Obserwatorzy

sobota, 29 września 2012

Pierwsza poważna kłótnia małżeńska ...

Odkąd znamy się z M. zdarzały nam się bardziej lub mniej burzliwe wymiany zdań na tematy różne, jednak zawsze tematem naszych sporów były jakieś pierdoły, czasem zupełnie nie warte uwagi. Jednak wczoraj wieczorem przeżyliśmy pierwszą poważną małżeńską kłótnię. Zbierało się w nas i zbierało, a zwłaszcza w M. od dłuższego czasu aż do wczorajszego wieczoru no i ... powiedział co mu na sercu leżało...  Ja wtrąciłam swoje 3 grosze (jak zwykle zresztą - taki głupi mam charakter) no i wyszło jak wyszło...O dziwo kłótnia odbyła się bez krzyków i rękoczynów, ale za to dosadnie wypowiedziane słowa dotknęły chyba każde z nas.  Były łzy... wyrzuty sumienia... tłumaczenie ... a potem przytulanie, czułe pocałunki i przeprosiny... No i to nieodparte wrażenie że bardzo oczyściła się atmosfera między nami. Że zarówno M. jak i mnie spadły z ramion niewiarygodnie ciężkie kamienie ...  Potem do późna leżeliśmy wtuleni w siebie i patrzyliśmy sobie w oczy... bez słów - bo już wszystko zostało powiedziane i wyjaśnione. Mam nadzieję że nie powtórzy się to zbyt szybko bo mimo happy endu całego tego wydarzenia nie chciałabym przeżywać tego jeszcze raz...     






czwartek, 27 września 2012

"W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem..."

Czasami skacząc po kanałach w telewizorze trafię na "Świat według Kiepskich". Wiem że ten serial ma tyle samo zwolenników co przeciwników jednak chyba każdemu z nas zdarzyło się obejrzeć - chociażby ukradkiem - przynajmniej jeden odcinek.  Ferdek to główny bohater. I ja ostatnio zaczęłam widzieć duże podobieństwo między sobą a nim. Dlaczego? Hmmm... pomyślmy. Całe dnie siedzi w domu i kombinuje co by tu zrobić żeby coś zrobić i się nie narobić - mnie powoli to dopada. Poza tym Ferdziu jest długotrwale bezrobotny - ja także. Zaczynam wierzyć w jego złotą myśl, którą z uporem maniaka powtarza swojej ukochanej Halince, że w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem. To samo zaczynam myśleć o sobie... No bo jaki jest inny powód tego że przez ponad rok nie mogę znaleźć pracy? No w zasadzie powodów może być dużo, np. że nie spełniam wymagań, albo że jestem zbyt głupia na niektóre stanowiska na które aplikuję, albo że kryzys jest, albo że jestem mało atrakcyjna i nikt ze mną nie chce pracować... Tak mogę wymieniać w nieskończoność, ale czy nie lepiej powiedzieć sobie właśnie że "w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem"?
Od dziś obniżam poprzeczkę, banki, firmy outsourcingowe, firmy ubezpieczeniowe, księgowość idą w odstawkę. W końcu sprzedawca w sklepie spożywczym , kasjer czy telemarketer to tez praca , może zarobki niskie ale być może w tych zawodach będę miała więcej szczęścia... 

P.S. Od wczoraj jestem na antybiotyku... Lekarz stwierdził że mam zapalenie krtani i coś ze strunami głosowymi :(  Zrobiłam wymaz z gardła, bo być może powodem takich częstych infekcji są bakterie, które sobie żyją w moim gardle. Wyniki dopiero za tydzień jak laboranci wyhodują coś - albo nic - z pobranych próbek. Zobaczymy.
  

