Obserwatorzy

czwartek, 18 grudnia 2014

Naleśniki i urlop w biegu...

Od prawie dwóch tygodni jestem na urlopie ale prawie wcale go nie czuje. Objawia się jedynie tym ze mój budzik dzwoni o 7:30 a nie o 6:00.  Zamiast leżeć do góry brzuchem i odpoczywać to ja wynajduje sobie nowe zajęcia, a jak już sama chciałabym usiąść na dupie i odpocząć to zajęcia odnajdują mnie. I tak w kółko od kilkunastu dni. Zeszły tydzień spędziłam u Mamy pomagając jej w domu i przy chorej babci. W weekend zakupy, odwiedziny u teściowej i chwila przyjemności na kręglach z mężem. W poniedziałek i wtorek generalne porządki w całym mieszkaniu łącznie z trzepaniem dywanów, praniem firanek itp... I tak mnie to sprzątanie zmęczyło ze zapragnęłam coś super na obiad i zamarzyły mi się naleśniki wiec zrobiłam :) Jako nadzienie użyłam przetwory od Mamy wiec  jednym słowem to było niebo w gębie. Wczoraj pojechałam odebrać szwagierkę z lotniska, potem zakupy, z samochodem na myjnie, do drugiego sklepu po chleb, potem odebrać paczkę, potem do domu przygotować coś dobrego na wieczór bo szwagierka miała nas odwiedzić, no a po wszystkim zmywanie...  A dziś pospałam do 9 (sukces!!!), potem dentysta, odebrać rzeczy z pralni, kolejne zakupy których wczoraj nie zdążyłam zrobić, potem krawiec - odebrałam zasłony, które zostawiłam do skrócenia, ale jak już je wyprasowałam i zawiesiłam okazało się ze są za długie (FUCK!!!). Potem sąsiedzi z dzieckiem wpadli na nie zapowiedzianą wizytę i po siedzieli dość długo... I znów dzień zleciał. I znów nie odpoczęłam... Ech. Może jutro się uda. No chyba ze się nie uda...

środa, 17 grudnia 2014

Seriale godne polecenia

Odkąd jestem na urlopie nadrabiam zaległości w czytaniu ale też i w oglądaniu seriali. Poczytała, pogrzebałam w necie i wiele osób polecało te tytułu i ja tez się skusiłam :) I nie zawiodłam się. Chciałabym o nich tutaj wspomnieć, bo jeśli jeszcze ktoś ich nie widział to według mnie warto :)
Na początek rozsławiony na blogach i wśród YouTuberów kanadyjski serial Orphan Black. 
źródło: www.filmweb.pl

Serial zaczyna się w momencie kiedy główna bohaterka Sarah jest świadkiem samobójstwa łudząco do niej podobnej kobiety. Ponieważ Sarah jest w trudnej sytuacji przyjmuje  tożsamość zmarłej kobiety. Niedługo po tym okazuje się, że zmarła była jej klonem. Z biegiem czasu Sarah dowiaduje się, że klonów jest więcej i im wszystkim grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Sarah razem z przybranym bratem Felixem stara się rozwikłać zagadkę swojego pochodzenia a jednocześnie boryka się z codziennymi problemami z wychowaniem córki. W główną rolę Sarah i pozostałych identycznych kobiet będących klonami wciela się w tym serialu Tatiana Maslany. (mimo że Tatiana jest kanadyjką, to jej nazwisko nieprzypadkowo jest  znajome - "Maślany"... ? A to wszystko dlatego, że (jak donosi Wikipedia) Tatiana ma między innymi polskich przodków).


Kolejny serial, który na dłuugie popołudnia wciągnął mnie i mojego męża bez reszty to amerykański Bates Motel.

http://the.hitchcock.zone/wiki/Bates_Motel_(2013)
Tutaj fabuła zupełnie inna. Ten serial to nie lada gratka dla fanów Hitchcocka, ponieważ jest on oparty na "Psychozie", która (tak dla przypomnienia) opowiada o trudnych relacjach syna i jego demonicznej matki. Bates Motel pokazuje widzowi życie głównych bohaterów Normana Bates i jego matki Normy przed wydarzeniami sportretowanymi w filmie Hitchcocka. Akcja serialu rozgrywa się w fikcyjnym White Pine Bay w stanie Oregon do którego Norma przeprowadziła się po śmierci męża wraz z synem. Kupiła tam motel z nadzieją na rozkręcenie biznesu i lepsze życie. Nie wszystko jednak idzie po jej myśli a w Normanie zaczynają się budzić mordercze skłonności. Główne role grają Vera Farmiga oraz Fraddie Highmore (znany z filmów takich jak Charlie i fabryka czekolady, Marzyciel).




 I już ostatni na dziś serial, który też razem z M. oglądaliśmy wspólnie to  Fargo.


źródło: www.filmweb.pl
Akcja serialu toczy się w małym miasteczku w Minnesocie - a jak wiadomo małe miasteczka są urocze ale kryją w sobie wielkie tajemnice i wbrew pozorom dużo się w nich dzieje. I tak też jest w tym przypadku. Głównym bohaterem jest Lester Nygaard - agent ubezpieczeniowy, nieporadny i ciapowaty. Jego życie całkowicie się zmienia kiedy do miasteczka przybywa tajemniczy nieznajomy Lorne Malvo którego gra Billy Bob Thornton.  Serial nawiązuje do filmu o tym samym tytule, którego scenariusz napisali bracia Joel i Ethan Coen. Serial to tylko jeden sezon i 10 odcinków i ogląda się go dobrze, akcja wciąga już od pierwszego i nie można przestać.

