Obserwatorzy

czwartek, 31 maja 2012

Powtórka z rozrywki

Nie minął nawet miesiąc od kiedy ostatni raz byłam chora a tu znów mnie dopadło  jakieś choróbsko... Od wczoraj leżę plackiem w łóżku, bez sił , kaszląca i cherlająca co chwilę... Diagnoza - zapalenie krtani i tchawicy... Porażka.  I znów nasze plany wyjazdowe do Wrocławia będziemy musieli przenieść na inny termin bo chyba do przyszłego tygodnia nie będę w 100% formie. Jestem strasznie zła na siebie bo to już drugi raz przeze mnie nie pojedziemy. No trudno... A zaraził mnie na pewno mój chrześniak kochany, który był u nas na weekend. On ma anginę a ja to co mam... ech... I na dodatek muszę sobie z tym poradzić bez antybiotyków. Nie wiem czy nam coś z tego wyszło ale  staraliśmy się w tym cyklu z mężem o dzidziusia i być może jestem w ciąży... Może jestem może nie... za wcześnie żeby to sprawdzić ale lepiej dmuchać na zimne i nie faszerować się lekami. Trzymajcie kciuki. Za jakiś tydzień zrobię test , mam nadzieję że wynik będzie pozytywny. A dziś pogoda nawet zachęca mnie do leżenia w łóżku bo za oknem szaro, buro i zimno niemiłosiernie. Tak więc zakopuję się pod kołdrą razem z nowym skandynawskim kryminałem który wciągnął mnie bez reszty.   

 

poniedziałek, 28 maja 2012

Odpoczywam po weekendzie...

Odpoczywam po weekendzie... Wycieczka i odwiedziny znajomych zupełnie mnie wykończyły aczkolwiek był to wspaniały czas razem spędzony :)  Mój chrześniak jest już takim dużym chłopcem że aż nie wierzyłam jak go zobaczyłam. Od naszego ostatniego spotkania niesamowicie urósł. Zaskoczyło mnie w jakim tempie z małego dzidziusia  staje się  dużym chłopcem. Niesamowite. W naszym weekendowym planie zajęć nie mogło zabraknąć spaceru po Rynku czy Wawelu no i oczywiście w planach był tez Smok Wawelski jednak wzbudził zbyt dużo strachu w moim małym chrześniaku i musieliśmy ten punkt wycieczki sobie odpuścić. Niestety w niedzielę rano Antek dostał gorączki , ponad 38 stopni  i musieliśmy nieco zmodyfikować nasze plany.  Ale tak czy siak było cudnie i mimo małych strat w wyposażeniu mojego mieszkania nie wahałabym się powtórzyć tego spotkania. No ale znajomi to jedno a jest jeszcze teściowa. Od dziś muszę  się nią trochę bardziej zająć bo w weekend została odstawiona  na boczne tory. Po południu jedziemy razem na działkę więc może będzie usatysfakcjonowana tym spotkaniem. Zostaje w Krakowie do czwartku więc jeszcze będzie kilka okazji na plotki i wspólne wyjścia. Ale póki co siadam na kanapie i poczytam trochę... mam straszne zaległości a stosik książek na nocnej szafce robi się coraz większy ...   

czwartek, 24 maja 2012

Światełko w tunelu... i wygrane Candy :)

Jestem świeżo po wizycie... No i w zasadzie mój problem się nie rozwiązał do końca. Super sprzęt nie wykluczył ani nie potwierdził na 100% czy polip to polip ... No więc czeka mnie jeszcze konsultacja w tej sprawie we wtorek w szpitalu u mojej pani ginekolog. mam nadzieję że wtedy wszystko będzie jasne. Obgadałyśmy już tryb postępowania co i jak gdyby trzeba było wycinać ze mnie cokolwiek. No i podczas dzisiejszego USG okazało się że mam upragnioną owulację i dostałam póki co zielone światło na staranie się o maleństwo... Widzę światełko w tunelu ale czy zdołam do niego dotrzeć - nie wiem.  A ten niby polip (o ile to w ogóle polip) jest na tyle maleńki że nie powinien utrudniać nic podczas ciąży - o ile w ogóle w nią zajdę w tym cyklu. Zobaczymy.
A tak w ogóle to powinnam o tym napisać w pierwszej kolejności. Wygrałam Candy u  KASIARZYNKI :)) :))  i już niedługo będę mogła się cieszyć tymi cudownościami ze zdjęcia :)