poniedziałek, 24 września 2012

Jesienne przeziębienie :(

Ostatnimi czasy pogoda jest w przysłowiową kratkę - jednego dnia piękne jesienne słońce a następnego zimno i deszcz. Było bardziej niż pewne że dzięki takiej pogodzie rozłoży mnie jakieś choróbsko - no i tak się też dzieje. Dziś od rana boli mnie gardło, katar też daje o sobie znać, czuję się niezbyt dobrze i jakoś tak słabo... Choroba mi teraz zupełnie nie na rękę bo w sobotę przyleciała siostra mojego M. i głupio byłoby leżeć w łóżku zamiast spotykać się z nią... No więc walczę z przeziębieniem jak na razie domowymi (mam nadzieję sprawdzonymi) sposobami. Herbata z miodem i cytryną, czosnek, wapno, rutinoscorbin i witamina C i coś do ssania na bolące gardło. Oby pomogło! Dziś mój Mąż zakazał mi wychodzenia z domu a zalecił leżenie w łóżku i wygrzewanie się. Pozwolił mi nawet zabrać laptopa do łóżka (czego nigdy staramy się nie robić) :)))  Ale nie posłuchałam Mężusia (oj ja niedobra żona) , ciepło się ubrałam i łażę po domu, a to naczynia umyję, a to kurz zetrę, a to siądę  do komputera i poczytam jakieś nowinki na blogach ... Miałam już nawet telefon kontrolny - 
"-Leżysz? 
- No ... yyyyy... jeszcze nie... 
- Prosiłem cię żebyś dzisiaj nic nie robiła, połóż się to może Ci przejdzie. 
- No ale nie mogę tak leżeć, nie czuję się aż tak źle! 
- To samo mówiłaś jak ostatnio rozłożyło Cie zapalenie krtani. Jak się nie położysz to przyjadę tam do Ciebie, przebiorę w piżamę i siłą zaciągnę do łóżka! 
- Hehe... No dobrze, ale tylko pod warunkiem że w tym łóżku ze mną zostaniesz... :))) 
- Widzę że dobry humor cie nie opuszcza... :) Pomyślimy o tym, a teraz kładź się ! I nie wietrz mieszkania bo Cię zawieje i dopiero będzie! "
Ech... mój własny Mąż czasami  jest bardziej nadopiekuńczy niż moja Mama. Ale dziwne jest to że kiedy on to robi to mniej mi to przeszkadza niż kiedy moja mama tak przesadnie dba o mnie...    
     

czwartek, 20 września 2012

Na chłody najlepszy kominek ... :)

Szaro i smutno za oknem, pogoda paskudna. Deszcz co chwilę pada, wieje zimny wiatr.W Tatrach nawet spadł dziś śnieg!  W taką pogodę najlepiej zaszyć się w domu i nie wyściubiać nawet koniuszka nosa.  Tak tez i ja postanowiłam dziś zrobić. Wypijam już 4 kubek czerwonej herbaty z cytryną żeby się rozgrzać wewnętrznie a na "zewnętrzne" ogrzewanie opatuliłam się w pluszową bluzę i "kudłate" ciepłe skarpeciochy jednak mimo to jakoś tak dziwny chłód mnie otacza... W takie dni zawsze marzy mi się kominek - ogrzać się przy jego cieple to byłoby coś wspaniałego. Zatopić się w ogromny wygodny fotel, okryć miękkim kocem, wyciągnąć nogi do kominka i rozkoszować się smakiem wspaniałej herbaty i dobrą książką... Ech... marzenia. Mi jak na razie musi wystarczyć zapachowa świeca która migocze na biurku obok mnie i wydaje z siebie lekki kawowy zapach...  Ale kominek to jest to...

wtorek, 18 września 2012

Królowa jesieni - DYNIA :)