wtorek, 16 grudnia 2014

Filet z kurczaka faszerowany suszonymi pomidorami i fetą

Ostatnio przypadkiem w pracy koleżanka dała mi ten przepis i zainteresował mnie tylko dlatego że w lodówce od dłuższego czasu mam słoik suszonych pomidorów i zero pomysłów w głowie na ich wykorzystanie. Tak więc stwierdziłam że teraz nadszedł ich czas :)

Przepis był banalnie prosty: 

Składniki:
- 1 podwójna pierś z kurczaka
- suszone pomidory
- ser feta
- tymianek, sól, pieprz (inne przyprawy do smaku jeśli macie ochotę)

No i cóż, pierś należy umyć, osuszyć ręcznikiem, usunąć wszystkie żyłki i kostki. Nacinamy filety tak aby zrobić w nich kieszonki w które włożymy farsz. A farsz to po prosty posiekane suszone pomidory i pokrojony w kosteczkę ser feta wymieszane ze sobą. Kiedy już farsz znajdzie sie w środku ja używam wykałaczek aby połączyć brzegi kieszonki. Nacieram tymiankiem, sola , pieprzem aby było smaczniej i ja jeszcze polałam całość odrobinę po wierzchu oliwą z oliwek z dodatkiem chili - tak dla ostrości :)
Żeby był też jakiś dodatek do tego mięska, pokroiłam w małe kawałki ziemniaki, posypałam przyprawami, polałam oliwą z oliwek ale tym razem z dodatkiem czosnku i wszystko razem włożyłam do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na około godzinkę. Można tez jakieś warzywa na patelnie albo po prostu brokuł  z wody podać do tego i też myślę że będzie fajnie pasowało.
Smakuje pysznie, pachnie cudownie - niebo w gębie :) Polecam dla wszystkich którzy lubią takie połączenia smaków lub dla tych którzy mają dość tradycyjnego kurczaka :)
SMACZNEGO :)




poniedziałek, 15 grudnia 2014

Moje pomysły na prezenty :)

W tym roku zaskakująco wcześnie zakupiłam prezenty dla najbliższych. Aż mnie to zaskoczyło, bo co roku biegałam przed wigilią w panice bez pomysłu na cokolwiek. A w tym roku mam to już z głowy i mogę spokojnie zacząć myśleć o przygotowaniach jedzeniowych :)
A moje tegoroczne pomysły nie są może jakieś spektakularne, ale mam cichą nadzieję że osoby obdarowane będą zadowolone.
Tak więc,oto moje zdobycze z ostatnich dni :)







poniedziałek, 8 grudnia 2014

W skrócie...

Listopadowy weekend w Warszawie minął, już zdążyłam o nim zapomnieć. Ale wspomnienia pozostaną i będą to cudowne wspomnienia. Tego nam było trzeba, zmiana otoczenia, odcięcie się od codzienności i problemów. Muszę z czystym sumieniem powiedzieć że odpoczęliśmy. :) No ale cóż, to było prawie miesiąc temu i od tego czasu sporo się wydarzyło, przybyło problemów, a te stare nie chcą zniknąć :( Cóż... Trzeba życie brać na klatę, wiem o tym, tylko jak długo tak można? ... 
Od dziś zaczynam dwutygodniowy urlop, do którego zostałam poniekąd zmuszona (żeby przypadkiem nic nie przeszło na nowy rok). Niestety nie będzie to czas leniuchowania, jutro jadę do Mamy, pomóc jej trochę w opiece nad Babcią no i nad nią samą bo ostatnio przyplątały jej się problemy z kręgosłupem i sercem... :( A tymczasem znikam, bo sprzątanie na mnie czeka i gotowanie obiadu dla M. na cały tydzień, żeby biedaczek z głodu nie padł :) 

piątek, 7 listopada 2014

Piąteczek i dluuuugi weekend w Wawie :)

Źródło: internet
Wreszcie coś pozytywnego :) Po tych wszystkich stresach w pracy i życiu prywatnym postanowiłam ze musimy z M. zmienić otoczenie i skupić się trochę na sobie nawzajem a nie tylko na problemach i tym żeby inni byli zadowoleni. Ja z dumą muszę się pochwalić że od dziś do końca przyszłego tygodnia mam URLOP!! :) A już jutro wyjeżdżamy z M do Warszawy na kilka dni. Może nie jest to jakieś super miejsce na ziemi ale na pewno jest tam co robić i z pewnością oderwiemy się od tego co jest tutaj.Tak więc ja od rana myślę co spakować - bo do końca nie wiem jaka będzie pogoda (niestety zapowiadają deszcz), ogarniam jakieś zaległe prasowanie z przed tygodnia, paznokcie doprowadziłam do porządku i pomalowałam na bordowy jesienny kolor, jeszcze tylko włosy i powiedzmy że będę gotowa do drogi :) W piekarniku właśnie piecze się drożdżówka - idealna do porannej kawy albo do herbaty w jesienny długi wieczór... :) Spakuję też trochę na drogę - będziemy się delektować w pociągu :) Jeśli są jakieś fajne  miejsca niezbyt znane w Warszawie to dajcie znać - chętnie odwiedzę :) 

wtorek, 4 listopada 2014

w skrócie...

Ostatnio sporo się dzieje i jakoś nie umiem siebie w tym wszystkim odnaleźć :( w skrócie wielkim - u doktorska byłam tydzień temu i powiedział ze torbiel się wchłonęła, w przyszłym miesiącu podchodzimy do drugiej inseminacji :) Z mniej pozytywnych wiadomości miałam rozmowe ze swoją szefową i niestety efekty tej rozmowy nie są dla mnie pozytywne. Powiedziała mi że nie jest do konca zadowolona z mojej pracy i chciałaby żebym sobie wszystko to co mi powiedziała przemyślała. Oczekuje ode mnie większego zaangażowania i tak dalej... Ech... Miałam ta rozmowę przed weekendem i możecie sobie wyobrazić jaki przez to cudny weekend miałam. A żeby jeszcze tego było mało to na weekend pojechaliśmy do mojej mamy żeby jej pomóc i tam też nie było za wesoło. Chora babcia daje czadu i wszyscy są bardzo zmęczeni jej chorobą i tym jak bardzo pod wpływem leków i starości się zmieniła. To straszne jak choroba i starość zmienia ludzi... 

sobota, 25 października 2014

Dust in the wind ...