No i jeszcze plany na dzisiejszy wieczór mam dość miłe... Spotkanie z moimi koleżankami na kawę... niestety bez ciasta dla mnie bo ciągle jestem na diecie ale nie będę żałować tych pustych kalorii. Super kawa w zupełności mi wystarczy. Tym bardziej że widzę już dość niezłe efekty moich męczarni więc szkoda byłoby to zaprzepaścić. A spotkanie w zasadzie będzie 2 w 1 bo połączymy nasze comiesięczne spotkanie plotkarskie z imieninami jednej mojej koleżanki. Prezent - niespodzianka już pięknie zapakowałam - obym go tylko nie zapomniała zabrać :) 
I jeszcze na koniec tego wszystkiego mam całkiem nieźle zaplanowany weekend - na początek w sobotę rano wycieczka na którą mój kochany M. nas zapisał żebyśmy się trochę rozerwali a po południu przyjeżdża moja przyjaciółka z mężem i ich synkiem - moim chrześniakiem na dwa dni :) Super :) Upragniony pociąg już czeka na swojego właściciela , mam nadzieję że Antoś  się ucieszy :) 
Tesciowa też ma przyjechać w weekend ale do swojej siostry żeby sie nia opiekować po zabiegu... Ale pewnie i do nas przyjdzie... niestety... ech... po ostatnim jej wybryku jakoś zaczęłam ja traktowac po macoszemu. Cóż... z czasem mi pewnie przejdzie.
Tak więc podsumowując trochę się dzieje i dziać będzie ale lubię taki czas... Nie mam wtedy "wolnego" na obijanie się i czarnowidztwo w związku z moimi ginekologicznymi problemami... A teraz wracam do mycia okien bo po południu trzeba się przecież zrobic na bóstwo :)  

środa, 23 maja 2012

Zawsze "coś"...

Dziś czuję że żyję... Dlaczego? Podobno jak coś boli to znaczy że człowiek żyje, a gdy sie obudzisz i nic nie boli to znaczy że coś jest nie tak... ;) No więc ja na 100% żyję, boli mnie dziś wszystko począwszy od głowy na nogach skończywszy. Od bladziutkiego świtu jestem na pełnych obrotach bo dziś znów akcja pod znanym tytułem "Zawieź Ciotkę do szpitala". Szkoda tylko że Ciotka użyła podstępu żeby mnie o tą podwózkę poprosić, no ale cóż, tłumacze to tym że ma swoje lata ... ale z drugiej strony ja nie mogę się wszystkiego domyślać.... Razem z moją teściową która też w tym całym zamieszaniu maczała swoje palce... No i  trochę się czuje wykorzystana, bo przecież jakbym wiedziała wcześniej że Ciotka na operację ma iść to sama bym zaproponowała żeby ją zwieźć, a skoro się nie przyznała to co miałam powiedzieć "Ciociu, może masz jakąś operacje na dniach to bym Cię chętnie zawiozła do szpitala?" - trochę głupio , co nie? Teściowa wczoraj po południu zadzwoniła że przyjeżdża do nas bo musi się Ciotka zaopiekować po operacji ... ja o tym pierwsze słyszę więc jak tylko z nią skończyłam rozmowę to do Ciotki dzwonie, że ja chętnie zawiozę i w ogóle ( pomijam fakt że ona ma dwie córki ) a ona że nie chce mnie fatygowac no ale skoro sama chcę to ona chętnie ... Masakra... A nie możnabył tydzień wczesniej powiedzieć po prostu "zawieź mnie"  - przecież bym nie odmówiła... No a tym sposobem wszystko się jakoś tak dziwnie skomplikowało, ja się też poczułam jak ofiara spisku... no trudno. Nauczka na przyszłość. W szpitalu zeszło nam około 3 godziny bo oczywiście Ciotka sobie czegoś zapomniała, jakieś wyniki zostały w domu, inne z kolei w ogóle nie miała no i tym sposobem cała ta biurokracja się jeszcze bardziej wydłużyła... Na koniec tego "miłego" spotkania wypaliła 2 fajki i powiedziała że mogę już jechać bo już nic więcej nie potrzebuje... No to cześć... Postanowiłam jeszcze pojechać na pocztę odebrać zaległe aviso , potem wpadłam na chwilę do domu czegoś się napić i znów w drogę do kolejnych sklepów bo w weekend przyjeżdża mój 4-letni chrześniak  - no i wiadomo że 1 czerwca już za pasem więc zrobiłam sobie maraton po sklepach z zabawkami i ubrankami dla dzieci... Masakra! Nie zdawałam sobie sprawy z tego że tak wszystko podrożało! Malutka koszulka 70 złotych! Matko kochana! Uciekałam stamtąd ile sil w nogach. Poszłam do innego, tańszego sklepu ale i tak nie zakupiłam najważniejszej rzeczy - pociągu, kolejki czy czegokolwiek co przypominałoby pociąg. Nie ma, wszędzie pełno batmanów, pokemonów i różnych innych dziwolągów a najzwyklejszego pociągu brak. Udało mi się dostać tylko książkę o pociągach i tyle... I tak oto po 4 godzinach chodzenia bez skutku wróciłam padnięta do domu... Zaraz muszę obiad zrobić jakiś bo mąż już pewnie w drodze do domu a potem... nic nie będę robić. Położę się i poczytam książkę. A co, po takim dniu należy mi się chwila dla siebie. Poleżę i przygotuję się psychicznie na jutrzejszą wizytę u mojej ginekolożki - jutro się rozstrzygnie sprawa mojego polipa - a mianowicie czy polip to polip. Jeśli tak to znów będę miała kolejny temat do zamartwiania się no i nasze starania o maleństwo znów odwleką się w czasie... :((( jak pech to pech...

