Obserwatorzy

środa, 9 listopada 2016

Porod i pobyt w szpitalu cz. 1

Czwartego maja obudził mnie dźwięk budzika. To był piękny poranek, słońce powoli i leniwie wznosiło się nad horyzontem oświetlając okno naszej sypialni. To co najbardziej zapamiętałam z tego poranka to cudowny śpiew ptaków za oknem. Pomyślałam sobie wtedy, że taki dzień jak dziś nie mógł zacząć się lepiej i wspominając to kiedyś zawsze będę mieć w głowie ten cudowny ptasi śpiew. To było coś co dało mi pewien pozytywny sygnał, że wszystko co miało się w tym dniu wydarzyć potoczy się tak jak było zaplanowane. Wydawało mi się, że będzie mi towarzyszył większy stres ale byłam zaskakująco spokojna. Tego dnia nie mogłam zjeść śniadania gdyż czekała mnie operacja, natomiast spędziłem dłuższą chwilę pod prysznicem po raz ostatni głaszcząc swój brzuszek w domowym zaciszu. Nie docierało do mnie jeszcze, że już za kilka godzin ta mała istotka, jeszcze wtedy będąca pod moim sercem, będzie w moich ramionach. Będziemy mogli się przytulić i wreszcie będę mogła zobaczyć jak wygląda, jakiego koloru ma oczka, włoski, dotknąć malutkich rączek, stópek... To wydawało się takie nierealne, odległe, wydawało się jakby to było coś nieprawdopodobnego jak sen. Do szpitala pojechaliśmy razem z mężem. Mimo iż moja mama z babcią już od dwóch dni towarzyszyły nam w oczekiwaniu na Maluszka nie chcieliśmy aby ktoś z nami jechał, chcieliśmy ten nasz cud przeżywać tylko we dwoje. Drogę do szpitala też wspominam miło... świeciło przepięknie słońce, ruch wczesnym rankiem na drogach był jeszcze mały więc jechaliśmy niespiesznie w lekkiej zadumie napawając się urokiem tych chwil, ostatnich chwil we dwoje. W szpitalu przyjęcie na oddział raczej standardowo... sterta dokumentów do podpisania, przeczytania, wyniki badań, zgody różnego rodzaju, wywiad z jednym lekarzem, potem z drugim, potem jeszcze usg... trwało to chyba z 40 minut aż wreszcie kazano mi się przebrać w swoją koszule i sru na oddział. Od razu do pokoju dostosowanego dla rodzących. Mój mąż mógł być tam ze mam i towarzyszył mi w przygotowaniach do operacji. Przywitała mnie bardzo mila pani położna, która powiedziała, że będzie ze mną cały czas aż do chwili narodzin Maluszka. Kazała mi się położyć na łóżku, podpięła mi KTG, wbiła wenflon, zacewnikowała, wszystko z wielkim spokojem i w cudownej atmosferze, która ona stworzyła. Cudowna kobieta, czułam się dzięki niej bardzo komfortowo. Pod koniec tych wszystkich przygotowań przyszli jeszcze lekarze na obchód, też chwilkę ze mną rozmawiali i potem dostałam już zaproszenie na sale operacyjna. Mój M. nie mógł wejść że mną, czekał pod drzwiami w nerwach :-) Na sali operacyjnej już wszyscy na mnie czekali, od razu kazali usiąść na stole operacyjnym, przypięli mi dużo różnych kabelków i pani anestezjolog zaczęła mnie znieczulać. Było to mało przyjemne bo nie mogła się odpowiednio wkłuć, próbowała chyba 4 albo 5 razy. Wreszcie udało się. Kazali mi się od razu szybko położyć na stole operacyjnym i momentalnie poczułam ciepło rozchodzące się wzdłuż nóg, to znak że znieczulenie zadziałało. Od tego momentu wszystko potoczyło się szybko. Przy łóżku czekał już mój ginekolog, który praktycznie od razu przystąpił do działania. Kobieta która siedziała koło mojej głowy i monitorowała wszystkie parametry cały czas ze mną rozmawiała i opowiadała mi (oczywiście bez szczegółów :-) ) co w danej chwili robi pan doktor i na jakim etapie jest właśnie operacja. Nie zapomnę nigdy tych słów, kiedy doktor powiedział " O, jest stopa, malutka stopka". Wtedy zrozumiałam, że na prawdę rodzi się moje dziecko. Przez chwilę czułam lekkie szarpanie kiedy lekarz wyjmował Maluszka z mojego brzucha, przypominało to trochę turbulencje w samolocie ;-) Śmialiśmy się wszyscy bo w pewnym momencie doktor zapytał jak Synek będzie miał na imię, a kiedy powiedziałam i okazało się że tak samo jak doktor wszyscy na sali operacyjnej się zaśmiali. Położna skwitowała to jednym zdaniem "Musi pana doktorze pacjentka bardzo lubić". Nagle poczułam że szarpanie ustało i usłyszałam "Mamy go, piękny chłopak". I w tym samym momencie rozległ się krzyk mojego Syna. Płakał bardzo głośno, ale jak tylko położna zawinęła go w pieluszkę uspokoił się. Po chwili przyniosła mi go pokazać, ale trwało to dosłownie chwileczkę i zabrali go a ja zostałam "do cerowania". Maluszek urodził się o 9:02. Ważył 3140 i miał 52 cm długości. 


