Od momentu wyjścia ze szpitala działaliśmy z mężem na najwyższych obrotach. Ponieważ syn wyszedł do domu z vesicostomią, która miała mu towarzyszyć przez najbliższe 3 tygodnie. To rodzaj drenu umiejscowionego przez powłoki brzuszne w pęcherzu, przez który wychodzi mocz i zbiera się w worku którym dren jest zakończony. Musieliśmy pilnować żeby rurka wychodząca z brzucha nigdzie się nie zagięła, gdyż zablokowałoby to odpływ moczu a to mogłoby spowodować choćby nieprzyjemne uczucie bólu malucha i doprowadzić do zapalenia lub jeszcze innych groźnych powikłań. Na szczęście ten dren nie uniemożliwiał synowi poruszania się, mógł raczkować, siedzieć, bawić się jak zawsze. Problem pojawiał się jedynie podczas robienia kupki, a że po antybiotyku, który stosowaliśmy kupka pojawiała się kilka razy dziennie, dyskomfort niestety był częstym zjawiskiem. I tu pojawiał się problem dla nas rodziców, bo musieliśmy stosować przyklejaną "tamę" aby odizolować kupę od poranionego siusiaka. Przyklejanie i odklejanie "tamy" kilka razy dziennie bardzo uwrażliwiło delikatną skórę w tamtych rejonach i z czasem zmiana pieluchy stała się mało przyjemna zarówno dla syna jak i dla nas. Ech... Hasło "pilnuj rurki" przyświecało nam przez 3 tygodnie. Pilnowaliśmy rzecz jasna w dzień i w nocy. Co drugi dzień ja na zmianę z mężem nie spaliśmy aby pilnować naszego wiercipięty żeby nie zagiął lub co gorsza nie wyrwał sobie drenu z brzuszka. Pod koniec trzeciego tygodnia było już ciężko, oczy same się w nocy zamykały ale daliśmy radę. Przez te 3 tygodnie nasz kochany Maluch musiał przyjmować leki, które miały zapobiec zakażeniu dróg moczowych. Przez pierwsze 5 dni był to antybiotyk, później lek antybakteryjny a na koniec furagina. I oczywiście nie bylibyśmy sobą gdyby coś się nie spieprzyło. Trzeciego dnia po wyjściu ze szpitala syn zaczął kaszleć, a czwartego dostał temperatury. Ale jak to, chory? Przecież bierze antybiotyk. No tak, chory, wirusówka. Zaczął się paskudny katar, okropny mokry kaszel, temp w nocy 38,3. Potrzebny lekarz. Dzwoniłam do przychodni czy możliwa jest wizyta domowa bo nie chciałam Młodego z tym całym okablowaniem i takiego chorego ciągnąć do przychodni do chorych dzieci żeby czegoś gorszego nie podłapał. Opowiedziałam pani w rejestracji całą historię, że syn po operacji itp itd i co usłyszałam? Że vesicostomia nie jest przeciwskazaniem do wychodzenia z domu, worek można wziąć w rękę , dzieciaka w druga i na wizytę przyjechać bo lekarz do nas nie przyjedzie. WTF!!! Ręce mi opadły. Próbowaliśmy dodzwonić się do lekarza prywatnego który jeździ po domach ale nie odbierał więc zdecydowaliśmy się pojechać do przychodni. Plusem było to że nie musieliśmy czekać z wszystkimi dziećmi w poczekalni tylko zaprowadzono nas do zabiegowego i tam pani doktor nas przyjęła. Oczywiście jak zobaczyła syna to załamała ręce i powiedziała, że jakby wiedziała że on jest w takim stanie to przyjechałaby na wizytę domowa. No przepraszam bardzo, mówiłam przez telefon jak jest, co miałam jeszcze narysować? Wkurzyłam się nie na żarty. I oczywiście stało się to czego się spodziewałam, temperaturę i wszystkie objawy pani doktor zwaliła na kark operacji i dała skierowanie do szpitala bo być może stan zapalny się wdał i trzeba to sprawdzić. A to że kaszle , ma katar to też skutek uboczny operacji??? Przesada. Żałowałam, że przyjechaliśmy. Po wyjściu z przychodni od razu zadzwoniłam do naszego chirurga który operował syna, powiedziałam wszystko co się dzieje, czy to może być od vesicostomii, wszystkie objawy skonsultowaliśmy, kolor moczy, zapach... wszystko wypytał. Powiedział, że bankowo nie od tego tylko wirus zaatakował górne drogi oddechowe i tyle. Jeśli chcemy to dla naszego spokoju możemy zrobić kontrolne badanie moczu ale na 100% nic nie wykaże. Zrobiliśmy, było ok. Zawezwaliśmy jeszcze do domu pediatrę który jeszcze raz zbadał syna i diagnoza była jednoznaczna,osłuchowo ok ale to wirusówka. Zalecenia - inhalacje, toaleta nosa i coś na zbicie temperatury gdyby jeszcze się pojawiła. Tyle. Bez zbędnego straszenia, jeżdżenia i zawracania dupy. I tak przez niemal 3 tygodnie katar nam nie dawał żyć, kaszel budził w nocy i dodatkowo jeszcze te rurki... Ech, paranoja. Ale mówią że nieszczęścia chodzą parami- zgadzam się. Po trzech tygodniach pojechaliśmy do szpitala na usunięcie drenu. Syn jak tylko weszliśmy do środka był bardzo niespokojny, pamiętał że w tym miejscu nic przyjemnego go nie czeka. A jak zobaczył naszego chirurga to wybuchnął płaczem. Na szczęście cały proces pozbywania się rury przebiegł expresowo i od razu mogliśmy się przytulić z synkiem. Zalecenia - nie kąpać się przez najbliższy miesiąc, wskazane tylko szybkie prysznice i za 1,5 miesiąca do kontroli. Ze szpitala wyszliśmy wszyscy szczęśliwi, że nie musimy już dbać o to żeby ta cholerna rurka się nie zawinęła. Mam nadzieję że za 1,5 miesiąca będą czekały nas tylko pozytywne informacje. A teraz czas się wyspać, wszyscy tego potrzebujemy. :-)
Przykre to, że lekarze nie słuchają rodziców, czego skutkiem są potem błędne diagnozy. Intuicja matki to często najlepszy doradca,choć Wy byliście w trudnej sytuacji, bo możliwie też były inne scenariusze. Życzę Wam dużo sił, zdrowia i szybkiego powrotu do normalności :)
OdpowiedzUsuńLudzie kochani! Nie przyśniłoby mi się nawet, że tyle może się po drodze do zdrowia pojawić komplikacji! Tak to dopiero człowiek docenia, jakie to sam miał bezstresowe wczesne macierzyństwo...Mam nadzieję, że to koniec Waszych zmagań z infekcjami i służbą zdrowia, czego najserdeczniej życzę :) Uściski!
OdpowiedzUsuńMój Syn miał wnętrostwo, czyli wędrujące jądro i też miał operację w wieku 2 lat. Więc rozumiem twój strach o zabieg i dziecko.. Też spędziłam wtedy z Synkiem 2noce w szpitalu, więc wiem co przeżyłaś i co czułaś. Najważniejsze, że to już za Wami i że wszystko się udało! Oby było ok! Zdrowia życzę.
OdpowiedzUsuń