poniedziałek, 21 maja 2012

A kuku!

Nie mogłam się zebrać wcześniej do pisania... Jakoś tak nie wiem nawet dlaczego. A to czasu brak, a to nie ma chęci, a to jest coś ważniejszego do zrobienia, a to wyjazd M. na szkolenie, a to mój do Mamy i tak upłynęło mi te kilka dni . W rozjazdach i pracowicie nieziemsko. Poza tym opętała  mnie (dosłownie i w przenośni) pewna gra  w którą nie ma rady - muszę codziennie zagrać i sprawdzić co u moich wirtualnych ludków słychać. Kłopot z tym wielki mam bo pożeracz czasu to ogromny ale nie mogę przejść obojętnie obok komputera żeby nie sprawdzić co i jak :) Mogę powiedzieć że to mój nowy nałóg :)) (nowy bo jeden  już mam).
A poza tym , dziś zaczyna się nowy tydzień, zaczyna się piękną pogodą i pysznym śniadankiem w postaci wiosennych kanapek z chrupiącą , świeżą sałatą prosto z grządki :) No i zaczyna się też kolorowo, m.in. dlatego że po klawiaturze biegają moje palce przyozdobione lakierem do paznokci w kolorze karaibskiego morza - jakże teraz modnym.
Dziś będzie pracowity dzień ale nie przeraża mnie to bo praca jakże przyjemna dla mnie... Balkonowe prace przy moich iglakach i kwiatuszkach :) Będę w swoim żywiole :))

środa, 16 maja 2012

Naprawdę rewelacyjny występ :)

Oni są na prawdę niesamowici :)) I są kolejnym przykładem na to aby nie oceniać ludzi po wyglądzie, gdyż wygląd to nie wszystko, wnętrze jest tym, na co powinniśmy w pierwszej kolejności zwracać uwagę! :) Nie potrzeba więcej słów, zobaczcie sami :)




poniedziałek, 14 maja 2012

Urwanie głowy...