Moi znajomi często opowiadają mi o tym jaką to cudowną zupę z dyni gotują i że smakuje wyśmienicie a poza tym jest zdrowa i niejako dietetyczna (27 kcal w 100g dyni). Nasłuchałam się tych ochów i achów dotyczących przetworzonej pomarańczowej kuli i sama postanowiłam się przekonać czy faktycznie gra jest warta świeczki. Ponieważ zupa zazwyczaj ma konsystencję kremu mój M. od razu zapowiedział że jadł tego nie będzie. A ponieważ ja dwóch obiadów dziennie gotować nie mam zamiaru więc albo M. zmieni zdanie albo zje kanapki zrobione własnoręcznie ;)) 
Tak więc rano sprawdziłam co jest potrzebne do przygotowania takiej zupy i niemal od razu pobiegłam do osiedlowego warzywniaka w celu zakupienia wszystkiego co potrzebne jest. Najmniejsza dynia jaka była ważyła 4 kg - hmmm...no dobra, biorę, do tego imbir, cebula,marchewka,  czosnek, curry, masło i śmietana - resztę składników mam w domu. Przytachałam to wszystko z uśmiechem na twarzy i już się doczekać nie mogłam gotowania. Jak to wszystko się robi pisać tu nie będę - dla zainteresowanych przepis zamieściłam w zakładce "ZDROWE PRZEPISY" ---> TUTAJ - ale fotorelacji sobie nie odmówię :))






 Muszę przyznać że gotowanie tej zupy sprawiło mi wiele radości :)) Dawno podczas gotowania się tak dobrze nie bawiłam a to wszystko dlatego że uwielbiam nowości w kuchni , lubię odkrywać nowe smaki i bawić się nimi. 



A oto końcowy efekt moich prywatnych kuchennych rewolucji :)


Zupa z dyni w smaku jest bardzo dobra, jednak mi średnio przypadła do gustu jej kremowa konsystencja. Zdecydowanie wolę kiedy w zupie pływają kawałki warzyw i można coś pogryźć a nie tylko łykać przelatującą między zębami papkę. Następnym razem nie będę jej miksować, zobaczymy czy będzie równie smaczna :) 
O dziwo M. zjadł całą miseczkę przegryzając chlebowymi grzankami, widać perspektywa kanapek na obiad przeraziła go nie na żarty. Jednak nie obyło się bez stwierdzenia, że "zupa jest pyszna jednak on się nie zna i nie jest w stanie jej docenić"  (czytaj: nie smakowało mi) Hehehe... :) 
A dyni zostało mi więcej niż pół więc jutro znów jakiś dyniowy przysmak - może muffinki z dynią? Hmmm... Albo ciasto dyniowe...Ciekawe czy dobrze smakuje?  Możliwości jest wiele i szczerze mówiąc zdecydować jest się trudno... Ale kusi mnie dynia w słodkim wydaniu więc jutro jakiś dyniowy deser :)    

niedziela, 16 września 2012

Fryzjerka czy rzeźnik?

