego dentystę - czyli zaoszczędziłam tym jakieś 200zł, ale co z tego jak nie mam kurtki na jesień i butów? :( M. też potrzebuje się w coś ubrać - nie wiem jak to będzie. Pożyczać nie ma sensu bo trzeba z czegoś oddać a jak nie ma z czego to jak oddać? Zastanawiałam się nad jakąś dodatkową pracą, może jakieś "robótki ręczne " albo co... Może podpowiecie coś w tym temacie??     

środa, 11 września 2013

Nieziemsko czekoladowe brownie :)

Wczoraj postanowiłam zrobić coś miłego dla mojego M. I tak całymi dniami siedzę w domu więc postanowiłam urozmaicić sobie monotonię dnia codziennego i zabrać się za pieczenie. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz piekłam ciasto więc pora odświeżyć sobie co nieco. :) W ręce wpadła mi dawno temu kupiona  książka z przepisami na pyszne czekoladowe desery, a że M. to czekoladowy potwór postanowiłam poeksperymentować i zrobić coś czego jeszcze nie robiłam ale koniecznie z czekolady :) Wybór był trudny bo na każdej stronie coś kusiło, tyle tych pyszności i takie piękne zdjęcia że ślinka cieknie po brodzie... (Doszłam do wniosku że książki kucharskie to najlepsze książki bo w moim przypadku powodują wydzielanie endorfin :))) Po dłuuuuższej chwili zdecydowałam się na "Nieziemsko czekoladowe brownie" :) Przygotowałam wszystko i zabrałam się do dzieła. Zapach czekolady unosił się w całym mieszkaniu i dopiero wtedy endorfiny zaczęły się wydzielać... :) Ale muszę się pochwalić że nawet palca nie oblizałam - przecież trzymam dietę :) Zapach był wystarczający. 
Po godzinie w piecu stwierdziłam że udało się :) Sukces :) Pięknie wyglądające i jeszcze piękniej pachnące ciacho :)))      

A dziś już połowy nie ma... Chyba mamy myszy w domu ;)
 

poniedziałek, 9 września 2013

Pękające pięty - HELP!

Źródło: internet
Od jakiegoś czasu mam problem z piętą. Zauważyłam że w jednym miejscu pojawiła się na niej bruzda, lekkie wgłębienie , tak jakby była przerysowana w jednym miejscu i wydaje mi się że jest to pęknięcie. Nie mogę sobie z tym poradzić stosując tylko kremy nawilżające i potrzebuję skutecznego sposobu na pękające pięty. Oczywiście wujek Google poszedł na pierwszy ogień i poleca moczenie w naparze z siemienia lnianego, nacieranie witaminą A, nawilżanie, kremowanie itp itd... Ale czy te sposoby są na prawdę skuteczne? Czy możecie coś podpowiedzieć w tej kwestii? Może to brak jakiś witamin i powinnam zażywać jakieś suplementy?  A może to wcale nie jest pęknięcie tylko coś innego? ...
 

niedziela, 8 września 2013

Wir zakupów...

Ostatnimi czasy mogłam jeszcze więcej czasu poświęcić poznawaniu internetowych czeluści i wpadłam w wir internetowych zakupów. Na pierwszy ogień poszło Allegro i w moje ręce wpadły trzy bluzeczki :





A potem internetowy dyskont książkowy AROS, który uwielbiam bo ceny mają na prawdę konkurencyjne i posiadają wiele książek które ciężko znaleźć w powszechnie znanych księgarniach. I tak wczoraj wieczorem zamówiłam książki, które od jakiegoś czasu za mną chodziły, a mianowicie:



Źródło: www.aros.pl
Żeby tego wszystkiego było mało zamówiłam sobie tez bransoletkę, ale nią pochwalę się jak dostanę paczkę. Mam tylko nadzieję że będzie tak samo dobrze wyglądała w rzeczywistości jak na zdjęciach. 
Czy to zakupowe szaleństwo to mój sposób na całe zło tego świata?? 

sobota, 7 września 2013

Odkrycie... i wątpliwości...

Źródło: internet
Dziś jest piękna słoneczna sobota i wiecie co... ? Ucieszyło mnie to że rano leżąc w łóżku słońce świeci mi prosto w oczy...  I mimo że okno w mojej sypialnie znacznie odbiega od tego ze zdjęcia to akurat dziś rano dla mnie było ono właśnie takie... Ucieszył mnie poranek, taki zwykły, ale leżąc  pomyślałam sobie, że piękny dzień dziś przed nami... Czyżby powoli nadchodziły lepsze czasy? Czy nie za szybko? Czy żałoba po takiej tragedii nie powinna trwać dłużej? I znów kotłują się w mojej głowie myśli, wątpliwości, czy dobrze, czy źle... Ech... Chyba oszaleje... Za dużo tych "ALE". Mam taką tendencję do rozdrabniania się na czynniki pierwsze, do analizowania wszystkiego nawet tego co analizy nie wymaga i stąd biorą się zawsze mega wątpliwości. Ten typ tak ma. Ale i tak mimo to postaram się dziś cieszyć tym pięknym dniem. Może zafundujemy sobie z M. jakiś spacerek... Byłoby cudownie :)   
 

czwartek, 5 września 2013

Po wizycie...