Dziś mimo że za oknem słońce (przynajmniej na razie) ogarnął mnie jakiś nostalgiczny nastrój... Słucham w kółko tej piosenki i nie mogę się oderwać od tej melodii... Zawładnęła moją duszą... Tabuny myśli przelatują przez moją głowę jak stado mustangów... Zagubiłam się i nie umiem się odnaleźć... Nie wiem czego chcę...

"I close my eyes, only for a moment, and the moment's gone
All my dreams, pass before my eyes, a curiosity
Dust in the wind, all they are is dust in the wind.
Same old song, just a drop of water in an endless sea
All we do, crumbles to the ground, though we refuse to see
Dust in the wind, all we are is dust in the wind
Don't hang on, nothing lasts forever but the earth and sky
It slips away, and all your money won't another minute buy.
Dust in the wind, all we are is dust in the wind
Dust in the wind, everything is dust in the wind."
Kerry Livgren




czwartek, 23 października 2014

Rozmyslania przy porannej kawie...

Źródło:https://bowtalks.wordpress.com/2013/03/02/coffee-time-14/
Nie często zdarza mi się w połowie tygodnia w domowym zaciszu posiedzieć przed laptopem z kubkiem ulubionej kawy. Od wczoraj zaznaję tej nieziemskiej przyjemności gdyż choroba mnie dopadła (zapalenie tchawicy i krtani) i lekarz z politowaniem dał L4. W zasadzie to nie bardzo byłam chętna żeby je przyjąć, no bo w pracy teraz gorący okres, zmiany , zmiany i jeszcze raz zmiany, trzeba być na bieżąco i w ogóle, ale przekonało mnie jedno zdanie wypowiedziane przez lekarza "I tak nikt nie doceni tego że pani chora do pracy pójdzie"  i już nie dyskutowałam o tym czy powinnam czy nie ze zwolnienia skorzystać. I tym sposobem siedzę sobie od wczoraj w domku, korzystam z tego że nie muszę się rano zrywać i gnać w deszczu na autobus, potem przez 8 godzin klepać w klawiaturę i wysłuchiwać ględzenia szefa jak to wszystko w tym naszym dziale jest do dupy robione i ludzie nic nie umieją i błędy popełniają i bla bla bla bla... Mam dosyć tego gadania i ogólnie atmosfery jaka się wytworzyła w dziale. Każdy chce być lepszy od kogoś innego i ten wyścig szczurów mnie dobija. Wydaje mi się że w całej firmie to tylko ja mam w dupie pęd za karierą i wspinaniem się po szczebelkach. Nie czuję się w tym wszystkim dobrze i postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć szukać czegoś innego, czegoś co da mi może odrobinę satysfakcji, bo przecież nie można całe życie zmuszać się żeby rano wstać i ruszyć cztery litery do roboty... Można? Ech... Miałam się nawet wybrać dziś na Targi Pracy ale oczywiście choroba mnie rozłożyła i wole nie ryzykować łażenia w taką pogodę wychodzenia z dom. Zaraz zabieram się za odwiedzanie stron internetowych firm które ewentualnie mogłyby zostać moimi przyszłymi pracodawcami i będę wysyłać CV. Kiedyś czytałam , że ze100 wysłanych CV tylko na 5 firmy odpowiadają. Czy nie jest to straszne? Straszne i przerażające? Co to się porobiło . No ale nic, mam nadzieję, że odzew będzie szybciej niż po 100 wysłanych.A teraz z innej beczki. We wtorek wizyta u gina i USG. Czy franca jest czy jej nie ma? Oto jest pytanie. Czuję brzuch po tej stronie i zastanawiam się czy jest to efekt tego że rośnie czy że się wchłania... Oby to drugie...   .





.

niedziela, 19 października 2014

Po wizycie...

Źródło: http://weheartit.com/choklateumbrella
Po piątkowej wizycie sama nie wiem co myśleć... Torbiel ciągle jest, nawet franca urosła jeszcze. Doktorek zbyt rozmowny nie był i w zasadzie kazał czekać na miesiaczke i przyjść kolo 10 DC na USG żeby zobaczyć czy ona dalej jest. Wręczył mi wydrukowane zdjęcie, którego znaczną cześć zajmowała czarna plama zwana torbiela i rachunek na zawrotną kwotę. Jak za 10 minut wizyty skasował taka kasę ze mógłby się przynajmniej wysilic i opis do tego USG zrobić... No ale dobra, nie czepiam się. A może powinnam? W końcu place to wymagam... ;) Juz nie raz odnioslam wrażenie podczas wizyty jakbym była intruzem i doktorek chciał mnie jak najszybciej splawic... A może on po prostu taki jest? Ale z drugiej strony to chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej podczas wizyty a czasami to jakbym nie zadawała pytań to nie wiem czy uslyszalabym cokolwiek poza "dzień dobry" na wejściu... Kiedyś tak się z M. zastanawialismy czy on tylko nas tak traktuje czy wszystkich... I doszlismy do wniosku ze jesteśmy w grupie szczesliwcow :) Następna wizyta juz za tydzień bo wczoraj przyszła @. Niestety w tym cyklu sie nie stymulujemy, doktorek zarzadzil jeden cykl przerwy. No chyba ze torbuel sie nie wchlonie to wtedy wiecej, ale oby nie... Trzymajcie kciuki żeby francy nie było juz na następnym zdjęciu...

wtorek, 14 października 2014

Trzeba żyć dalej...