Po mojej porażce związanej z pracą zupełnie straciłam zapał i energię do działania a już na pewno do zabawy. A przed nami było wesele kuzyna na które nie wypadało w ostatniej chwili odmówić przyjścia więc chcąc nie chcąc trzeba było iść.  Ale  nie o weselu chciałam napisać ale o mojej wizycie u fryzjera. Ponieważ ja do wszelakich uczesań mam dwie lewe ręce zawsze korzystam przed imprezami typu wesele z pomocy fryzjera. Tym razem także, ale zapamiętam ją na długo bo takiej wizyty w - jak to się teraz krzykliwie nazywa - "studio fryzur" jeszcze nie przeżyłam. Zaczęło się od tego że fryzjerka myła mi włosy przy otwartych drzwiach wejściowych do salonu ( na zewnątrz jakieś 10 stopni i wiało prosto na mnie) i dopiero po mojej prośbie raczyła ruszyć dupę i je zamknąć. Podczas mycia drapała mi głowę długasiernymi paznokciami więc zwróciłam jej uwagę że mnie to boli - zrobiła obrażoną minę. Posadziła mnie na fotelu przed lustrem pod którym stal stoliczek. Chciałam sobie położyć na nim swoje rzeczy ale nie dało się bo cały był zasypany obciętymi wcześniej włosami kogoś innego - blee. Podczas modelowania włosów poparzyła mi skórę głowy suszarką - bolało oj bolało - a żeby tego było mało to tak mocno wbijała mi wsuwki upinając włosy że wyryła mi niezły tunel w głowie. Trepanacja czaszki przy tym to pikuś - przynajmniej jest robiona w narkozie. Oczywiście na moje jęki i prośby o to aby jakoś delikatniej to robić usłyszałam "Musi  boleć, inaczej się nie będzie trzymać". Kurde, pomyślałam sobie "gdzie ja jestem"?? U chirurga czy u fryzjera?!? Mało tego, każdą wsuwkę przed wpięciem we włosy rozchylała sobie przytrzymując zębami - MASAKRA!! Po tej akcji z wsuwkami miałam ochotę uciekać i  nigdy nie wrócić ale postanowiłam że jednak wycierpię swoje i doczekam do końca mimo że moja cierpliwość już dawno się skończyła... Na koniec siknęła mi lakierem do włosów po oczach i z uśmiechem na twarzy stwierdziła że skończyła. Ufff... Dzięki Ci Panie, bo dłużej bym tego nie zniosła. Podała mi z gracją lusterko żebym mogła zobaczyć co tam mi na tej głowie ukleiła i  z holiłudzkim uśmiechem skasowała 60 zł ( dobrze że nie więcej bo chyba bym się kłóciła że za marną jakość zdzierają z ludzi kasę).  Ile sil w nogach wiałam stamtąd i nigdy nie wrócę choćby to był jedyny salon fryzjerski na świecie. NEVER EVER! I nauczka dla mnie na przyszłość żeby nie łazić byle gdzie tylko zawsze w sprawdzone miejsca ...
       

piątek, 14 września 2012

I dupa zbita... :(

Chciałam dobrze z wyszło jak zwykle... A raczej do dupy... Dostałam wiadomość że niestety ale nie przeszłam testów rekrutacyjnych. Chce mi się kląć! Jestem wściekła a zarazem smutna i płakać też mi się chce... Ja na prawdę muszę być do dupy skoro nigdzie nie jestem w stanie się dostać...  

czwartek, 13 września 2012

Zakopane... :)

Pomysł na wyjazd do Zakopanego pojawił się w zasadzie niespodziewanie, bo blisko, bo można fajnie spędzić czas, zobaczyć fantastyczne miejsca i przy okazji aktywnie odpocząć. A fakt że ja byłam tam ostatnio jakieś 10 lat temu a mój M. chyba nigdy przeważył ostatecznie pomysł wyjazdu w góry. Byliśmy tam tylko 4 dni ale to były cztery fantastyczne, pełne niezapomnianych przeżyć dni. Odkrywałam na nowo wszystkie te miejsca, które miałam w swojej pamięci a M. po raz pierwsze zachwycał się pięknem polskich Tatr. Są wspaniałe, piękne i takie monumentalne że czuliśmy się na ich tle jak dwie mrówki. Mimo że 4 dni to nie jest za dużo czasu na zwiedzanie i łażenie po górach to my staraliśmy się wykorzystać ten czas na maxa. Mimo że pogoda była w kratkę to udało nam się zobaczyć dość dużo, m.in. przeszliśmy Dolinę Kościeliską do schroniska na Ornaku, wjechaliśmy na Kasprowy Wierch, przeszliśmy całą Drogę pod Reglami, byliśmy pod Wielką Krokwią, odwiedziliśmy Stary Cmentarz na Pęksowym Brzysku gdzie m. in. można zobaczyć grób Kornela Makuszyńskiego czy Kazimierza Przerwy Tetmajera, odkryliśmy wspaniałą Dolinę za Bramką, nie obyło się tez bez spaceru po Krupówkach, próbowania przeróżnych smaków oscypków, podziwiania pięknych ręcznie robionych góralskich strojów a także tradycyjnego obiadu w klimatycznej góralskiej knajpie. 
Wynajmowaliśmy pokój u wspaniałej pani Marii, która jest typową góralką i fantastyczną kobietą. Cena bardzo, bardzo przystępna, warunki bardzo dobre. Czyściutki pokój z łazienką -  mieliśmy nawet małżeńskie łóżko :)) Z naszej kwatery mieliśmy wszędzie dobre dojście więc chodziliśmy pieszo, dlatego nasz dzień był bardzo aktywny bo wychodziliśmy z pokoju rano i wracaliśmy nie wcześniej niż o 19. A potem spało się tak fantastycznie że aż niewiarygodnie :))) Po tych 4 dniach tak intensywnego łażenia moje mięśnie bolały mnie jeszcze przez 3 dni... :) Nie trzeba lepszego treningu :) 