Po prawie 17 dniach od zabiegu przyszedł czas na wizytę kontrolna u mojej pani ginekolog. Poszliśmy razem z M. żeby mniej więcej omówić plan działania co i jak w najbliższych miesiącach należy zrobić aby jak najlepiej przygotować się do płodzenia. Wszystko goi się tak jak powinno, blizny ładnie już wyglądają, w środku podobno też nie najgorzej poza dość dużym endometrium, które mam nadzieję fantastycznie złuszczy się podczas najbliższej miesiączki. Jeśli nie - czeka mnie łyżeczkowanie - ale mam nadzieję że nie będzie konieczne. Poza tym jak   na razie wykonywanie specjalistycznych badań większego sensu nie ma bo muszę najpierw porządnie wykurować się po operacji więc na początek dostałam lekarstwa do łykania,czopki (o zgrozo!!!), zalecenie spokoju, odpoczynku, skierowanie na podstawowe badania z krwi i BetaHCG kontrolnie (już zrobione, wyniki będą jutro). Najprawdopodobniej będę na zwolnieniu lekarskim jeszcze przez tydzień lub dwa co mnie cieszy niezmiernie i wcale ale to wcale nie przejmuję się tym że w pracy robota na mnie czeka - jak to mówi moja koleżanka "praca nie penis - postoi dłużej". Tak więc zgodnie z zaleceniami leżę, relaksuję się, czytam książki, surfuję po necie, ale też zaczynam wprowadzać także inne aktywności do swojego grafiku. Dziś na przykład urządziłam "godzinę z żelazkiem" i uprasowałam zalegającą kupę prasowania sprzed tygodnia. Co prawda zajechałam się totalnie a jeszcze w oparach wody z żelazka pot płynął mi po plecach. Kondycja jednak słabiutka, oj słabiutka. Czas więc na odpoczynek i pół godzinki z książką a potem poszukam fajnych rzeczy w necie - to ostatnio moje hobby. Na przykład znalazłam fajny pomysł na oryginalną tablicę korkową. Zastanawiam się czy nie zrobić sobie takiej. Od jakiegoś czasu zbieraliśmy z M. korki po winie więc trochę ich jest a pomysł na prawdę mi się podoba, no i w końcu zajęłabym się czymś co mnie tak nie zmęczy jak prasowanie.  
Źródło: internet

5 wzruszających minut...

Źródło:  internet
Trafiłam na ten filmik zupełnie przypadkiem ale nie byłam w stanie go wyłączyć w trakcie... Obejrzałam do końca, poryczałam się ze wzruszenia a teraz chciałabym się z Wami nim podzielić - KLIK.


wtorek, 3 września 2013

Stresowy poranek

Źródło internet
Na dzisiejszy dzień czekałam z wielkimi nerwami. Dziś miałam odebrać wynik histopatologiczny ze szpitala. Pojechałam taxówką bo bałam się autobusem sama jechać - jakaś blokada psychiczna :( Weszłam na oddział z mocno bijącym sercem, drżącą ręką zapukałam do sekretariatu. Powiedziałam o co chodzi, podpisałam odbiór i wyszłam z białą kartką. Pomyślałam sobie że jak wrócę do domu to dopiero odczytam wynik, ale nie mogłam wytrzymać. Przystanęłam na korytarzu i popatrzyłam na kartkę - przebiegłam wzrokiem od razu do miejsca w którym było napisane : WYNIK BADANIA , i.... I jajo! Wszystko po łacinie. A że ja łacinę znam tak dobrze jak chiński nic nie zrozumiałam z tego mądrego zdania. Pomyślałam że w domu przetłumaczę sobie wszystko w internecie i będę wiedzieć o co chodzi. Od niechcenia przeczytałam resztę danych znajdujących się na kartce i jakie było moje zdziwienie kiedy przeczytałam że wg badania byłam w 7 tygodniu ciąży! Lekarze w szpitalu mówili 4-5 TC a tu 7! Mój Boże, moje maleństwo miało prawie 2 miesiące :(( Od razu łzy napłynęły mi do oczu, nie mogłam się powstrzymać od płaczu. 7 tygodni... że ja nic nie zauważyłam... :( Może gdybym wiedziała wcześniej to dałoby się jakoś uratować naszą kruszynkę? Mam mętlik w głowie. Zadzwoniłam do M. i powiedziałam mu o tym. Zdziwił się tak samo jak i ja, ale jego podejście do tematu jest inne, bo powiedział że fakt, 7 tydzień to już dużo i dzięki bogu że mi się nic nie stało bo mogło być dużo gorzej, że tyle się słyszy o tym że kobiety dostają nagle krwotoku nie mówiąc o innych powikłaniach. Ech...kochany M., myśli i troszczy się o mnie, ale ja nie umiem jeszcze tak o tym myśleć, może gdybym wiedziała, gdybym zrobiła wcześniej te badania byłoby jakoś inaczej... Może... gdyby... 
      

piątek, 30 sierpnia 2013

Rekonwalescencji c.d.

