Obserwatorzy

niedziela, 13 listopada 2016

Laktacja po cesarskim cięciu - sukces czy porażka?

Źródło: http://www.independent.co.uk
Ile mam na świecie tyle historii laktacyjnych. Laktacja to dla mnie temat długi i trudny... Powoduje uczucie niedosytu i smutku. Moja historia laktacyjna jest okupiona wieloma łzami i stresem. Nikt przed porodem nie mówił mi, że karmienie piersią może być trudne i stresujące. Wszyscy z którymi rozmawiałam twierdzili, że to przecież normalna rzecz, że kobieta karmi swoje dziecko i dla każdej pani jest to naturalne i robi to bez najmniejszego problemu. Żyłam sobie w tej świadomości aż do momentu kiedy po porodzie pielęgniarka noworodkowa przyniosła mi Maluszka żeby go nakarmić. Z uśmiechem na ustach przystawiłam dziecko do piersi i... nic. Nie zassał. "Ok, proszę spróbować jeszcze raz" usłyszłam. Ok, spróbowałam. Znowu pudło. Mały otwierał buzie i wyraźnie szukał jedzonka ale nie umiał złapać piersi żeby porządnie ją zassać. Wtedy do pomocy ruszyła pielęgniarka stojąca obok. Zaczęła ugniatać, naciągać, wyciągać, wciskać Małemu na siłę cyca aż po migdałki... Nic. "Ma pani złe sutki, nie wiem czy coś z tego będzie". Jak to kurwa mam złe sutki? Przecież każda kobieta może karmić swoje dzieci piersią, nikt mi wcześniej nie mówił że można mieć złe sutki ?!?! Po kilku nieudanych próbach Mały został zabrany na badania a ja zostałam z tą myślą co teraz? Za jakiś czas przyszła inna pielęgniarka sprawdzić jak się czuję i zapytała czy karmiłam już dziecko. Opowiedziałam jej co i jak, ona na to "Proszę pokazać piersi". Pokazałam, stwierdziła ze jest wszystko ok, ze Mały na pewno da radę ale może nie umie teraz bo jest zmęczony po porodzie i musi troszkę odpocząć. Ok, taki argument do mnie przemówił i wyluzowałam. Tego dnia było jeszcze kilka prób. Raz udawało się Małemu na chwilkę przyssać, innym razem nie. Loteria. Przychodziły do mnie coraz to nowe położne które prosiłam o pomoc, każda miała dla mnie inną cudowną radę. Żadna się nie sprawdziła. Wreszcie któraś położna powiedziała, żebym sobie kupiła silikonowe nakładki, może wtedy Mały da radę. Miałam taki zestaw bo koleżanka mnie obdarowała przed porodem, wtedy jeszcze myślałam że nie będzie mi potrzebny - a jednak. Nakładek miałam 6 rodzajów, sprawdziły się tylko jedne, ale zanim doszłam do tego które są najlepsze dla Małego minęły dwa dni. W tym czasie stres i nerwówka - najada się , nie najada się, płacze - pewnie jest głodny. Zaczął spadać z wagi - to normalne, bo przecież po urodzeniu dzieci zawsze tracą wagę ale on stracił i nie przybierał. No więc hasło "laktator". Mąż mi przywiózł z domu. Zaczęłam odciągać. Przez pierwszy dzień odciągnęłam wszystkiego może 5 ml. I znów stres, może ja mam laktatorooporne piersi - czytałam że dużo kobiet ma problem żeby odciągnąć cokolwiek. Za chwile przyszły do głowy inne myśli - jak ja mam wykarmić dziecko jak w piersiach nic nie ma. Załamka. Na szczęście pogadałam z mądrą kobitką i ona mi poradziła żeby po pierwsze się nie stresować bo stres hamuje laktację, po drugie dużo myśleć o Synku, przystawiać go jak najczęściej, pracować laktatorem żeby rozbudzić laktację dużo się uśmiechać i będzie dobrze. To mi trochę dodało skrzydeł. Zaczęłam się stosować do rady i powoli, powoli szło to jakoś do przodu. Wprowadziłam też wspomagacze, to znaczy kompot z jabłek, specjalne herbatki dla mam