Obserwatorzy

środa, 14 października 2015

Niezbyt dobre wyniki badań

Coraz bardziej dociera do mnie, że okres ciąży to czas kiedy musimy się wykazać nadzwyczajną cierpliwością, spokojem i wytrwałością. W mojej głowie często bije się z myślami, zwłaszcza kiedy coś mnie zaniepokoi. Wiem doskonale i zdaję sobie z tego sprawę, że każdy stres nie jest dobry dla naszego Maleństwa, ale mam taki głupi charakter że każda pierdoła zaprząta moja głowę bardziej niż innej kobiecie. Staram się z tym walczyć. Niestety pojawił się nowy obiekt zmartwień. Odebrałam wyniki badań zleconych przez naszego lekarza i wszystko książkowo i cudownie poza jednym. Dodatni wynik przeciwciał IgM na różyczkę. Przekopałam internet w poszukiwaniu informacji o tym co to może oznaczać i oczywiście to co znalazłam nie wróży nic dobrego. Wczoraj mieliśmy wizytę i lekarz uspokajał, że to jeszcze nic nie znaczy, że trzeba badanie powtórzyć aby móc cokolwiek potwierdzić lub wykluczyć. Mam zrobić badanie za 2 tygodnie, plus dodatkowo awidność która pomoże oznaczyć czy  przeciwciała w organizmie są stare, czy nowo nabyte, nie dawniej niż 4 miesiące wstecz. Mam nadzieję że kolejne badania wyjdą dobrze, już myślę o tym co to będzie... Ale, najwspanialszą rzeczą na wczorajszej wizycie było USG - znów mogliśmy podglądać nasze Maleństwo jak rozrabia w brzuchu. Już fika koziołki, rusza rączkami i nóżkami, kręci się :) Jest cudowne :) I nasze Maleństwo ma już , 2,8 cm. :) 
Dziś mamy 9 tydzień i 4 dzień ciąży 
 

wtorek, 6 października 2015

Stresowy początek tygodnia

Kolejny tydzień ciąży za nami. Tydzień wielkich radości ale też stresów. Po niedzielnej wizycie u "naszego" lekarza wszystko było cudownie. Lekarz stwierdził że miałam już 3 USG robione w tym trymestrze więc kolejne dopiero za dwa tygodnie i dzisiaj mi odpuszcza. Przepisał leki, które mam dalej brać, kazał brać też zastrzyki przeciwzakrzepowe, zlecił około 20 różnych innych badań i kazał przyjść za dwa tygodnie z wynikami.  Cieszyliśmy się bardzo że wszystko ok, że lekarz ataki kompetentny i tak wnikliwie wszystko przeanalizował, pytał mnie nawet o historyczne wyniki badań z przed kilku lat. Wizyta trwała ponad pół godziny i po wyjściu z gabinetu czuliśmy się na prawdę  "dopieszczeni". Potem dzień mijał nam raczej leniwie, aż do momentu kiedy po południu zobaczyłam na papierze toaletowym grubą nitkę jasnobrązowego śluzu. Przestraszyłam się, powiedziałam o tym M. Zdecydowaliśmy że nie ma co panikować, trzeba obserwować co się będzie działo. Przy następnej wizycie w toalecie to samo, i potem też. Zaczęłam się martwić nie nażarty, że coś dzieje się z Maleństwem.  Co robić? Pomyślałam że zadzwonię do naszego lekarza, miałam jego numer komórki więc mimo wieczornej pory postanowiłam zadzwonić. Lekarz powiedział że nie ma teraz po co do szpitala jechać, przeleżeć do rana i rano przyjść do niego na oddział i on zrobi USG i sprawdzi co się dzieje i czy wszystko jest OK. Ten wieczór i noc były najgorszymi w moim życiu. Mój mąż też wyglądał nieciekawie, widać było że bardzo się stresuje i mimo że mnie pocieszał to sam bardzo przeżywał tą sytuację. Noc była nieprzespana, kręciłam się z boku na bok, jak tylko udało mi się zasnąć budziłam się i kręciłam z boku na bok. W końcu budzik zadzwonił. Wyruszyłam do szpitala z duszą na ramieniu i kłębowiskiem czarnych myśli w głowie. W szpitalu miałam być i 7:45, lekarz wyraźnie zaznaczył że nie mogę się spóźnić bo o 8 zaczyna operację. Byłam tam już o 7:30, usiadłam pod gabinetem lekarza, tam gdzie mi kazał i czekam. Wybiła 7:45 a jego nie ma. Zaczęłam się stresować że może coś pomyliłam. O 7:50 stwierdziłam że zadzwonię do niego bo może na mnie gdzieś czeka a ja o tym nie wiem. Odebrał, "już idę, zaraz będę, proszę czekać". OK, no to czekam. Czekam, i czekam, z nerwów już prawie oszalałam, 8:30 - jego nie ma... Masakra, czekam dalej, przechodzi jakiś lekarz, "Pani do dr M?" , mówię że tak , poszedł. 8:45, przechodzi pielęgniarka, pytam o doktorka, "jest na bloku, operuje" - no kurwa mać! "Powinien skończyć za jakieś pół godziny". Myślę sobie, tyle już czekam , pół godziny wytrzymam. O 9:30 dalej go nie było, w głowie szaleństwo, mąż dzwoni czy już coś wiem, stara się mnie uspokoić, ja w ryk że nic nie wiem i że nikt mnie tu jeszcze nie zbadał... Przechodzi jakiś lekarz , pytam gdzie mój doktorek, ta sama odpowiedź tylko inny czas "na bloku operacyjnym, powinien skończyć za 15 minut". No kurwa, oszaleje!  Co robić, czekać? Jechać na SOR? Dzwonić do innego lekarza? Mógł mi to powiedzieć jak z nim rozmawiałam rano i uprzejmie poinformował mnie że "zaraz będzie", kobito idę na operację bo jest ważniejsza, czekaj na mnie do nie wiadomo kiedy albo przyjdź po południu. o 10 :30 moja cierpliwość się skończyła, wyszłam stamtąd, wsiadłam w taxówkę i pojechałam do mojego lekarza który prowadził moją ciąże na samiuteńkim początku. Weszłam do poczekalni, czarno od ludzi. Podeszłam do recepcjonistki, powiedziałam co i jak, obiecała, że lekarz przyjmie mnie między pacjentkami tylko trzeba trochę poczekać. OK, poczekam. Czekałam godzinę, w między czasie przyjechał do mnie mąż, stwierdził że już w pracy nie mógł wysiedzieć i się zwolnił bo od rana tylko o naszym Maleństwie myślał. Po godzinie przyszła moja kolej, szłam do gabinetu jak na ścięcie... Od razu na fotel i USG (niestety jedyny sposób żeby sprawdzić czy wszystko OK z Maluchem). Jak usłyszałam, że serduszko bije i zobaczyłam naszego szkraba to tak strasznie się poryczałam, cały stres ostatnich dwóch dni spłynął razem ze łzami. Lekarz potem próbował z nami żartować dla rozluźnienia sytuacji. A brudzenie najprawdopodobniej z szyjki. W każdym razie nie ma żadnego krwiaka :) Po wyjściu z gabinetu znowu się poryczałam, chyba z emocji... Oby już nigdy coś takiego się nie powtórzyło. A do naszego lekarza prowadzącego mam żal  że nie powiedział prosto z mostu że nie może przyjść na umówioną godzinę tylko tak mnie zwodzi. :(
Dziś mamy 8 tydzień i 3 dzień ciąży
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...