Obserwatorzy

środa, 13 kwietnia 2016

Choroba i niepotrzebny stres

Chora ciężarna to rozdrażniona ciężarna... Chora ciężarna to spanikowana ciężarna... Chora ciężarna to utrapienie dla jej męża... Chora ciężarna to nieznośna ciężarna... A wszystko zaczęło się niewinnie od kataru mojego M. Kichał, prychał, od kilku dni ale raczej się tym zbytnio nie przejmowałam no bo to tylko katar. Zaczęły się schody kiedy w sobotę rano obudziłam się z zatkanym nosem i bolącym gardłem. Jego zarazki zaatakowały mnie ze zdwojoną siłą. Oczywiście cała sobota w łóżku - taki był plan, ale ja jak to ja (Zosia samosia) wstawałam co chwile a to zrobić to, a  to tamto i tak na prawdę tego leżenia nie było zbyt wiele. W niedzielę oczywiście nie było lepiej, powiedziałabym nawet że mi się pogorszyło, katar lał się strumieniami i nie pozwalał swobodnie oddychać. Zapisałam się na poniedziałek na wizytę do lekarza i starałam się ratować domowymi specyfikami. W niedzielę już zaczynałam stawać się nieznośna. Wszystko było nie tak, zupa za słona, poduszka niewygodna, w pokoju za gorąco ale za chwile za zimno... Do wieczora objawy mi się nasilały i nie mam tu na myśli przeziębienia. 
Następnego dnia rano, żeby śmieszniej było miałam wizytę w poradni ginekologicznej. Musiałam się zerwać o 6 żeby tam dojechać, oczywiście fatalnie się czułam. Musiałam jeszcze odsiedzieć swoje w kolejce aż wreszcie nadeszła ta chwila że weszłam do gabinetu. Polityka jest tam taka że najpierw idzie się do położnych, one mierzą ciśnienie robią wstępny wywiad a potem do lekarza. Ze mną jest tak że mi podskakuje ciśnienie na widok lekarza, tak zwany efekt białego kitla i nijak nie jestem w stanie się wtedy wyluzować. No i tym razem też tak było. Ciśnienie wysokie - idziemy od razu na KTG. To mnie dodatkowo nakręciło, wystraszyłam się, że z Małym coś może być nie tak. Położna mnie podpięła do tej maszynki i zostawiła mnie w gabinecie. Ale w zasadzie po 30 minutach powinna przyjść i sprawdzić co i jak i odpiąć wszystko a ja leżałam tak godzinę i gdyby nie lekarz, który zniecierpliwiony przyszedł zapytać mnie kiedy to ja wyjdę bo on musi zacząć pacjentów przyjmować to pewnie leżałabym tam do tej pory. Poszedł po położną która mnie łaskawie odpięła i kazała czekać na lekarza na korytarzu. Rozdrażniło mnie to na maxa. Czekałam na korytarzu jakieś 30 minut zanim mnie poproszono. Po czym weszłam do gabinetu, kazano mi się położyć na leżance do USG i w tym czasie poproszono drugą pacjentkę z którą lekarz pół metra dalej przeprowadzał wywiad. Obie czułyśmy się co najmniej dziwnie. Ona się krępowała przy mnie mówić że to jej druga ciążą, a pierwszą poroniła a ja się krępowałam rozebrać do badania bo zazwyczaj ogląda mnie tylko lekarz bez dodatkowej widowni. Nie wiem jak to się stało, chyba mnie to bardzo zaskoczyło i zamroczył mnie karat bo nie przyszło mi nawet do głowy żeby zwrócić uwagę lekarzowi na to że to jakieś jaja i ja sobie nie życzę takiego traktowania i robienia szopki z wizyty. Rozumiem że było dużo pacjentek i chciał przyspieszyć ale kurde, bez jaj! Ciężarna też człowiek! Mamy XXI wiek, mieszkam w dużym mieście, na prawdę myślałam że to już się nie zdarza, a jednak... Podkurwiło mnie to strasznie i dobrze że wtedy nikt nie mierzył mi ciśnienia bo pewnie skali by brakło. Na szczęście USG wyszło ok (mam nadzieję że było wykonane poprawnie) i wyproszono mnie z gabinetu bo weszła jeszcze jedna lekarka i coś tam radzili. Czekałam znowu jakieś 20 minut, w tym czasie