Źródło internet
Dziś jest 11-ty dzień po operacji. Fizycznie czuję się lepiej i błogosławieństwem jest to że wreszcie mogę w nocy spać na boku. Nie doceniałam tego wcześniej że spanie na boku może być tak przyjemne. Moje plecy są mi za to z pewnością wdzięczne. Rana goi się dobrze i chociaż od poniedziałku nie mam już opatrunków to nie mam odwagi aby na nią patrzeć. Codziennie wieczorem myje ją mój kochany Mąż, ja jeszcze nie chcę na  nią patrzeć. Boję się - chociaż w zasadzie nie wiem czego bo to przecież tylko rana. Wydaje mi się że już zawsze tak będzie, zawsze będzie przypominała mi o tym że straciliśmy nasze upragnione dziecko. Do końca życia będę musiała na nią patrzeć, do końca życia będę czuła ją pod palcami i za każdym razem będą przypominały mi się te okropne wydarzenia :( Mam nadzieję że z czasem nie będzie to aż tak bolało. 
Poza tym że rozmyślam w ciągu dnia nie robię za wiele. Mężulek nie pozwala mi prawie na nic żebym się nie przemęczyła albo żeby mi się coś nie stało. Tak więc jedynymi moimi aktywnościami w ciągu dnia są jedzenie, siedzenie, leżenie, czytanie, surfowanie po necie, spacery po domu w celu rozruszania kości no i oczywiście do toalety. Wieczorami dochodzi wspólne oglądanie filmu. Czasami uda mi się niepostrzeżenie umyć naczynia w kuchni ale jak M. się zorientuje to zaraz mnie goni i tyle z moich podchodów. Poza tym jeszcze codziennie dzwoni do mnie Mama, na początku robiła to nawet kilka razy dziennie ale na szczęście teraz jest to tylko jeden kontrolny telefon. Czasami nie mam ochoty odbierać i powtarzać jej tego samego co poprzednim razem ale nie mam serca. Wiem że się martwi a uczucie to na pewno potęguje odległość jaka nas dzieli więc liczę do trzech, uśmiecham się do siebie i odbieram  pogodnym głosem mówiąc "Cześć Mamuś". Wypyta o wszystko, coś tam opowie co jej się przytrafiło od ostatniej rozmowy i tyle. Uff...
Wczoraj weszłam na wagę, chciałam sprawdzić czy coś się zmieniło po tych wszystkich "atrakcjach" i co się okazało? Schudłam 5 kilogramów od operacji. Cieszę się z tego bo to bardzo dobry początek. Za tydzień kolejny pomiar i zobaczymy co będzie dalej, nie spodziewam się drugiego 5 kg mniej , ale 2-3 byłoby miło. 
   

wtorek, 27 sierpnia 2013

Czy czas leczy rany?