Weekend minął a ja zamiast być wypoczęta i tryskająca energią to czuję się bardziej zmęczona niż po przebiegnięciu maratonu. W weekend gościła u nas moja Teściowa więc musiałam się nią odpowiednio zająć, chciała odwiedzić a to siostrę, a to kuzynkę więc trzeba było ją zwieźć ... W niedziele byliśmy wszyscy razem na komunii u kuzyna więc niedziela też nieco męcząca była dla nas... Dziś z kolei zmiana warty - Teściowa pojechała do domu a przyjechała moja Mama... No i znów, pojedźmy tu, pojedźmy  tam, a co robimy... i tak w kółko. Nie wspominam już o tym że nie mam na sprzątanie czasu, dom zapuszczony (na szczęście Mama nie robiła mi z tego tytułu wymówek) pranie się już w koszu na brudy nie mieści , ja chętnie bym poleżała i odpoczęła ale cóż... Po męczących zakupach z moją Mamą poszliśmy jeszcze do opery na spektakl o którym już kiedyś pisałam. "Teatr 6 piętro"  przyjechał na gościnne występy do Krakowa ze spektaklem "Fredro dla dorosłych mężów i żon". I to wydarzenie mnie nieco pobudziło do życia, no bo na scenie sam Michał Żebrowski więc jak tu się nie ożywić... Potem szybka kolacja we trójkę (niestety nie z Michałem Żebrowskim) , jakieś winko i tym sposobem Mama już śpi :)) Chwila dla siebie, szybki prysznic,  wieczorny przegląd prasy no i przytulanko z mężusiem. A co! :) 

piątek, 11 maja 2012

Śmierdzące społeczeństwo...

Dziś o zjawisku , które wydawałoby się powinniśmy odłożyć do lamusa i zapomnieć.. Co mam na myśli? Niedbanie o higienę. Wydawałoby się, że w XXI wieku ze względu na dostępność różnorodnych środków do higieny i bieżącej ciepłej i zimnej wody w kranie ludzie myją się codziennie. Jeśli też tak myśleliście to muszę wyprowadzić Was z błędu. Ostatnio temperatura podniosła się znacząco więc tym bardziej zrozumiałym faktem jest iż każdy z nas bardziej się męczy a tym samym poci. No i właśnie , biorąc to pod uwagę powinniśmy większą uwagę zwracać na higienę osobistą. Jednak tak się nie dzieje. Kiedy tylko mogę to korzystam z komunikacji miejskiej. To co spotyka mnie w autobusach czy tramwajach w naszym pięknym mieście to przechodzi ludzkie pojęcie.  Zawsze jest w nich sporo ludzi, turystów obcokrajowców, ludzi jadących lub wracających z pracy itp itd... Zwłaszcza w godzinach szczytu nie ma możliwości aby swobodnie sobie stanąć, trzeba się "przytulać" z innymi pasażerami a często - i odnoszę wrażenie że coraz częściej - jest to nie lada wyczyn kiedy nasz towarzysz podróży najzwyczajniej w świecie śmierdzi. I nie jest to bezdomny, który nie ma się gdzie umyć - to zupełnie inna bajka. Śmierdzą ludzie którzy mają warunki do tego aby utrzymywać higienę osobistą na odpowiednim poziomie. Wyglądają dobrze, mają ładne ubrania i... śmierdzą. Ja dzisiaj nie wiedziałam czy przeżyję moją podróż autobusem - jak ktoś nie zabijał mnie oddechem to z kolei z drugiej strony byłam atakowana tygodniowym smrodkiem niemycia. Tragedia!! Nie chce mi się wierzyć że ludzie nie myją się i nie zmieniają ubrań (sama nie wiem co gorsze). Przecież mydło kosztuje złotówkę! Nie każdy musi używać super-extra-drogiego-żelu , mleczka, peelingu do ciała... a o SPA to w ogóle mowy nie ma. Wystarczy woda , mydło , pasta do zębów i czyste ubranie i od razu świat będzie lepszy. Czy to tak ciężko zrozumieć? Nie wiem z czego wynikają takie złe nawyki - no bo to chyba kwestia nawyku... albo lenistwa. Kiedyś, znajoma, która jest lekarzem zapytała pacjenta "zalatującego" dość intensywnym smrodkiem  "Dlaczego Pan się nie myje?". Myślała że może będą opowiadane jakieś ciekawe zmyślane historie o awarii wody czy coś w tym stylu, jednak szczerość odpowiedzi ją lekko zaskoczyła  - "Bo mi się nie chce." No i masz babo placek. Ona jako lekarz poczuła się w obowiązku pouczyć go jakie konsekwencje mogą wynikać z takiego długotrwałego niemycia (poza tym że "umili" życie innym).  Nie tylko pasażerowie autobusu maja przegwizdane, wszędzie są osoby które nie myją się odpowiednio często. To jest straszne zjawisko, i rozprzestrzenia się szybciej niż zaraza. Ci co się nie myją, powinni wiedzieć że swojego smrodku się nie czuje bo nos ludzki przyzwyczaja się do zapachu po około 1 minucie! tak więc jeśli wydaje się komuś że po tygodniu nie mycia się  nie śmierdzi to ktoś powinien wyprowadzić go z błędu bo on sam już tego nie czuje.  Śmierdziuszki powinny jeździć w bardziej przewiewnych pomieszczeniach, jak na przykład Ci panowie na zdjęciu . Chociaż oni jada tam z braku miejsca to u nas w autobusach  powinno być takie miejsce dla tych co unikają mydła i wody.