lekarz zrobił USG kolejnym 4 dziewczynom, a ja czekałam dalej. Wreszcie Alleluja, moja kolej. Weszłam, usiadłam, lekarz popatrzył na wynik USG, na zapis KTG, na wyniki badań i ciśnienia i stwierdził jednogłośnie że kieruje mnie do szpitala na oddział bo mam za wysokie ciśnienie. Koniec , kropka , bez dyskusji. Szczena mi opadła. Dostałam skierowanie do ręki, do drugiej podano mi długopis żeby podpisać oświadczenie, że nie chcę aby karetka mnie zawiozła i dziękujemy , do widzenia. Wyszłam oszołomiona bo to wszystko działo się tak szybko, że nie wiedziałam co tak na prawdę się przed chwilą stało. Pierwsze co zrobiłam to zadzwoniłam do męża, powiedziałam mu o wszystkim, stwierdził że muszę zadzwonić do naszego ginekologa. Tak tez zrobiłam, zadzwoniłam, opowiedziałam wszystko, i zapytałam co robić. Czy faktycznie muszę jechać do szpitala i czy nie mogłabym ewentualnie do tego w którym on pracuje bo mam skierowanie do całkiem innego. Mój lekarz zna mnie już kilka miesięcy, wie co nieco o mojej ciąży i powiedział żebym teraz pojechała do domu, położyła się na godzinę, potem zmierzyła sobie ciśnienie i zadzwoniła do niego jaki jest wynik. Tak zrobiłam, oczywiście ciśnienie po godzinie było super, lekarz mnie uspokoił i kazał mierzyć tego dnia jeszcze kilka razy, jakby zaczęło rosnąć miałam do niego od razu dzwonić. Wszystko było ok, aż do wieczora. Zaczęłam myśleć, o moim przeziębieniu, że co jak się okażę że muszę rodzić wcześniej a będę chora, co jak z Małym przez to będzie coś nie tak... I od tego rozmyślania znów nieco ciśnienie mi skoczyło. Oczywiście przeraziło  mnie to, wymyśliłam sobie że skoro jest 130/85 to na pewno teraz będzie tylko rosło i  w nocy będę musiała jechać do szpitala. Zaczęłam panikować, w popłochu dopakowałam jakieś rzeczy do szpitalnej torby, spakowałam druga torbę z rzeczami tylko dla mnie gdybym musiała tego dnia pojechać na SOR z ciśnieniem. Mąż chciał mnie jakoś uspokoić ale tylko oberwał po uszach bo przecież działa się tragedia a on tego nie widział i kazał mi się uspokoić - co on może w ogóle o tym wiedzieć. Emocje sięgały zenitu, wreszcie nie wytrzymałam i się poryczałam. Za dużo, za bardzo, za... Płacz trochę oczyścił atmosferę i uspokoił mnie na tyle że mogłam zasnąć i nie myśleć o tym, że będzie źle. 
Następnego dnia rano było już lepiej. Nowy dzień, lepsze myśli, no i ciśnienie książkowe. Tylko ten katar nieszczęsny nie chce mnie opuścić. Widać potrzeba na to jeszcze trochę czasu. Tyle niepotrzebnych emocji... Nie powinno tak być, no ale cóż... Ciąża, hormony, czynniki zewnętrzne niezależne od nas... No i tak się to wszystko zapętla.

Dziś mamy 35 tydzień i 4 dzień ciąży

4 komentarze:

  1. Dobrze Cie rozumiem ja się nie mogę uwolnić od kataru od jakiegoś miesiąca. Co mi przejdzie to mam od początku, teraz dodatkowo jestem na antybiotyku bo mam zapalenie gardła. I tak na marginesie to zazdroszczę już końcówki ciąży, za mną dopiero połowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zleci szybko, zobaczysz. Mi tak 9 miesiecy zlecialo i na prawdę im bliżej końca tym szybciej czas ucieka. Trzymam kciuki żeby wszystko było ok :)

      Usuń
  2. Ja od 34 tygodnia przeżywam rozpierduchę emocjonalną, więc wiem coś o tym i się solidaryzuje. Spokojnie, juz bliżej jak dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ta rozpierducha nie działa dobrze na mnie ani na osoby w moim otoczeniu. Na prawdę , ja mam tego już dość :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...