Źródło: internet
Minął tydzień od operacji. Wczoraj byliśmy z M. w szpitalu na kontrolnej wizycie i usunięciu szwów. Bałam się tego bo wydawało mi się że jak wejdę na korytarz oddziału ginekologicznego to od razu zaleję się łzami i przypomni mi się ta cała tragedia, która się tam rozegrała. Ale nie, dałam radę. Nie poleciała żadna łezka. Nie musieliśmy długo czekać, wszystko przebiegło sprawnie. Po zdjęciu  szwów i odklejeniu opatrunków ogarnął mnie dziwny niepokój, że za chwilę bez tych wszystkich "wzmocnień" mój brzuch rozdzieli się w miejscu cięcia na pół. Nadzwyczaj ostrożnie wychodziłam ze szpitala kontrolując każdy krok i pilnując żeby przypadkiem brzuch się nie zatrząsł za bardzo bo wtedy na pewno stanie się nieszczęście. Nie wiem skąd takie myślenie. Oczywiście nic takiego się nie stało ale taka myśl krążyła mi w głowie jeszcze długo po przyjściu do domu. Niestety po południu poczułam wyraźnie zmianę nastroju, ogarnął mnie wielki smutek i nagle zaczęłam płakać. Płakałam chyba z godzinę, M. nie mógł mnie uspokoić. Wszystkie emocje znów dały o sobie znać i znalazły swoje ujście w moich łzach. Tak bardzo mnie to zmęczyło że nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziłam się po prawie trzech godzinach z ogromnym bólem głowy. Czułam się jakby mnie potrącił tramwaj. Wydawało mi się, że mimo tragedii jaka nas spotkała dobrze radzę sobie z tą sytuacją, ale po wczorajszym załamaniu już nie jestem tego taka pewna. 
Zaskoczyła mnie bardzo wielkość cięcia jakie mi zrobiono podczas operacji. Jeszcze przed wyjściem ze szpitala pytałam lekarza który mnie operował czy rana jest duża i on w odpowiedzi na to pokazał mi w powietrzu palcami jakieś 15 cm. Pomyślałam, że nawet nie tak źle. Ale w domu, kiedy M. wieczorem przemywał mi rany okazało się że jestem rozcięta dużo bardziej niż mówił lekarz - przynajmniej 30 cm. Ja nie widziałam swoich ran i nie mam odwagi żeby na nie patrzeć. Jeszcze nie jestem gotowa. Po prostu mnie to przerasta. Wystarczy mi że czuję ból, patrzenie na to to na razie dla mnie za dużo. Mój najukochańszy na świecie Mąż bardzo mi pomaga, bardzo wspiera mimo że przecież i on w tej sytuacji potrzebuje wsparcia. Zajmuje się domem, gotuje, sprząta , pierze ... Jest po prostu niezastąpiony. Dziękuję Bogu że pozwolił mi spotkać na swojej drodze takiego wspaniałego mężczyznę. Czasami przechodzi mi przez głowę taka myśl czy on nie żałuje że ma taką żonę jak ja, przez którą spotyka go tyle cierpień. Może z inną kobietą już dawno miałby dzieci i był szczęśliwy?? 
Jest takie powiedzenie że czas leczy rany - te fizyczne leczy, oczywiście ale te które są gdzieś głęboko w sercu i duszy będą bolały jeszcze bardzo , bardzo długo...  

  

piątek, 23 sierpnia 2013

19-ty sierpnia - najsmutniejszy dzień w moim życiu...

Myślałam że nas to nie spotka, nawet nigdy przez myśl mi nie przeszło że może nam się przytrafić coś takiego... Brałam pod uwagę różne scenariusze ale takiego jak ostatnio przeżyliśmy nie przewidziałam. Poniedziałek 19-go sierpnia wrył się w mojej głowie jako najgorszy dzień mojego życia. 
Żródło: internet
Kilka dni wcześniej miałam wizytę u swojej ginekolog, przygotowywałyśmy się do zaplanowanej histeroskopii. Zleciła mi kilka badań z krwi ale zaniepokoiły ją moje dziwne brudzenie i spóźniająca się miesiączka i dla pewności kazała zrobić jeszcze Beta HCG aby ewentualnie potwierdzić/wykluczyć ciążę. Ja oczywiście spodziewałam się wyniku negatywnego bo przecież żadnych objawów wskazujących na ciążę tak na prawdę nie miałam bo miesiączki mam nieregularne więc nie spodziewałam się niczego pozytywnego po tych badaniach. Jak ogromne było moje zdziwienie kiedy odebrałam w poniedziałek wyniki. Sprawdzałam trzy razy i nie chciało być inaczej - Beta HCG 4125mlU/ml !!! Ręce mi się trzęsły i na nic nie czekając zadzwoniłam do swojej ginekolog. Powiedziałam jej o tym co widzę na kartce z wynikami badań , ona tylko zapytała czy plamienie ustało - a kiedy powiedziałam że nie, że wręcz nasiliło się to wyczułam w jej głosie niepokój i kazała mi jak najszybciej przyjechać do siebie do szpitala. Serce mi zamarło, jechałam prawie na oślep bo nie mogłam się skupić na niczym innym, ciągle kołatały mi się w głowie myśli że ja chyba jestem w ciąży, a z drugiej strony logicznie myśląc wydawało mi się to niemożliwe. Biłam się z myślami. Prawie biegiem udałam się na oddział ginekologii, od razu poszłyśmy z lekarką na USG i wtedy już nie było żadnych wątpliwości. Diagnoza była jednoznaczna, potwierdzona przez drugiego lekarza. To co usłyszałam zabrzmiało jak wyrok - CIĄŻA POZAMACICZNA. Świat mi się zawalił, nagle zatrzymało się myślenie w mojej głowie, prawie przestałam oddychać, tempo patrzyłam się w sufit i nie umiałam ruszyć żadną z kończyn... Nie było wątpliwości. Zadzwoniłam do M., nie umiałam mu tego powiedzieć przez telefon, szlochając do słuchawki poprosiłam aby przyjechał do szpitala. Kiedy go zobaczyłam na korytarzu zalałam się łzami, popatrzył na mnie i zapytał co się stało - kiedy powiedziałam widziałam że i w jego oczach zbierają się łzy. Przytulił mnie mocno i nic nie powiedział, słowa nie były potrzebne , no bo co w takiej sytuacji powiedzieć?  Tego samego dnia  wieczorem trafiłam na stół operacyjny. Zabieg trwał trzy godziny - były jakieś komplikacje. Dziś mija czwarty dzień od zabiegu i dopiero dzisiaj zaczynam tak na prawdę rozumieć to co działo się przez ostatnie dni... Boli mnie pocięte ciało ale jeszcze bardziej boli mnie dusza... Nasze upragnione , wyczekiwane maleństwo było już tak blisko nas... było we mnie... A ja wiedziałam o tym kilka godzin, nawet nie było mi dane nacieszyć się tym, że rozwija się we mnie życie... Nie pytam dlaczego... nie pytam czemu właśnie my... wiem że i tak nie znajdę odpowiedzi na te pytania... Jest mi cholernie źle z tym i mimo że staram się nie pokazywać po sobie jak bardzo mnie to męczy to kiedy będąc sam na sam popatrzymy sobie z M. w oczy łzy mi same spływają po policzkach. Życie jest cholernie niesprawiedliwe i nikt nie powiedział że będzie lekko , ale że będzie aż tak ciężko - tego się nie spodziewałam.          