źródło: internet

czwartek, 10 maja 2012

Wyróżnienie :)

Jest mi niezmiernie miło poinformować, iż od Ani z bloga Warsztaty artystyczne Niebieskie Migdały  otrzymałam wspaniałe wyróżnienia za które chciałabym jej bardzo serdecznie podziękować :) Aniu, dzięki :) Ciesze się że doceniasz to co skrobię tutaj na moim blogu. Banerki z wyróżnieniami już dumnie prezentują się na moim blogu :))
Wyróżnienie to nie wymaga żadnych dodatkowych zadań do wykonania co mnie cieszy niezmiernie  :) Jest może tylko jedno choć nieobowiązkowe, aby wskazać kogoś, kto wg Was na takie wyróżnienie zasługuje. Tak więc, żeby tradycji stało się za dość ja także chciałabym wskazać kilka blogów, które wg mnie zasługują na wyróżnienie z różnych powodów. Każdy z wyróżnionych przeze mnie blogów lubię za coś innego, każdy jest niepowtarzalny, wspaniały, często dowiaduję się z nich nowych, mądrych rzeczy nie tylko o otaczającym nas świecie ale także o samych blogujących. Jakoś tak się złożyło, że moje nominacje padły na blogi prowadzone przez kobiety - ale ja nie widzę w tym żadnego problemu :)  Po prostu MY- KOBIETY jesteśmy w tym lepsze :))
Tak więc, poniżej banerki do wklejenia na bloga...


  i wyróżnione blogi (kolejność przypadkowa) : 


Mam nadzieję, że przyjmiecie nominacje :)


środa, 9 maja 2012

Rabarbarowe szaleństwo :)

Opętał  mnie... zawładnął moim umysłem... o niczym nie myślałam przez cały dzień tylko o nim. Nie mogłam się nacieszyć jak przyniosłam cały pęk dziś do domu. Któż to taki? RABARBAR... Chociaż znany mi nie od dziś to właśnie dziś zaczęłam odkrywać jego wspaniały kwaskowy smak na nowo... U mnie w domu Mama czy Babcia nie używały go w kuchni zbyt często, mogę nawet śmiało powiedzieć że rabarbar wcale nie gościł na naszym stole. Ja postanowiłam to zmienić. Zakupiłam dziś spory pęk tych  pięknych , czerwonych łodyżek i pół dnia , zupełnie jakby w transie, spędziłam na poszukiwaniu przepisów na przeróżne potrawy z rabarbarowego cuda. Znalazłam tarte z rabarbarem, milion przepisów na ciasta  - jogurtowe, ucierane, kruche, półkruche, drożdżowe... I tu oczy mi się zaświeciły ! Drożdżowe z rabarbarem musi smakować cudnie. Robię! Wszystkie składniki miałam więc nie czekając ani chwili zabrałam się do roboty. Szło mi nawet sprawnie więc cieszyłam się bardzo.  Aż wreszcie nadeszła chwila prawdy. Upiekłam drożdżówkę z rabarbarem - niestety również z zakalcem :( Ale, nie zrażam się tym wcale. To co ocalało smakowało wyśmienicie :) Będę próbować dalej i przymierzam się do upieczenia kolejnego ciasta z rabarbarowym załącznikiem. Jeśli macie jakieś sprawdzone przepisy to ja bardzo chętnie skorzystam i od razu proszę o takie :) 
Mam wielką ochotę na kompot rabarbarowy, ale taki w słoikach , żeby w zimie można było sobie popijać i przypominać ten cudny smak. Przepis na kompot też poproszę :) Będę wdzięczna :) Znalazłam kilka ale czy sprawdzone - tego nie wie nikt  :)