Smutek po nieudanej inseminacje trochę zmalał. Dużo zajęć w pracy pozwala oderwać myśli i zająć głowę czymś innym. W piątek mam wizytę u doktorka, w sumie to kazał przyjść dopiero jak pojawi się miesiączką ale jakoś czuje potrzebę żeby pójść i sprawdzić jak tam moja torbiel się miewa. Może już zaczęła się wchłaniać... Oby... Mam nadzieję ze zniknie i będziemy mogli spróbować w następnym cyklu jeszcze raz. Przez ten cały stres, może tez i przez leki mam ostatnio mega apetyt a to jest zgubne. Jem i jem... Jak zaczną rano to kończą wieczorem, no i oczywiście czekolady, ciasteczek nie omijam. Przybyło mi parę kilo - widzę po ubraniach. Od jutra koniec, jakieś zdrowe zamienniki muszę zastosować. Chyba tez zmęczenie dało o sobie znać i spadła mi odporność bo chodzę zasmarkana i głowa mi pęka - znowu zatoki się odezwały. Czuję się jakby mnie tramwaj potrącił. Mój mąż tez zasmarkany od soboty chodzi i prawdopodobnie to on mi sprzedał to paskudztwo. Oczywiście on z figlarnym uśmiechem na ustach twierdzi ze on jest niewinny ale ja tam swoje wiem. A tak w ogóle to powinnam od tego zacząć pisać tego posta -  dziękuje za Wasze komentarze i wsparcie. Zawsze to jakoś lepiej i lżej na duszy. Dzięki wielkie! 

wtorek, 7 października 2014

Nie udało się :(

Wczorajsza wizyta u doktorka na USG rozwiała wszelkie wątpliwości i rozgniotła nasze marzenia :(  Pęcherzyk nie pękł, a na nieszczęście urósł i ma już 4 cm. Zrobiła się torbiel, która nie wiadomo czy i kiedy się wchłonie. Jak usłyszałam to mnie zamroziło :( Starałam się nie rozkleić przy doktorku, on starał się przekazać tą wiadomość w delikatny ale zarazem nie dający nadziei sposób. Jesteśmy załamani :( a to dopiero pierwsza próba. Nie wyobrażam sobie więcej takich rozczarowań :( Mam ochotę zniknąć z powierzchni ziemi. :( 

sobota, 4 października 2014

Nasza pierwsza IUI Evie czyli inseminacja z pompą :)

Wczoraj o 20:00 mieliśmy inseminacje. To była nasza pierwsza i cala ta procedura wywołała u nas niemały stres. Najpierw kilka papierków do wypełnienia, potem szybkie USG żeby zobaczyć czy tam w środku jest ok, a ze według doktorka było ok to mogliśmy przejść do dalszego etapu. W niezbyt sprzyjających warunkach mój mąż musiał, że się tak wyrażę, oddać nasienie a potem musieliśmy zaczekać około godziny na przygotowanie wspomnianego nasienia do inseminacji. Nie wiem dokładnie jak przebiegał ten proces bo działo się to za zamkniętymi drzwiami laboratorium. Mieliśmy godzinę wolnego wiec poszliśmy na spacer. Po powrocie już wszystko było gotowe i czekali na nas. Doktorek zaprosił mnie do gabinetu. Mój M tez chciał wejść ale niestety został poproszony o to żeby poczekać pod drzwiami. Doktorek stwierdził że to nie będzie przyjemny widok dla M. Na początku się zdziwiłam, bo przecież co może być nieprzyjemnego w tak mało inwazyjnym zabiegu jakim jest inseminacja? No raczej nic - a jednak. Przed zabiegiem dużo czytałam w necie na ten temat, rozmawiałam z doktorkiem i zabieg miał być bezbolesny. Ale jednak doktorek miał pewne problemy z wprowadzeniem cewnika przez kanał szyjki - podobno budowa anatomiczna jakaś dziwna i wąska- i było to bolesne. Kilka razy poczułam na prawdę nieprzyjemny ból. Przez te utrudnienia trwało to dłużej niż miało ale grunt że wszystko udało się zainstalować. Na koniec jeszcze krótka instrukcja obsługi urządzenia które doktorek przywiązał mi do uda (coś w rodzaju pompy która przez 4 godziny miała podawać nasienie) i wreszcie do domu. (No ale zanim do domu to najpierw trzeba było wyskoczyć z kasy ). Nie bardzo wiedziałam jak się zachowywać z tym urządzeniem żeby sobie nie wyrwać tej cieniutkiej rureczki, która miałam zamontowaną w środku. W samochodzie jechałam jak na szpilkach a w domu od razu położyłam się do łóżka. Przeleżałam 4 godziny prawie bez ruchu i ciągle myślałam o tym że po tym czasie będę musiała sama się "rozbroić" z tego całego okablowania. Na szczęście poszło gładko i bez problemowo. O północy mogłam wreszcie położyć się spać. Zasnęliśmy z M błyskawicznie po całym dniu pełnym wrażeń. Dziś rano za to miałam bardzo milą pobudkę bo doktorek kazał nam dziś jeszcze poprawić po inseminacji rano i wieczorem. Teraz czekamy na cud. W poniedziałek wizyta, oby doktorek stwierdził ze wszystko jest ok. Bardzo tego oboje pragniemy. A to czekanie jest najgorsze...

czwartek, 2 października 2014

Trzymajcie kciuki, PROSZĘ!