czwartek, 15 sierpnia 2013

Pięknie jest...

Dziś święto, dzień wolny od pracy, można trochę zwolnić tempo i odetchnąć... My z M. dziś właśnie postanowiliśmy zostawić wszystko i wykorzystując piękną pogodę łaziliśmy cały dzień. Spacer brzegiem Wisły, Zoo, pyszne lody , przypadkowe spotkanie ze znajomym... I choć nogi bolą to czujemy się fantastycznie wypoczęci :)) Takie relaksujące dni powinny zdarzać się przynajmniej raz w tygodniu.Dobrze że jeszcze tylko jutro i weekend :) Tak powinno być zawsze, dzień wolnego i dzień pracy :) Myślę, że wtedy byłoby dużo przyjemniej :)


niedziela, 28 lipca 2013

Prawdziwa przyjaźń

Dziś, w upalną niedzielę krótka historia o przyjaźni. 
Źródło: internet
Pewnego razu zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu migało dobrze mi znane imię mojej przyjaciółki, która mieszka daleko ode mnie. Ucieszona odebrałam, bo od zawsze fajnie się nam rozmawiało i świetnie się rozumiemy. Poza tym łączy nas coś więcej, gdyż jestem matką chrzestną jej dziecka. Od słowa do słowa - padło pytanie "Co u ciebie Wiolu"? Po chwili ciszy wydukałam że wszystko dobrze i starałam się szybko zmienić temat na opowieści o moim chrześniaku. Nie poszło tak łatwo, ona bardzo dobrze wyczuła że wcale nie jest dobrze. ( Nie mówiłam jej nigdy o moich /naszych problemach z poczęciem dzieciątka bo to bardzo trudny temat i bardzo ciężko mi o tym rozmawiać z własnym mężem a co dopiero z innymi osobami. Nawet rodzice nie są wtajemniczeni w nasze problemy. W zasadzie nikt poza nami nie wie o tym.) W każdym razie czując zaniepokojony ton jej głosu w telefonie i troskliwe pytania o ewentualną pomoc cokolwiek by się nie działo nie wytrzymałam i poryczałam się do telefonu. Po tym nasza rozmowa szybko się zakończyła bo nie byłam w stanie wydusić z siebie już żadnego słowa. Potrzebowałam długą chwilę żeby uspokoić się po tej rozmowie. Mimo że nic nie zostało powiedziane wezbrały we mnie niesamowicie negatywne emocje... To był jakiś koszmar. Kilka dni później, w sobotnie popołudnie bezstresowo w swoim ulubionym dresie myłam w domu podłogę, kiedy nagle zadzwonił domofon. Nie czekałam na nikogo, więc stwierdziłam że to na pewno ktoś z ulotkami i zignorowałam to. Ale po chwili ktoś zadzwonił drugi raz - pomyślałam że to może Teściowa. Podeszłam do domofonu, "Tak??" ,  " Cześć Słonko, to ja!" - usłyszałam głos przyjaciółki i nogi się pode mną ugięły. "To Ty?? Skąd się tu wzięłaś?" , "Hehe, tak to ja, wpuścisz mnie?"  :) Uściskom i uśmiechom nie było końca. Dzieli nas jakieś 300 km więc tym bardziej byłam zaskoczona tą wizytą, bo zazwyczaj dzwonimy do siebie kilka dni wcześniej i zapowiadamy przybycie, a tu taka niespodzianka. Oczywiście celem wizyty było sprawdzenie co u mnie się dzieje, bo zaniepokoił ją ostatni telefon. Poczułam się fantastycznie, czułam jak rozrywa mnie uczucie szczęścia - prawdziwa przyjaźń nie zważa na odległość, pogodę, porę roku itp itd... Prawdziwa przyjaźń jest zawsze i wszędzie. I sprawdziło się w 100% powiedzenie że PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ POZNAJEMY W BIEDZIE...   