karmiących i herbata roibos. Widziałam, że mleka jest coraz więcej bo po 3-ch dniach udawało mi się ściągać już po 20-30 ml. Trochę tez z piersi wypijał Mały, bo resztki zostawały na sylikonowej nakładce, ale i tak jego ssanie było mało efektywne. Possał 2 minuty i zasypiał. Nie chciał więcej ssać. Położne  mówiły, że jest leniuszkiem i że wypije troszeczkę, to zaspokoi jego głód i zasypia. To mleko które odciągałam położne dawały mu z kubeczka. Ale po 4-ch dniach 20 ml na jeden posiłek to dla niego było za mało bo powinien wypijać 50ml. Nie przybierał i był głodny. Byłam bezradna :-( Wtedy położne zaproponowały MM. Zgodziłam się :-( Początkowo dostawał z kubeczka a po dwóch dniach już z butelki. Najpierw to co odciągnęłam z piersi i resztę MM żeby w sumie było 50 ml. Do końca naszego pobytu w szpitalu karmiliśmy się w mieszany sposób, trochę cyc, trochę MM z butelki. Mały zaczął przybierać więc to było najważniejsze. Po powrocie ze szpitala nasza położna rodzinna przyszła do nas do domu. Zbadała Malucha, zbadała mnie, i długo rozmawiałyśmy o moich problemach z karmieniem. Poprosiła żebym pokazała jak go karmię. Okazało się, że Mały źle chwyta pierś tzn zbyt płytko, przez co trudniej mu ssać, musi się dużo bardziej wysilić. Zdziwiłam się, bo w szpitalu nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Położna pokazała jak powinno wyglądać poprawne przystawienie, pokazała kilka pozycji w których można karmić malucha i zaleciła intensywny trening (czyli karmienie na żądanie) i odstawienie MM do następnej wizyty. Zważyła Małego i powiedziała że zważymy go też na następnej wizycie i zobaczymy czy waga ruszy w górę. Jeśli tak to znaczy ze wszystko ok i zjada  tyle ile trzeba. Kolejna wizyta miała być za 3 dni. Przez ten czas prawie nie wychodziłam z łóżka, chodziłam całe dnie i noce w piżamie, bo Mały cały czas wisiał mi przy piersi. Ćwiczyliśmy przystawianie dniami i nocami, ale ani on ani ja nie widzieliśmy poprawy. On ciągle niezadowolony, przysypiał przy cycu, ja zmęczona zasypiałam razem z nim w trakcie karmienia. To było jak orka na ugorze. Wreszcie przyszedł dzień wizyty naszej położnej. Zaczęliśmy od ważenia i zdziwienie. Mały spadł sporo z wagi. Eksperyment się nie udał, mało tego okazał się totalną porażką. :-( Usłyszałam "Bardzo mi przykro pani Wiolu, ale musimy dodać do karmienia MM, maluszek nie może tak chudnąć". Załamałam się, nie czułam się spełnioną matką, wydawało mi się, że mieszanką robię Małemu krzywdę bo przecież wszyscy dookoła propagują karmienie piersią i opowiadają jakie to cudowne uczucie. W pismach dla przyszłych rodziców aż razi w oczy temat laktacji, te zdjęcia uśmiechniętych, wyspanych i zadbanych matek z dziećmi przy piersi, tytuły w stylu,  że nie ma nic piękniejszego w życiu kobiety, że to samo zdrowie dla dziecka i że chwile spędzone z dzieckiem podczas KP to najwspanialszy czas w życiu. Ja tak nie czułam, czułam zupełnie coś innego, czułam że zawiodłam moje dziecko. Dla mnie to był czas stresu, nerwów, litrów wylanych łez... Nasza położna bardzo mnie wspierała w tym wszystkim. To jej się wypłakałam w mankiet i wyrzuciłam z siebie wszystkie moje bolączki. Zapadła decyzja - będziemy próbować KP ile wlezie, w międzyczasie laktator aby Młody dostawał jak najwięcej dobrego mamusinego mleczka a resztę uzupełniamy MM. Tak robiłam. Karmiłam i odciągałam 24/7. Mały jadł co 