Górolskie Łoscypki - nigdzie indziej tak nie smakuja jak pod Tatrami :)

Miałam ochotę kupić sobie takie kierbce - niestety przyjechałam bez nich
Droga pod Reglami daje dużo możliwości... :)

Spacer Doliną Kościeliską

Spacer Doliną Kościeliską

Spacer Doliną Kościeliską

Spacer Doliną Kościeliską

Owieczki na hali - większość z dzwonkami na szyi :)
"Nasz" koń - codziennie się spotykaliśmy :) 

Wielka Krokiew
Widok z Kasprowego

Na Kasprowym Wierchu przez chwilę chodziliśmy w chmurach :)

Kolej linowa na Kasprowy Wierch
Wejście na Stary Cmentarz na Pęksowym Brzysku

 
Było wspaniale, fantastycznie, rewelacyjnie... Jest jeszcze tyle pięknych miejsc do zobaczenia, że następny wyjazd tez planujemy do Zakopanego, ale następnym razem będziemy odwiedzać te mniej uczęszczane przez turystów szlaki "aby móc w pełni poczuć bliskość z naturą" - jak to stwierdził mój M.  :))

wtorek, 11 września 2012

W skrócie...

Jestem z powrotem. W Zakopanem było fantastycznie, mimo że pogoda była różna to bardzo był nam potrzebny taki wyjazd i oderwanie się od codzienności... Ale dziś tylko tyle na ten temat bo czas mnie goni, jeszcze dużo mam dziś do zrobienia więc w następnym poście o urokach pięknych Tatr słów kilka na pewno będzie. No i nie tylko, bo przez tych kilka dni działo się dużo, między innymi operacja oka  mojej Babci - na szczęście udana, wyjazd do Mamy , trochę zamieszania, no a jutro sądny dzień, moje BYĆ ALBO NIE BYĆ - rozmowa kwalifikacyjna, a właściwie jakieś głupie testy których nie cierpię  - no i oczywiście wszystko po angielsku... ech... no zobaczymy jak to będzie. Trzymajcie kciuki proszę i prześlijcie trochę dobrej energii w moją stronę bo jakoś niepewnie się czuję przed jutrzejszym "egzaminem"...  No i moje zaległości w odwiedzaniu Waszych blogów - strasznie się opuściłam ale obiecuję że nadrobię wszystko i już niedługo będę na bieżąco co u każdej z Was :)
Ech... lecę zmywać farbę z włosów bo zaraz mi wypali wszystkie ... Zaczynam się denerwować przed jutrem... 

wtorek, 4 września 2012

Na wariackich papierach...