środa, 24 lipca 2013

Test owulacyjny...

Czy to możliwe żeby test owulacyjny wyszedł pozytywny 6 dni z rzędu? I nie wiadomo w sumie jak będzie w następnych dniach...Być może także pozytyw?  Czyżby się coś popsuło czy może jestem aż tak płodna? :) Macie Kochane jakieś rady na ten temat ? Bo szczerze mówiąc zdziwiło mnie to bardzo. Może to skutek brania leków jakie niedawno dostałam, a może po prostu tak bywa? Jak to jest , poradźcie bo jestem w kropce a mój ginekolog na urlopie... 

poniedziałek, 22 lipca 2013

Nieplanowane pożegnanie...

Lipiec dopiero się zaczął a już prawie się kończy... Ja nie potrafię zrozumieć dlaczego czas tak pędzi... Mój rozumek jest na to stanowczo za mały. W lipcu niestety ja i moja rodzinka musieliśmy pożegnać naszego najwspanialszego przyjaciela - psa . Był  z  nami 15 lat. Był to mieszaniec ale do złudzenia przypominał jamnika. Niestety od kilku lat biedaczek ciężko chorował i niestety nie mogliśmy już patrzeć na jego cierpienie. Lekarz od jakiegoś czasu sugerował uśpienie ale musieliśmy wszyscy przez kilka tygodni dojrzeć do tej decyzji i pożegnać się z psiakiem. W dniu kiedy został uśpiony wszyscy płakali... Wystarczyło że popatrzyłam na Mamę a ona na mnie i łzy same cisnęły się do oczu. Bardzo pusto i cicho jest bez niego i mimo że minął już tydzień od tego nieprzyjemnego wydarzenia to cały czas wydaje się że on zaraz podbiegnie, poliże i zaszczeka z radości jak to miał w zwyczaju. Mam nadzieję że jest teraz w psim niebie, nic go już nie boli i radośnie biega po łąkach :)
 

czwartek, 4 lipca 2013

Urodziny - kolejny dzień tygodnia...

źródło: internet
Aż strach pomyśleć że już 29 lat chodzę po tym świecie... Za rok będzie magiczna 30 , ale póki co świętuję jeszcze urodziny z 2 z przodu. Tak, tak... dziś dziś jest ten dzień. Z roku na rok ten cudowny dzień w którym dostaje się prezenty sprawia mi coraz mniej radości. Mam dłuuuugą listę rzeczy, które zaplanowałam aby zrobić przed 30-tką i już dziś wiem że się nie wyrobię. Smutne to i przerażające, nie umiem zapanować na uciekającym czasem i wręcz mam wrażenie że ostatnio poza pracą nie mam czasu na nic innego w życiu. I jak tu realizować postanowienia,plany? Powiecie  "dla chcącego nic trudnego" - jasne że tak, ale czasami po prostu chce się tak bardzo że nie wychodzi... Cóż... Staram się dokonywać dobrych wyborów jeśli chodzi o ważne życiowe decyzje ale często pewne sprawy mnie przerastają  i paraliżują. Mam nadzieję że ten kolejny rok mojego życia przyniesie mi coś dobrego...
 

środa, 26 czerwca 2013

"Romans" w pracy?

Cóż, myślałam że takie rzeczy zdarzają  się tylko w "Sex w wielkim mieście" a tu proszę, mnie zwykłej szarej myszy przytrafiło się coś , co bardziej mnie rozbawiło i poprawiło humor niż zmartwiło. Otóż jeden z moich nielicznych kolegów z innego działu wyraźnie od jakiegoś czasu daje mi do zrozumienia że jest mną zainteresowany. Uśmiechy, "przypadkowe" spotkania w kuchni, wiadomości na mailu itp itd. Jak się dziś okazało ja nie odczytywałam tych sygnałów tak jak on by tego chciał - dla mnie był po prostu fajnym i uprzejmym kolegą. Ale jemu chodzi o coś więcej, najzwyczajniej w świecie stara się mnie poderwać :) Dziś nawet się pofatygował do mnie do biurka osobiście na "pogawędkę". Koleżanki mówiły mi że podpytuje je o mnie. Mimo że nie kryję się z tym że mam męża i noszę obrączkę czasami wręcz przesadnie na widoku to nie zraża go to. Oczywiście kolega nie ma na co liczyć bo jedynym mężczyzną w moim życiu jest i będzie mój najukochańszy mąż , ale cała ta sytuacja poprawiła mi humor tym że się mną zainteresował bo to znaczy że po ślubie nie "zdziadziałam" aż tak bardzo :)

  

niedziela, 23 czerwca 2013

Jak wół...