poniedziałek, 7 maja 2012

Wspomnienia z majówki

Na dłuuugi weekend mieliśmy tyle planów, tyle atrakcji różnego rodzaju że głowa mała - no ale cóż, moja choroba zweryfikowała wszystko. Wyjazd został przełożony na bliżej nieokreślony termin... Za to wizyta w pewnej klinice dostarczyła nam extremalnych przeżyć (więcej w notce poniżej). Pod koniec tygodnia moja krtań była już w niezłej kondycji więc postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę krajoznawczą po okolicy Krakowa, a że w planach mieliśmy też odwiedziny u Teściowej to i w jej okolicy co nieco pozwiedzaliśmy :) Pierwszym punktem naszej wycieczki była Kalwaria Zebrzydowska, która jako zabytkowy zespół architektoniczno-krajobrazowy i pielgrzymkowy została wpisana w 1999 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. 









A że z Kalwarii niedaleko do Wadowic (około 15 km) pojechaliśmy jeszcze  śladami Jana Pawła II na słynne Papieskie Kremówki :)






Pogoda nam dopisała, była typowo letnia. Piękne słońce i temperatura powyżej 30 stopni Celcjusza  dawała w kość, zwłaszcza mnie osłabionej antybiotykami i chorobą. Ale co tam - najważniejsze że nie przesiedziałam calutkiego weekendu w domu :)
Następnego dnia odwiedziliśmy Teściową i tym razem w innej części Polski zorganizowaliśmy sobie mini wycieczkę :) Najpierw odwiedziliśmy małą wieś  Świniary, w której znajduje się stary, zabytkowy drewniany kościółek.




 A ze Świniar to już tylko rzut beretem do Pacanowa gdzie to wybierał się Koziołek Matołek :) No i my też się wybraliśmy "duże dzieci" :))
W Pacanowie gdzie nie spojrzeć wszędzie można zobaczyć Koziołka...  














W Pacanowie znajduje się też Europejskie Centrum Bajki , które z zewnątrz swoim wyglądem przypomina jakąś kosmiczną bazę wojskową :))




Wszystkie dzieciaki które tam  spotkaliśmy aż przebierały nogami z radości :))  
Ale w Pacanowie nie tylko kozy kują... Nasze nogi doprowadziły nas do przepięknej bazyliki św. Marcina w której znajduje się sanktuarium Jezusa Konającego, które przetrwało mimo licznych kataklizmów. Bardzo zaciekawiły mnie postacie namalowane na ścianach w bardzo prosty sposób, niespotykany w kościołach.




  Ogólnie rzecz biorąc jestem bardzo zadowolona z naszych mini wycieczek. Zobaczyłam miejsca, które mimo że blisko to jakoś nigdy nie było okazji ich odwiedzić. Postanowiłam sobie, że jeśli tylko będziemy mieli jakiś wolny weekend to będziemy organizować sobie takie właśnie wycieczki po okolicznych miasteczkach bo czasami nawet nie wiemy jakie cudowności one w sobie skrywają :))  Jak to powiedział kiedyś ktoś  bardzo mądry  "Cudze chwalicie, swego nie znacie,  sami nie wiecie, co posiadacie".

czwartek, 3 maja 2012

"KLINIKA" ? Ech...