Dziś od rana załatwień moc... Ponieważ jutro bladym świtem wyruszamy do Zakopca więc robiliśmy dziś zakupy spożywcze. Postanowiliśmy na szlaku nie jeść paluszków, ciastek czy zupek chińskich więc zaopatrzyliśmy się w może nieco mniej niezdrowe konserwy, pasztety, super buły, pachnące pomidorki , ogórki i zamierzamy się tym właśnie odżywiać spacerując po górskich bezdrożach. No ale ja nie o jedzeniu dziś chciałam pisać więc do rzeczy! Od rana coś robimy w biegu... Najpierw zakupy - "szybko, szybko bo mama czeka". To "szybko, szybko" przeciągnęło się nam do 1,5 godziny , no i oczywiście kolejka przy kasie. Zaraz potem prawie biegiem i na piątym biegu po Teściową i wraz z nią do banku. Asysta nasza była obowiązkowa gdyż "bankowe hieny" tylko czekają na nieświadome zagrożenia starsze panie i wciskają co popadnie byle by mieć sprzedaż. W banku oczywiście kolejka a my cały czas zaprogramowani na "szybko, szybko". Wreszcie jest, nasza kolej a tu złośliwość rzeczy martwych - zepsuła się drukarka , i złośliwość albo lenistwo ludzi żywych - pan który nas obsługiwał wcale nie spieszył się  z naprawą. AAAAAA!!! Czas biegnie... Wreszcie po ponad godzinie zostaliśmy uwolnieni. Odwozimy Teściową, jedziemy do domu, "szybko, szybko" na górę z torbami pełnymi konserw. Podział obowiązków "ja gotuję obiad a Ty nas spakuj". No i w sumie to było dość dobre rozwiązanie gdyby nie to że co chwilę musiałam zatwierdzać poprawność pakowanych rzeczy przez mojego M. "A to dobre, a gdzie tamto, a co z tym".... i tak dalej... Wreszcie się udało. Usiedliśmy spokojnie do obiadu późnym popołudniem w myślach analizując co jeszcze powinniśmy zabrać kiedy zadzwoniła mi komórka... Gdzie ona jest?? gdzieś dzwoni ale gdzie? ... Wreszcie dzwonek ucichł. Dokończyłam w spokoju obiad, na wyświetlaczu telefonu odczytałam jakiś niezapisany numer - "jak coś ważnego to zadzwoni jeszcze raz". W sumie to racja. Zajęłam się zmywaniem po obiedzie, segregowaniem sterty prasowania - bo może coś z tej kupy nam się przyda w górach - a potem dla relaksu usiadłam na chwilę przed komputerem i sprawdziłam pocztę. I co? O KURDE!! Mail od firmy, do której jakieś dwa miesiące temu składałam swoją aplikację! Odezwali się i mało tego zapraszają mnie na rozmowę. Z tekstu w języku angielskim (swoją drogą to głupie że piszą po angielsku, przecież firma jest w Polsce i większość pracowników tez jest Polakami więc po co ten obcy język w korespondencji?? dla szpanu chyba! ;)) rozszyfrowałam że ten wcześniejszy telefon był od nich i że piszą do mnie żeby spytać czy jestem jeszcze zainteresowana. BA! Pewnie! Zaraz odpisałam im że bardzo chętnie stawię się na interview  tylko że ja przecież jutro do Zakopca jadę! O matko kochana!! Co robić, co robić! Jak to rozegrać! Myśl Wiolka, "szybko, szybko"! Napiszę że teraz nie mogę to sobie pomyślą że mi nie zależy, napiszę że przyjdę kiedy oni chcą to M. straci urlop przeze mnie... Zanim zdążyłam się zastanowić co tu napisać zadzwonił po raz drugi telefon... ten sam numer... odbieram "halo?"... i słyszę miły damski głos w słuchawce " Good afternoon " -  wszystko po angielsku. Dużym było to dla mnie zaskoczeniem bo miałam nadzieję usłyszeć nasz ojczysty język no ale co tam, skupiłam się na maxa , wytężyłam słuch żeby wszystko dobrze zrozumieć. Padła propozycja rekrutacji w dniu jutrzejszym więc wyjaśniłam Pani grzecznie że jutro nie mogę (oczywiście nie powiedziałam dlaczego) i poprosiłam o jakiś inny termin. Padła propozycja następnej środy - super! :) Ustaliłyśmy szczegóły, pani grzecznie się pożegnała a ja jeszcze przez chwilę siedziałam nieruchomo z telefonem w ręku i analizowałam ten mój angielski bełkot... No ale skoro się dogadałyśmy i ona wiedziała o czym ja mówię a ja o czym ona to chyba nie było tak źle? Potem wyczytałam w necie że ta pierwsza rozmowa telefoniczna jest częścią procesu rekrutacji i sprawdza znajomość języka - mam nadzieję że zaliczyłam. Po tej rozmowie jeszcze długo miałam rumieńce na twarzy! W walizce wylądowała książka do angielskiego - może będzie chwila na powtórkę gdzieś na Kasprowym Wierchu :) Kiedy emocje trochę opadły pozbieraliśmy resztę "potrzebnych" rzeczy , szybkie prysznice i zaraz kładziemy się spać żeby jutro wypoczęci i wyspani zacząć podróż.  Już się nie mogę doczekać żeby przyłożyć głowę do poduszki... Może przyśnią mi się te piękne widoczki...