Źródło: internet
Ostatnie dni dały mi mocno w kość i moja częstotliwość pisania notek na blogu chyba spadła dużo poniżej normy ... Upały nawet nie tak bardzo mnie zmęczyły jak praca po 10 godzin dziennie. Zastępowanie wszystkich nieobecnych już staje się moim obowiązkiem - czekam aż zagości taki punkt na załączniku z zakresem obowiązków do mojej umowy. Szefowa nie zauważa tego że tylko ja tyram za 10-cioro. Wręcz przeciwnie, co chwile dorzuca mi coraz to nowe zadania a ja już nie mam siły. Kiedy jednego dnia się zbuntowałam i nie zostałam po godzinach to dzień później dała mi do zrozumienia że chyba nie mam co robić skoro inni zostają dłużej w pracy a ja wychodzę punktualnie. Już za nadgodziny mogę sobie wziąć całe dwa dni wolnego, ale przecież lepiej nie brać bo zostanie to źle odebrane przez szefową - skoro biorę wolne to znaczy że robota zrobiona ... Czasami się zastanawiam o co tak na prawdę jej chodzi. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. No ale już zdążyłam zauważyć że są ulubieńcy i ci gorsi - a chyba nie muszę pisać do której grupy ja się zaliczam. Weekend to zdecydowanie za krótki czas żeby zregenerować siły po takim intensywnym tygodniu. Jutro o  5 rano pobudka i znów cały dzień intensywnej pracy. Ale mam w planach zapisać się na pedicure - dostałam od szwagierki voucher więc postanowiłam zaszaleć i dać moim stopom prezent :) Nigdy nie byłam na takim zabiegu więc jestem go bardzo ciekawa. Jak dam rade to zapiszę się w tygodniu i mam nadzieję że będzie cudownie. Sama próbuję walczyć z narastającym na moich pietach naskórkiem ale zwykła tarka nie radzi sobie z nim tak jak bym tego chciała , tym bardziej że nie robię tego codziennie bo najzwyczajniej w świecie nie mam na to czasu. No i w taki oto płynny sposób przeszłam od pracy do stóp :) A co! :) 

niedziela, 2 czerwca 2013

I love LONDON :)

Wszystko co dobre szybko się kończy i niestety w tym przypadku sprawdziło się to powiedzenie. Nasz pobyt w Londynie dobiegł końca, pozostał ogrom wspomnień i zdjęcia które będą nam przypominać to cudowne miejsce. Nie była to nasza pierwsza podróż do Anglii ale za każdym razem kiedy tam lecimy czuję ten sam dreszczyk emocji. Jest to z pewnością miejsce na ziemi gdzie dobrze się czuję i mogłabym osiedlić się tam na dłużej. Wszystko wydaje się tam prostsze, ludzie jacyś tacy milsi, przepraszają , dziękują - co niestety coraz rzadziej zdarza się w naszym kraju. jedynym minusem mogłaby być pogoda - zdecydowanie za dużo deszczowych dni , ale jak już zaświeci słońce to wszystkie troski mijają i można naładować baterie na kolejne deszczowe dni. Nam pogoda dopisała można powiedzieć w 60%.  (cóż, tak to już bywa z Angielska pogodą) ale na brak wrażeń nie narzekaliśmy. Odwiedziliśmy kilka miejsc do których nie udało nam się dotrzeć podczas naszych poprzednich pobytów, m.in. St Paul's Cathedral,
 

 Muzeum sztuki nowoczesnej TATE



zobaczyliśmy słynny Cutty Sark który przewoził herbatę z Chin,  

zafundowaliśmy sobie rejs po Tamizie 







a także byliśmy w teatrze na wspaniałym musicalu Les Miserables -  małą próbkę tego co mogłam podziwiać na żywo możecie zobaczyć poniżej.

 
W deszczowe dni odwiedzaliśmy różne fantastyczne restauracje i próbowaliśmy dań , których nigdy dotąd nie mieliśmy okazji spróbować. Oczywiście nie obyło się bez odwiedzenie kilku sklepów - na szczęście nasze walizki nie przekroczyły dozwolonej wagi więc było wszystko OK :) 
A od jutra znów szara rzeczywistość, pobudka o 5 , angielski i praca :( Ech... Jak ja nie lubię poniedziałków :( 
 

niedziela, 19 maja 2013

Nie ma lekko...