2-3 godziny. Najpierw on przy piersi, średnio 30-40 minut. Potem drugie tyle odciągałam żeby uzbierać jak najwięcej dla niego a dawałam radę odciągnąć max 30 ml, po czym on się budził bo robił się głodny więc znowu pierś, potem butelka z moim mlekiem 30 ml, potem druga  20 ml żeby uzupełn porcję o MM. On zasypiał a ja znów odciągałam i tak całą dobę 7 dni w tygodniu. Po tygodniu chodziłam jak zombi, zasypiałam w trakcie karmienia, odciągania, sikania (jak się udało wyjść do łazienki) , przy obiedzie... Jednej nocy już było bardzo źle. Miałam olać system, byłam tak zmęczona że stwierdziłam że ja to pierdolę, tyle dzieci na świecie jest karmionych MM, moje też może być. Kończymy z KP. Ale przyszedł nowy dzień, zaświeciło słońce, popatrzyłam na tą małą istotkę i znów zaczęło mi się chcieć. I dobrze, że nie zrezygnowałam, od tego dnia laktacja zaczęła przybierać na sile. Odciągałam już prawie tyle że wystarczało na cały posiłek. Cały czas przystawiałam Małego, ale on traktował to bardziej jako sposób na pobycie blisko z mamą, na przytulenie się, na pospanie na rękach a nie jak czas kiedy trzeba pojeść. Po 3ch miesiącach zrezygnowałam z przystawiania. Nie było efektów, Mały nie chciał ssać piersi. Nie było na niego rady. Umówiłam się nawet na spotkanie z doradcą laktacyjnym z prawdziwego zdarzenia, nic tez to nie dało. Koniec. Od tego czasu laktator stał się moim przyjacielem. Na szczęście pokarmu miałam dużo, więc maluch jadł sobie moje mleczko z butelki. Z czasem zaczęłam część mleka zamrażąć bo produkcja ruszyła pełną parą co zaowocowało pełnym zamrażalnikiem mleka :-) I tak ja i mój kolega laktator ponad 5 miesięcy we dnie i w nocy współpracowaliśmy ze sobą bardzo ściśle. Cieszę się, że dałam radę przezwyciężyć te wszystkie słabości, że mimo tej porażki dałam z siebie mojemu synowi to co mogłam najlepszego. Ubolewam nad tym, że nie umiał mi nikt pomóc, ani ja sobie sama tez nie... ale tego już nie da się zmienić. Na pewno nie żałuję tych nieprzespanych nocy i tego zmęczenia bo z perspektywy czasu widzę, że było warto. Nasza przygoda z karmieniem mlekiem z piersi skończyła się po 5-ciu miesiącach, choć teraz jak widzę jak jakaś matka karmi swoje dziecko piersią to czuję lekkie ukłucie w sercu. Teraz jesteśmy na etapie rozszerzania diety, testujemy nowe produkty, Synek jedne je bardzo chętnie inne trochę mniej ale generalnie większość mu smakuje - ale to już temat na kolejny wpis.        
 

4 komentarze:

  1. Nie wypowiem się jako matka, ale wyobrażam sobie jakie to musiało być dla Ciebie ciężkie dlatego cieszę się, że sobie z tym wszystkim poradziłaś ;)
    Dużo zdrówka dla Ciebie i Maluszka ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bylo ciezko i jak sobie teraz o tym pomysle to az nie wierze ze to wszystko sie dzialo ... :-)

      Usuń
  2. A u mnie poszło gładko od początku, na szczęście. Po 8 miesiącach miałam już jednak dość: kończąc studia musiałam dojeżdżać, no i trzeba było odstawić małego mlekożercę :) Ale i tak zawdzięczaliśmy temu naturalnemu karmieniu przez długie lata dobrą odporność na wszelkie infekcje. Podobnie powinno być u Twego Malucha :) Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 miesięcy to super wynik :-) Fajnie że bezproblemowo i tak długo, mleko matki jest najlepsze i z ta odpornościa sie zgodze :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...