        

poniedziałek, 3 września 2012

Przygotowania do wyjazdu :)

Od dziś wielkie przygotowania do naszego wspólnego wyjazdu wakacyjnego. Co prawda wakacje już się skończyły ale dla nas to nie ma znaczenia. Przeważnie wybieramy się na nasze wakacje poza sezonem, kiedy jest mniej ludzi i można spokojnie bez przebijania się przez tłumy ludzi pozwiedzać. W tym roku postanowiliśmy nie jechać daleko , głównie z powodów finansowych. Zagraniczne wycieczki odkładamy na tak zwane lepsze czasy a w tym roku mamy w planach podziwiać naszą piękną Polskę. Już w środę wybieramy się do Zakopanego. Jeszcze nie jesteśmy w ogóle spakowani, jutro będziemy się z tym męczyć, musimy też zrobić jakieś zakupy najpotrzebniejszych rzeczy. Przygotować wygodne buty, kurtki przeciwdeszczowe i wygodne ubrania bo mamy zamiar trochę połazić po górach. Wstępnie już zaplanowaliśmy gdzie chcielibyśmy pójść więc mam nadzieję że pogoda nam dopisze i wykonamy nasz plan w 100%. A w planie m. in. Kasprowy Wierch, Skocznie narciarskie, Doliny Kościeliska i Chochołowska, Morskie Oko i Dolina Pięciu Stawów. Nie obejdzie się też bez spaceru po Krupówkach, tradycyjnych góralskich potraw i jakiejś góralskiej potańcówki :)) 
 A w przyszłym tygodniu atakujemy Góry Świętokrzyskie. Są bardzo malownicze i w okolicy jest wiele ciekawych miejsc do zobaczenia. Tak więc witaj przygodo :))

  

sobota, 1 września 2012

...

W weekend większość z nas odpoczywa, ja też miałam takie plany, po remoncie przydałby mi się dzień lenia... Ale jak niektórzy mówią plany są po to żeby je z mieniać. Moje też się zmieniły. Od wczoraj jestem u mojej Mamy. W sumie to z konieczności a nie dla przyjemności. Mama dostała zaproszenie na wesele więc przyjechałam posiedzieć z Babcią która boi się sama w nocy zostać ze względu na swoją chorobę a także na wiek itp itd... Tak więc dotrzymuję jej towarzystwa. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych problemów bo Babcia ma różne swoje przyzwyczajenia, z wiekiem też różne dziwne rzeczy jej do głowy przychodzą więc mam nadzieję że ta noc będzie spokojna.  W telewizji jak na sobotni wieczór nie znalazłam nic interesującego - porażka, będę musiała się zadowolić książką i internetem... 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...