Wczoraj miałam wizytę u gina. Jest pęcherzyk 21 mm. Na dniach będzie pękał. Dziś mam dać sobie zastrzyk i jutro na 14 znów do gina na USG. Jeśli będzie wszystko ok to albo jutro albo w sobotę będziemy mieć inseminację! O matko! Nie wierzę! To już za dzień lub dwa a potem czekanie... To chyba będzie najgorsze. Tak bardzo bym chciała  żeby wszystko się udało. Nie myślę o niczym innym. Błagam Boga w myślach żeby nie pozwolił aby doszło do ciąży pozamacicznej jak w zeszłym roku. Błagam żeby wszystko się udało, żeby wreszcie zabiło maleńkie serduszko. Trzymajcie kciuki, proszę!

poniedziałek, 15 września 2014

Marzy mi się... :)

  Źródło: www.ulubionykolor.pl
Od dawna mam fazę na zrobienie sobie tatuażu, ten pomysł chodzi za mną od kilku dobrych lat. Najpierw chciałam ale nie miałam kasy, potem jak już uzbierałam kasę to nie było pomysłu na wzór, a teraz mam pomysł na wzór, mam kasę (oby starczyło) i tylko wystarczy zadzwonić i umówić się na wykonanie tego cudeńka. No i teraz tutaj pojawia się problem... Gdzie iść żeby było wszystko ok? Salonów tatuażu jest tyle że wybór tego jednego najlepszego jest bardzo trudny.  Wszystkie reklamują się, że są najlepsze, mają najwspanialszych tatuarzystów, którzy robią perfekcyjne rysunki na ciele. I co tu zrobić...  Czy ktoś może mi polecić jakieś dobre studio tatuażu w Krakowie?
 

piątek, 12 września 2014

MUST HAVE - akcesoria i dodatki cz.II

Kontynuując poprzednią notkę chciałabym napisać o jeszcze kilku przedmiotach które są na mojej liście MUST HAVE :) Moim marzeniem, dość przyziemnym zdawałoby się jest posiadanie tableta.
Źródło: http://www.pcadvisor.co.uk
Może i oszalałam, ale coraz częściej (w dobie internetu i wirtualnego życia) zdarza nam się z mężem wyrywać sobie laptopa - ja bo akurat kończy się aukcja na Allegro, albo chcę pogadać z Mama na Skype, on bo musi zrobić coś do pracy albo sprawdzić koniecznie wyniki meczu i wkurzamy się oboje że to drugie zbyt długo okupuje sprzęt. Pomyślałam, że taki tablet byłby idealnym rozwiązaniem w takiej sytuacji. Poza tym można go wszędzie (dosłownie) ze sobą zabrać, jest lekki, zmieści się bez problemu nawet do małej torebki - uważam że to jest to czego tygryski potrzebują :)
Kolejną rzeczą - zabawką, która uważam jest super niezbędna i idealnie sprawdzi się w naszym zabieganym życiu to przenośna ładowarka do  telefonu.
Zródło: http://www.elektroda.pl
Przeglądając sklepy z tego typu akcesoriami aż rozbolała mnie głowa bo wybór tych ładowarek jest na prawdę gigantyczny! Możemy sobie sprezentować taką ładowarkę która będzie do nas najbardziej pasować ponieważ dostępne są w różnych kolorach, kształtach, a także maja różne pojemności baterii. Uważam, że ten kto to wymyślił powinien dostać nagrodę, bo przecież chyba nie tylko mnie zdarzyło się wyjść z domu z nienaładowanym telefonem bez dostępu do gniazdka do którego można podpiąć ładowarkę. A tak ładowareczka gotowa do użycia w torebce, dostępna w każdej chwili i gotowa do działania. Po prostu komfortowa sytuacja :)
A propos ładowarki w torebce - potrzebuję też torebki. Te które mam są albo za małe na co dzień albo tak zniszczone że już nie bardzo można bez wstydu wyjść z nimi z domu. Marzy mi się Michał Kors ale cena już mniej mi się marzy. A poza tym chyba nie mogłabym się zdecydować na jedną torebkę od niego. Podoba mi się większość a jedna ładniejsza od drugiej. Ech... ciężkie to życie ;)