Chyba nie skłamię jeśli powiem , że wczorajszy dzień był najgorszym dniem w moim życiu... Po tym, kiedy M. odebrał niezbyt dobre wyniki badania nasienia postanowił od razu zapisać się do androloga. No i  wczoraj był termin wizyty. A ponieważ lekarz ten przyjmuje w klinice zajmującej się leczeniem niepłodności i panuje tam zasada że leczą się pary a nie pojedyncze osoby - poszliśmy na wizytę razem. Zabrałam wszystkie swoje aktualne wyniki i pojechaliśmy. Na miejscu okazało się , że słowo "klinika"  to trochę na wyrost  zostało użyte w nazwie tej instytucji - mało miejsca, ciasno, zero prywatności na dodatek duszno. Poczekalnia tak mała że 6 osób nie miało gdzie się w niej podziać a przecież trzeba się zarejestrować, powiedzieć po co się przyszło itp itd... I mimo to że każdy do takiej "kliniki" przychodzi z podobnym problemem to nikt jakoś o tym wszem i wobec rozgłaszać nie chce więc odrobina prywatności i przestrzeni w owej poczekalni na prawdę by się przydała. Musieliśmy się "spowiadać" w recepcji aż dwa razy przed dwoma różnymi paniami  - nie wiem po co ale dziwne to. Potem zaproszono nas do pokoju w którym przeprowadzono z nami bardzo głęboki wywiad na temat wieku, stanu zdrowia, przebytych chorób, miejsca pracy, wyników badań, regularności współżycia, pierwszej miesiączki, zażywanych leków, wagi ciała itp itd... Odniosłam wrażenie że tylko o numer buta nie pytają. Ale w zasadzie dokładna wiedza o pacjencie pozwala go lepiej zdiagnozować - więc to akurat na plus. Tylko ten wywiad systematycznie był zakłócany przez osoby które kręciły się po tym pokoju, bo okazało się że pełnił on kilka funkcji - był jednocześnie pokojem do rozmów z pacjentami, gabinetem zabiegowym, pokojem socjalnym dla personelu oraz archiwum z kartotekami. Taka oszczędność miejsca - 4 in 1. No i weź tu mów o swoich najintymniejszych sprawach kiedy co raz to ktoś wchodzi, wychodzi, rozmawia przez telefon, a już szczytem było kiedy przyszedł facet z laboratorium odebrać próbki krwi do analizy a na koniec przy nas pobrano krew jakiejś kobiecie!!! Rany BOSKIE!! Co to kurwa ma być! Jarmark czy "klinika" ? Bo mi się wydaje że chyba bardziej pasowało to do pierwszego określenia .I jeszcze zachowanie tych pielęgniarek - niby wszystkie miłe , uśmiechnięte ale kiedy z nami rozmawiały mieliśmy wrażenie że czują nad nami jakąś wyższość, taką władzę że one mogą z nami tam zrobić wszystko i w ich rękach jest nasz los więc lepiej żebyśmy im nie podpadli bo dziecka nie będzie. Okropne uczucie.  Podczas tego wywiadu czuliśmy się bardzo niekomfortowo, w pewnym momencie to zaczęłam sobie myśleć "GDZIE JA JESTEM DO CHOLERY!!". Przyszliśmy tam oboje bardzo zestresowani, z problemem nie łatwym do rozwiązania i oczekiwaliśmy w takim miejscu miłej "obsługi" która nie utrudni dodatkowo i tak niełatwej sytuacji. A tam od wejścia takie jaja. Po tym wywiadzie miałam ochotę wyjść i powiedzieć tym pielęgniarkom co o tym wszystkim myślę ale M. stwierdził że jak już przez to przeszliśmy to nie może być gorzej więc poczekajmy do końca. Przed nami była już tylko rozmowa z lekarzem.  No i tu kolejne rozczarowanie. Przyszła pewna pani, i przeskakując z nogi na nogę zaczęła dość głośną rozmowę z pielęgniarkami że ma bardzo ostre zapalenie pęcherza i musi natychmiast dostać się do doktora (którego nazwiska nie wymienię). Po tym jak wygłosiła ten monolog wręczyła pielęgniarkom pudełko z Rafaello i usiadła w poczekalni. Po chwili pielęgniarka zaprowadziła ją do gabinetu lekarza - a my czekamy dalej. Jak widać są równi i równiejsi wszędzie. W głowie się nie mieści! Za wizytę zapłaciliśmy kupę kasy tylko po to żeby tego wszystkiego doświadczyć. A to jeszcze nie koniec naszych przygód, o nie! Pani od Rafaello wyszła z gabinetu z uśmiechem od ucha do ucha dziękując wszystkim pielęgniarkom za