Niedzielny poranek i właściwie większość dnia mam tylko i wyłącznie dla siebie :) M. pojechał na komunię kuzynki córki a ja ze względu na to że mam zapalenie zatok i biorę antybiotyk postanowiłam sobie odpuścić tą imprezę. Tym bardziej że potrzebuję odpoczynku, potrzebuję zregenerować siły i nabrać energii na nadchodzący tydzień bo na pewno nie będzie on łatwy, zresztą jak poprzedni. W piątek po powrocie z pracy byłam tak zmęczona że zjadłam tylko obiad i na chwilkę położyłam się żeby odpocząć - obudziłam się następnego dnia rano. M. mówił że próbował mnie obudzić żebym się przebrała chociaż do spania ale nawet nie było mowy o dobudzeniu mnie. Praca w ostatnim czasie daje mi bardzo w kość, i zastanawiam się co z tym fantem zrobić bo tak dalej być nie może. Szefowa (chyba z racji tego ze jestem najmłodsza stażem w zespole) stara się zapchać mną wszystkie dziury. Zaczęło się od zastępstwa koleżanki, która poleciała do Ameryki. Potem osoba, która miała mi w tym zastępstwie pomagać poszła na L4 a na koniec dziewczyna z którą pracujemy nad jednym projektem zdecydowała że pójdzie na opiekę bo wtedy nie będę musiała pracować za tamte dwie tylko będę musiała się skupić na swojej pracy. GÓWNO PRAWDA!Szefowej też nie było ponad tydzień więc nawet nie miała komu powiedzieć jak bardzo krytyczna jest sytuacja. Musiałam pracować za trzy osoby w poprzednim tygodniu po 9 - 10  godzin dziennie. Nie miałam czasu żeby zająć się swoim zdrowiem bo przecież ktoś pracować musi. Ech... Czasami to mi się wydaje że ja się w tym świecie jakoś nie odnajduję, że ludzie są jacyś dziwni, że myślą zupełnie innymi kategoriami i nie potrafię zrozumieć dlaczego :( Czasami mam ochotę też być taka i nie mieć skrupułów , ale nie potrafię :( I kończy się to potem tak jak teraz czyli ogólna masakrą. Byle do środy, bo w czwartek razem z M. lecimy do Londynu i mam nadzieję że z dala od tych wszystkich ludzi zdołam trochę odpocząć. Obym się tylko bardziej nie rozłożyła bo jednak zapalenie zatok to okropna sprawa, katar , ból głowy  - dramat. Ale póki co mamy piękną niedzielę i nie będę dziś w ogóle myśleć o tym co będzie jutro w pracy. Mam ochotę zrobić coś pysznego do jedzenia i oddać się błogiemu lenistwu. Może nadrobię zaległości w czytaniu  - trochę ich mam. 


Dobrze że dziś jest słonecznie - zawsze taka pogoda nastraja mnie bardzo pozytywnie a i moje kwiaty z pewnością się cieszą i wreszcie może trochę urosną :) 


niedziela, 12 maja 2013

Od czasu do czasu...

Pogoda w kratkę a mój nastrój jest od niej totalnie uzależniony - kiedy jest słonecznie to i ja jestem radosna a jak tylko wyjdą chmurki na niebie to od razu zwieszam nos na kwintę. Istna sinusoida - no ale cóż, ponoć kobieta zmienną jest więc bycie ciągle w dobrym nastroju  mogłoby się znudzić - chyba... ;)  Miałam "niewielki" przestój w blogowaniu ale też szczerze mówiąc nie było jakoś czasu aby spokojnie przelać myśli na "wirtualny papier" a na łapu capu nie chciałam tego robić i w ten oto sposób nazbierało się tego trochę. Ale patrząc z perspektywy czasu tak na prawdę nie mam zbyt wiele do opisywania. Większość czasu zajmuje mi praca i dojazdy do i z a o tym pisać zbyt wiele nie ma co. Pozostały czas to zajmowanie się domem i codziennymi sprawami  - każdy z nas to ma więc temu uwagi także nie warto poświęcać. Wspomnę może tylko o tym że porzuciłam dietę i obżeram się do nieprzytomności słodyczami - za to należy mi się mega kara. Moja motywacja do odchudzania sobie poszła w siną dal i ślad po niej zaginął - może ktoś z Was pomoże? :) Grupa wsparcia mile widziana. Nawet ostatnio koleżanka chcąc mnie zmotywować do działania pożyczyła mi dziwne hula-hop. Stwierdziła że skoro jej pomogło wyrzeźbić talię i pozbyć się zbędnego tłuszczyku tu i tam to na pewno i ja dam radę -  z tym że jest jeden, znaczący problem , a mianowicie za nic na świecie nie jestem w stanie nauczyć się kręcić tym cholerstwem! Jest jakieś tajemnicze zaklęcie albo coś?! Poradźcie bo nie daje rady rozkręcić tego na swoich biodrach - maxymalnie obrotu - można nazwać to porażką.

Podobno od kręcenia tym wynalazkiem robią się mega siniaki na biodrach - jednak mnie nie jest dane aby to sprawdzić.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...