środa, 3 września 2014

MUST HAVE - akcesoria i dodatki cz. 1

Nadmiar wolnego czasu to wcale nie jest dla nie problem - przynajmniej tak mi się wydaje ;) Pobudza moja uśpioną wyobraźnie i dzięki temu wiele pomysłów związanych z ulepszeniem naszego mieszkanka przychodzi mi do głowy. Jedynym minusem jest to że realizacja pomysłów znacznie wpływa na domowy budżet ale powiedzmy że jest to plan długoterminowy i realizacja nie nadszarpnie jednorazowo aż tak bardzo naszych portfeli. Pierwsze, czego zapragnęłam to
Źródło: http://www.teleshop24.co.uk
słynna już w całym internetowym świecie kawiarka Mukka firmy Bialetti.Dla miłośników latte i cappuccino to super rozwiązanie, gdyż ta kawiarka się właśnie w tym specjalizuje. Wiele osób bardzo sobie chwali to małe urządzenie, i ponoć kawa z niego to istna poezja. Jedyne co może spowodować lekki grymas na twarzy to cena. Zrobiłam mały research w różnych sklepach i cena nie spada poniżej 200 zł. Jeśli ktoś miałby namiary na to cudeńko w przystępniejszej cenie to poproszę o informacje :)
Kolejną rzeczą która śni mi się po nocach jest lampa z IKEI , którą już dawno sobie upatrzyłam. Chodzi za mną od tego czasu i pewnie chodzić będzie dopóki jej nie kupię. A mowa tu o podstawie lampy BRAN z bezbarwnego szkła. Cena w zależności od rozmiaru waha się w granicach od 29,99 do 59,99 zł.
Źródło: http://www.ikea.com
Nie zdecydowałam się jeszcze na to w jakim kolorze będą do niej klosze. Ten , który jest na zdjęciu jako propozycja wydaj  mi się dość ładny, ale nie jestem przekonana czy pasuje do naszej sypialni. Meble są w kolorze ciemny brąz z jasnymi wstawkami, więc może te kolorowe kwiatki nie koniecznie będą się dobrze prezentować w takim otoczeniu? A czy wiecie może czy do takiej podstawy będzie pasował klosz z innej firmy? Jestem ciekawa bo nie wiem tego. Mogłabym wtedy poszerzyć moje poszukiwania klosza i może coś bardziej odpowiedniego wpadłoby mi w oko...
Kolejna inspiracja wiąże się z moim zamiłowaniem do robienia i oglądania zdjęć. Bardzo lubię uwieczniać ważne chwile, ludzi których kocham, którzy są dla mnie ważni, fotografuję bardzo dużo i kiedy tylko nadarzy się okazja, jednak prawie wszystkie moje zdjęcia są na dysku i pozostają tam cały czas. Wpadłam więc na pomysł aby przynajmniej jakąś   
Źródło: http://sensoedesign.blogspot.com/2012/06/composicao-de-quadros.html
niewielką ich część wyeksponować i powiesić w ramkach na ścianie. Marzy mi się podobna kompozycja. Ramki w zasadzie każda inna, ale każda mająca w sobie "to coś". Klimatyczne, piękne, z nutką pewnej tajemnicy ... Ach , rozmarzyłam się :) Tak więc jestem na etapie poszukiwania ram i rakeczek na zdjęcia. Wymyśliłam, że będzie ich około 10 a w centralnym miejscu w największej ramce znajdzie się zdjęcie moja i M. ze ślubu. Mamy takie nasze ulubione, które podoba nam  się szczególnie. Będzie nam "upiękniało" ścianę :) A co! :) 

piątek, 29 sierpnia 2014

Pod górkę? A może wreszcie z górki...?

źródło: internet
Skandal! Wstyd! Hańba!  Oczywiście winę zwalić muszę na brak czasu - blog zaniedbany, postów brak, ulubieni blogerzy nieodwiedzani tygodniami - masakra. No i musiało się narobić kwasu żeby tu wleźć i napisać parę słów. A kwas taki że tydzień temu wylądowałam na stole operacyjnym i poddałam się dobrowolnie torturom. Niestety wyjścia nie było bo jak stwierdził mój ortopeda "to zabieg na wczoraj" i odkładanie go na potem tylko pogorszy sytuację. A wszystko przez mały odłamek kości, który tkwił w moim kolanie i powodował nie małe dolegliwości. A tkwił tam przynajmniej dwa lata i - O zgrozo! - dwa lata temu inny lekarz nie zobaczył go w rezonansie magnetycznym który mi zlecił. Tak więc przynajmniej dwa lata chodziłam z tym odłamkiem - ale nie zżyłam się z nim i chętnie się go pozbyłam. (A tak na marginesie - ignorancja i to w jaki sposób oceniane są wyniki badań przez niektórych z lekarzy pozostawia wiele do życzenia i jest to temat rzeka bo już nie pierwszy raz miałam nieprzyjemność spotkać na swojej drodze lekarza, który błędnie zinterpretował lub nie zinterpretował w ogóle wyników moich badań. To jest temat na osobnego posta). Ale nie było to proste, bo termin zabiegu  w ramach NFZ na jaki zostałam zakwalifikowana to wrzesień 2017 - PORAŻKA. No i cóż - jedyne wyjście z sytuacji (biorąc pod uwagę inne aspekty nie mniej ważne związane ze stanem mojego zdrowia) to wykonać ten zabieg prywatnie. Tym sposobem nasz domowy budżet znacznie się uszczuplił ale wierzę mocno że operacja przyniesie spodziewane efekty. Teraz z racji tego ze jestem na L4 postanowiłam trochę nadrobić zaległości w czytaniu, oglądaniu filmów, no i oczywiście w blogowaniu. Buszuję też po różnych sklepach internetowych z akcesoriami do domów - ostatnio zafiksowałam się na upiększanie mojego mieszkanka, mam w głowie milion pomysłów na przemeblowanie, nowe kolory na ścianach, nowe zasłony, firanki, rolety - czy ja nie przesadzam?

niedziela, 27 kwietnia 2014

I jak tu nie kochac promocji! :)

W moim przypadku prawie zawsze sprawdza się scenariusz, że kiedy czegoś nie planuję to wychodzi mi wtedy najlepiej. I co, tak tez się stało dziś - niczego nieświadoma poszłam po chusteczki do Rossmanna bo w domu już wszystkie zapasy jakie tylko były zagluciłam. I tak sobie chodzę między pólkami bo oczywiście zawsze muszę wszystko pooglądać i co widzę - PROMOCJA! 49% na pudry, róże, podkłady :D Micha mi się ucieszyła, otarłam wiszący pod nosem glut i zabrałam się do szukania co by tu upolować. I postanowiłam że kupię coś, czego nigdy nie miałam i czego normalnie bym nie kupiła bo jest za drogie. I tym sposobem zdecydowałam się na:
- Puder sypki Bourjois
- Puder rozświetlający Loreal Lumi Magique
- Podkład Loreal True Match Super Blendable.

I teraz uwaga, ceny regularne tych produktów to sumie jakieś 180 zł. W życiu bym tyle nie dała za 3 rzeczy i nie dałam, bo ta impreza kosztowała mnie tylko (albo aż - zależy jak na to patrzeć) niecałe 90 zł. :D:D
Z tego wszystkiego zapomniałam o chusteczkach :(

sobota, 26 kwietnia 2014

Ale to już było...