współpracę. Miałam ochotę wstać i dać jej w tą roześmianą mordę. Ciekawe czy dalej byłaby taka ucieszona. Po chwili usłyszeliśmy nasze nazwisko więc weszliśmy do gabinetu. Przed wizyta czytałam na stronie "kliniki" o lekarzu u którego byliśmy. Na zdjęciu wyglądał dość sympatycznie, uśmiechnięty, w średnim wieku. Pomyślałam sobie wtedy że chyba miły z niego facet. Znalazłam forum internetowe na którym (jak to na forum) były różne opinie o nim, jedne dobre inne złe a jeszcze inne tragiczne. Ale nie zraziło mnie to bo przecież każdy ma prawo do swojego zdania i każdy może mieć inne na dany temat. No ale wracając do tematu - poproszono nas do gabinetu i przywitał nas faktycznie facet ze zdjęcia, ale już nie miał uśmiechu na twarzy , nawet na nas nie popatrzył kiedy wchodziliśmy , oschłym głosem kazał usiąść, poprzeglądał w komputerze informacje o nas które wpisała tam nie tak dawno jego asystentka i zapytał czego my od niego chcemy. Ja pierdole! Lodów na patyku ! To chyba oczywiste po co się przychodzi do "kliniki" leczenia niepłodności. Kiedy usłyszał wreszcie po co przyszliśmy to zaczął analizować informacje o mnie i o mężu a polegało to na tym że czytał sobie z monitora wszystkie nasze dane od pierwszej miesiączki po dzień dzisiejszy. Potem przeszedł do swojej interpretacji powyższych informacji. Zaczął ode mnie... i to było chyba najgorsze co w życiu usłyszałam. Dowiedziałam się że wyniki mam ok, ale przecież z takim trybem życia i z TAKĄĄĄ nadwagą !!!  to ja niepotrzebnie tu przyszłam bo on nie jest cudotwórcą tylko lekarzem i on grubasa w ciąży to nie widzi bo to tylko problem potem dla niego i może i dla mnie też (no racja, mam nadwagę, ale schudłam już 8 kilo od początku roku i nie uważam żeby teraz ta nadwaga była bardzo duża) . Potem powiedział jeszcze kilka dosadnych słów. Nie patrzył na mnie w ogóle , czułam się tak bardzo upokorzona że najchętniej to zapadłabym się pod ziemię i tam została na wieki! Rozryczałam się wzorcowo, nie mogłam się uspokoić, a ten kretyn jeszcze się pytał "No ale z czym ma pani problem, bo ja nie wiem skąd ten płacz". M. poczerwieniał na twarzy, popatrzył na mnie znacząco i kątem oka widziałam jak wychodzą mu żyły na czole. W międzyczasie doktorowi zadzwonił telefon, bez słowa odebrał i rozmawiał przez 10 minut z jakimś Zbyszkiem o dupie Maryni. Masakra ! Błagalnym wzrokiem patrzyłam na M. żebyśmy już stamtąd poszli - nie poszliśmy. Podczas rozmowy telefonicznej doktora zdążyłam się trochę uspokoić.  On skończył rozmawiać i jakby nigdy nic odezwał się do mojego męża łagodnym głosem, zupełnie innym niż tym, którym ze mną rozmawiał żeby się nie martwił, że ten wynik to nie jest taki zły i przepisał mu witaminy do łykania codziennie. Potem popatrzył na mnie i powiedział tym swoim szorstkim głosem " Uspokoiła się pani , to możemy zrobić USG już? " Nigdy w życiu mnie nikt tak przedmiotowa nie traktował! Nigdy! Pozwoliłam mu na zrobienie tego USG, ale to było najgorsze jakie w życiu miałam i nawet nie chcę go wspominać. Dowiedziałam się że prawdopodobnie mam jakiegoś malutkiego polipa ale nie na 100% - dziwne bo moja ginekolog nie mówiła mi nic o żadnych polipach , może nie zauważyła? A może go tam wcale nie ma? Potem wszystko co mówił do mnie lekarz odbijało się ode mnie jak od ściany... Dźwięki dolatywały ale były jakby niezrozumiałe, niewiele pamiętam z zaleceń, których kazał przestrzegać. Większość potem M. relacjonował mi w domu. Przepłakałam wczoraj pół dnia, nie mogłam się otrząsnąć ! Leżałam w łóżku i płakałam...Nie mogłam powstrzymać łez, M. nie mógł mnie uspokoić. Przeżyłam tą wizytę strasznie. Poszliśmy z wynikami M. a okazało się że to ja mam problem  :(( jestem zdruzgotana, nie wiem czy będę w stanie pójśc jeszcze do tej "kliniki"...    
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...