Cały poród trwał maxymalnie 40 minut, od momentu wejścia na sale operacyjna do chwili kiedy wywieźli mnie na oddział. Tego dnia oddział położniczy był wypełniony po brzegi wiec na kilka godzin wylądowałam na ginekologicznym bo tam akurat mieli wolne łóżka. Pielęgniarka noworodkowa przyniosła mi Małego i zapytała czy chcę go przystawić do piersi, oczywiście że chciałam. Pierwsze próby bardzo nieudolne, nie wiedziałam jak mam to zrobić, poza tym nie mogłam się ruszyć po operacji bo nie czułam nóg i nie wolno mi było przez kilka godzin podnosić głowy po znieczuleniu zewnątrzoponowym. Nakarmienie więc Syna było dość skomplikowane w tej sytuacji. Mały też nie bardzo sobie radził, niby chwytał ale za chwile puszczał sutek, przysypiał, za chwile znów szukał... Pielęgniarka pomagała jak mogła i stwierdziła, że spróbujemy na jakiś czas i zabrała Maluszka na badania. Zostaliśmy z M. sami, widziałam po nim jaki jest dumny, szczęśliwy i wzruszony. To był widok, którego pragnęłam przez te wszystkie lata starania się o dziecko, marzyłam o tym a teraz marzenie stało się rzeczywistością. Cały czas nie mogłam uwierzyć. Na ginekologii leżałam jeszcze kilka godzin, w między czasie przypadkiem wyrwałam sobie wenflon i zabrudziłam wszystko krwią i wyciekającą kroplówką. Ja byłam mokra i wszystko wokół mnie. Salowa przyszła po godzinie posprzątać i jeszcze mi się oberwało, że mam uważać co robię. Na szczęście miałam tak dobry humor że nie przejęłam się jej gadaniem. Przymknęłam oko i zasnęłam. M. cały czas był przy moim łóżku. Około 15-tej przyszły pielęgniarki i powiedziały, że z położniczego wypisali kogoś do domu i przenoszą mnie na tamten oddział. Ucieszyłam się bo wiedziałam że tam będę mogła być z moim maluszkiem cały czas. Trafiłam na salę gdzie były już dwie dziewczyny. Jedna po naturalnym porodzie, która wyglądała jakby przyszła do szpitala na wakacje a druga po cesarce, w nieco gorszym stanie. Obie sympatyczne i nawiązałyśmy ze sobą fajny kontakt. Zaraz po tym jak przywieźli mnie na oddział pielęgniarka przyniosła Maluszka, który od tego momentu był już cały czas ze mną. Wieczorem dopiero poczułam że znieczulenie całkiem puściło, przyszła położna, pomogła mi wstać, przez chwile kazała posiedzieć na łóżku, pytała czy wszystko ok i czy chcę wstać i się przejść. Trochę się bałam, bo wiedziałam, że mam ogromną ranę na brzuchu, wystający dren który trzeba ze sobą zabrać ale pielęgniarka przekonywała, że im szybciej zacznę chodzić tym lepiej dla mnie bo z każdym dniem będzie już tylko lepiej. Wstałam, przeszłam się kawałek, było wszystko ok, więc zdecydowałam, że chcę iść pod prysznic. Było już koło 21 ale cieszyłam się bo to mi bardzo dobrze zrobiło, poczułam się od razu lepiej. Pierwszego dnia po operacji ból był bardzo niewielki, nawet byłam zaskoczona że środki przeciwbólowe tak dobrze sobie radzą z uśmierzaniem bólu. Mogłam całą noc zajmować się Maluszkiem, chociaż wstawałam bardzo ostrożnie bo jednak w świadomości miałam rozcięty brzuch. Maluszek w nocy był bardzo grzeczny, praktycznie spał cały czas. Mało spałam tej nocy bo praktycznie cały czas patrzyłam na niego jak śpi w łóżeczku obok mnie. Był taki maleńki, miał takie maleńkie rączki i stópki, spod czapeczki wystawały czarne włoski... Radość, która przepełniała moje serce wtedy jest nie do opisania...             

1 komentarz:

  1. Wiolu, cudowna jest Twoja opowieść. Z przyjemnością przeczytałam każde słowo i wiesz? Wzruszyłam się. Tak się cieszę, że pojawił się ten wpis. Wreszcie! :) Sporo trwało, zanim historia Waszych starań o Malucha znalazła taki finał. Ściskam Was bardzo mocno!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...