Święta , święta i po świętach... Minęły jak zwykle szybko, ale w przypadku tych świat to nawet dobrze bo to chyba - a nawet na pewno - były najgorsze święta w moim życiu. W wielkim skrócie to okazało się że moja Mama ma duże problemy z kręgosłupem, o których mi nic nie powiedziała ale wydało się jak tylko przyjechaliśmy (nie dało się nie zauważyć). W pierwszy dzień świąt zadzwoniła do nas bratanica mojej Mamy z nieciekawymi wieściami - nie chcę tutaj wchodzić w szczegóły, ale ogólnie tyle się podziało że brat mojej Mamy w wieku 50+ się rozwodzi. Niestety sam sobie naważył tego piwa które teraz musi wypić, poszedł ostro w tango i to podobno nie pierwszy raz  i teraz niby chciałby wszystko naprawić ale niestety , nikt mu już nie wierzy. Mama przepłakała pół dnia załamując ręce nad głupota swojego brata, ale niestety nie da się już tego posklejać. A żeby tych wszystkich nerwów i stresu było mało to jeszcze wracając po świętach do domu dostaliśmy mandat :( Ech... jak się wali to po całości :( Do tego wszystkiego w pracy ciągle stresujące sytuacje - 4 egzaminy już za mną ale jeszcze tyle samo przede mną i już się nie mogę doczekać kiedy to wszystko się skończy i zaczniemy normalnie pracować. Marzy mi się już jakiś urlop ale na to pewnie będę musiała jeszcze długo poczekać. Dopadło mnie też jakieś wiosenne przeziębienie, glut mi leci z nosa, głowa boli i ogólnie czuję się mega słabo :( Popijam herbatkę z cytryną (która ponoć powoduje alzheimera - ech... ) i łykam tablety - mam nadzieję że pomoże. Zaraz owijam się kocem i mam zamiar nadrobić zaległości w czytaniu bo książki piętrzą się na mojej nocnej szafce. I nawet nie chcę patrzeć na tą górę ciuchów do prasowania ... :(   

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Weekendowa wycieczka :)

Planowaliśmy ten wyjazd już od kilku dobrych tygodni... Sporą grupką znajomych... Zawsze coś komuś wypadało, albo nie było pogody, albo komuś dziecko się rozchorowało, albo jakiś inny pilny wyjazd ... W minioną sobotę UDAŁO SIĘ! Wycieczka wreszcie doszła do skutku. I mimo że to tylko 30 km od Krakowa to czułam się jak na końcu świata, w zacisznym zakątku o  którym nie wiedzą jeszcze inni ludzie. Mowa o Lanckoronie, która o każdej porze roku jest piękna, a teraz wczesną wiosną jest cudownie bo nie przyjeżdżają jeszcze masowo turyści. Odpoczęliśmy jak rzadko kiedy mimo iż cały dzień chodziliśmy po Lanckorońskim lesie. Dzieciaki znajomych wybiegały się na tyle , że pod koniec wycieczki zasypiały na stojąco :D Pogoda nas nie rozpieściła bo momentami dość mocno wiał wiatr ale wcale nam to nie przeszkadzało. Daliśmy się ponieść naturze, świeżemu powietrzu i błogiej ciszy (przerywanej od czasu do czasu śmiechem i piskami dzieciaków). Więcej o Lanckoronie ---> TUTAJ  




 


piątek, 4 kwietnia 2014

Pierwszy tydzień zaliczony :)

Było stresująco, było nerwowo, było śmiesznie, było miło i... pierwszy tydzień za mną. Dzisiejszy egzamin też zdany - co prawda na 90% a nie na 100% ale cóż, nie można być doskonałym we wszystkim ;) A poza tym spirytus ma 95% a wiadomo co potrafi ;))) Podsumowując - było OK. W kolejnym tygodniu podejrzewam że nie będzie już tak kolorowo jak w tym, bo będą trudniejsze szkolenia, wymagające zdolności analitycznych więc trzeba będzie się skupiać dużo mocniej niż na tych teoretycznych, które są już za nami. 
A tak z innej beczki - wczoraj podczas wstawania z krzesła krzywo stanęłam i znowu, po raz 158, chrupnęło mi kolanisko :( Kuśtykałam wczoraj po domu z workiem lodu przywiązanym  do nogi, namaszczałam się przeróżnymi żelami przeciwzapalnymi ale nie pomogło za wiele. W nocy podczas przewracania się z boku na bok budził mnie ból, a dziś rano niepotrzebny był mi budzik bo już nie mogłam wyleżeć i znaleźć sobie pozycji dogodnej dla mojej bolącej nóżki więc przed 6 byłam już na nogach... a ściślej mówiąc na jednej :( Tak więc teraz noga do góry i okłady bo jutro w planach mam wycieczkę za miasto z koleżankami z byłej pracy i nie ma wymówek, obecność obowiązkowa. Oby tylko pogoda dopisała - mam nadzieję że będzie słonecznie.

Żródło: internet
   

środa, 2 kwietnia 2014

Czy cięzka praca się oplaca?

Źródło: internet
Drugi dzień w pracy za mną. Czuję się na zmianę szczęśliwa, zmęczona i przerażona tym wszystkim co mnie czeka przez najbliższe 4 tygodnie, które upłyną pod znakiem ciężkiej pracy i zapewne wielu stresów. Przez 4 tygodnie mam w planach intensywny trening, i po każdej tygodniowej sesji przewidziany jest egzamin. Egzamin = kolejny stres... Ech... czy to życie musi się składać wyłącznie ze stresów? Trochę ich ostatnio za dużo w moim życiu. No cóż, life is brutal  - podobno. Stresujące jest też to że językiem używanym w firmie jest angielski. Nikt nie rozmawia po polsku mimo że w grupie jest 80% Polaków. No cóż, jak dla mnie to trochę dziwne, ale może ludzie chcą się wykazać jacy to są super nauczeni języka jakby nie było coraz mniej obcego. Poza tym chyba nikt z nas nie ma pewności co będzie z nami po okresie próbnym. Nie powiedziano nam wprost że będzie selekcja ale chyba te egzaminy mają na celu eliminację najsłabszych ogniw. I znów stres... ja pierniczę!!!
A co do ludzi... Ogólnie rzecz biorąc towarzystwo jak na razie podchodzi do siebie nawzajem z lekką rezerwą, powoli się poznajemy, w czasie przerwy staram się z każdym pogadać ale nie jest to możliwe bo jest nas liczna grupka na szkoleniach. Jedni są bardziej otwarci, inni mniej. Stwierdziłam (niestety) że ja z wiekiem chyba coraz bardziej zamykam się w skorupie. Jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam żadnego problemu z nawiązywaniem nowych znajomości, z zainicjowaniem rozmowy czy w ogóle z zaczepieniem kogoś. Teraz jakoś opornie mi to idzie. Starość , czy co? Jutro dzień trzeci. Oby był pozytywny i przyniósł jakieś optymistyczne perspektywy na piątek. Może okaże się że egzaminu nie będzie? Hmmm... byłoby super :) Ale pomarzyć można...

wtorek, 1 kwietnia 2014

Nowa praca...

Dziś zaczynam nową pracę. Stresuję się na maxa bo nie wiem co się tam będzie działo. Mam nadzieję że trafie na fajnych ludzi, z którymi będę mogła swobodnie się komunikować. Bo jak wiadomo atmosfera w pracy jest bardzo ważna, a ja jestem taką osobą dla której konflikty są bardzo wyniszczające. Tak więc lece wrzucić na grzbiet jakaś "biurową" koszulę, teczka pod pachę i spadam, żeby nie spóźnić się pierwszego dnia. 
Aha, i to wcale nie żart - przecież dziś prima aprilis... :)

czwartek, 20 marca 2014

Ujędrniam się z własnej woli ;)

Od wczoraj się ujędrniam :) A co! Wolno mi! A nawet (niestety) muszę. To nie było planowane bo u mnie na ten rok planów zero. Spontaniczna decyzja podjęta w ... kiosku z gazetami. Shape z płytą z ćwiczeniami Ewy Chodakowskiej przykleił mi się do ręki i od wczoraj daję z nią czadu. Mam nadzieję że w tym przypadku nie weźmie góry mój słomiany zapał i wytrwam w tych ćwiczeniach przynajmniej kilka tygodni. Ćwiczenia są super, zwłaszcza dla mnie bo mam problemy z kolanem a podczas tych ćwiczeń nie muszę się o nie tak bardzo martwić. Tak więc drugi dzień ćwiczeń za mną i jak na razie chce mi się bardzo! :)) 
 

środa, 19 marca 2014

Good and bad...

Nieprawdopodobne że już mamy połowę marca. Sama nie wiem jak to się dzieje że ten czas tak szybko płynie. Czas płynie i dużo się dzieje ... Czy dobrego czy złego...hmmm... można powiedzieć że pół na pół. 
Biorąc pod uwagę że w tym roku nie robiłam żadnych postanowień noworocznych nie mam się do czego odnieść. Wszyscy mówili że ten rok ma być dobrym rokiem, rokiem w którym wydarzy się dużo pozytywnych rzeczy -  a mnie zaczął się zwolnieniami grupowymi w pracy. Na początku panika, strach, co to będzie, jak sobie poradzimy , przecież nie tak dawno cieszyłam się że zaczynam nową pracę a tu BUM. Mega stres, obawy, milion myśli na minutę... Od razu napisałam CV i wysyłałam wszędzie. Pomyślałam że początek roku, może to dobry czas , może w firmach z początkiem roku będą zatrudniać nowe osoby. No i cóż... czekałam, czekałam i się doczekałam. Telefon, zaproszenie na rozmowę, jedną , drugą, testy ... miałam już dosyć. Potem jeszcze jedna rozmowa i werdykt - "chcielibysmy złożyć pani ofertę pracy". Ufff... kamień z serca. W końcu dobra wiadomość. Światełko w tunelu. Z jednej strony radość a z drugiej niepewność - nie wiadomo jak będzie, jacy ludzie, czy dam radę, czy się sprawdzę, czy będą mnie chcieli zatrzymać na dłużej... Ech... I tak w kółko, jak nie stresy ze starej pracy to stresy z nowej pracy w między czasie wizyty i badania w związku z naszymi ciągle nieudanymi staraniami o dzidziusia i to wszystko razem do kupy wzięte powoduje u mnie mega frustracje i depreche. Zaczyna się już odbijać to na moim zdrowiu, i jak nie wyluzuję to chyba zwariuję. Potrzebuję chyba długiego urlopu, odpoczynku żeby zostawić wszystko w tyle i odciąć się od bieżących spraw. No ale jak tu na urlop iść kiedy nową prace za chwile zaczynam. Na dzień dobry nikt mi nie pozwoli na urlop iść. I tak w kółko - mam nadzieję że nie zwariuje .

 


środa, 8 stycznia 2014

Zero postanowień - żyj chwilą?

Kolejny rok za nami... ale nie chce żeby ten wpis był nostalgiczny, żeby cokolwiek podsumowywał czy opisywał założenia na nadchodzące miesiące. Postanowiłam w tym roku nie robić żadnych postanowień, bo z doświadczenia wiem że albo nie mam na tyle zapału w sobie żeby je zrealizować w 100% albo po prostu przeciwności losu nie pozwalają na realizację w założonym przeze mnie terminie. Tak więc postanowień na 2014 - ZERO. Są oczywiście marzenia, ale to zupełnie inna bajka. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...