Obserwatorzy

środa, 9 listopada 2016

Poród i pobyt w szpitalu cz. 2

źródło: https://pixabay.com
Drugi dzień w szpitalu zaczął się o 6 rano, ale żadna z Mam na sali o tej porze już nie spała. Każda tuliła w ramionach swoje najpiękniejsze dziecko na świecie. Pielęgniarki mierzyły temperaturę, rozdawały leki, podpinały kroplówki ale to wszystko było jakby poza nami. Cieszyłam się z każdej zmiany pieluchy, z każdego przebierania w inne ubranka, z przytulania, noszenia, karmienia... Wszystko było nowe i takie piękne. Mąż przyszedł do nas do szpitala około 8 rano. Widziałam tą dumę i radość na jego twarzy kiedy wchodził na salę. Przyniósł więcej potrzebnych rzeczy dla Maluszka i dla mnie i laktator, z którym od tego dnia nie rozstawałam się przez ponad 5 miesięcy, ale o tym innym razem.
Praktycznie każdy nasz dzień w szpitalu wyglądał bardzo podobnie. Rano pielęgniarki sprawdzały temperaturę, ciśnienie, dawały leki i podpinały kroplówki,później śniadanie, obchód lekarzy gdzie zawsze sprawdzali jak się goją rany po operacji i pytali o samopoczucie moje i Malucha, później przychodził Tata i zostawał z nami praktycznie do 20:00 wieczorem. Około 10:00 przychodził pediatra i badał Maluszki, jeśli dziecko miało być zaszczepione lub miało mieć pobraną krew do badania czy cokolwiek innego trzeba było przejść z Maleństwem na pierwsze piętro na oddział noworodkowy gdzie to wszystko było wykonywane po wcześniejszym zbadaniu dziecka,  później około 13:00 obiad, w ciągu dnia przychodziły kilkakrotnie pielęgniarki noworodkowe i sprawdzały m.in. słuch dzieciaczkom, pomagały w dostawianiu do piersi itp,  o 17:00 kolacja (!!!), około  20:00 wieczorny obchód i spanie. Spanie oczywiście w cudzysłowie bo o spaniu można było pomarzyć, gdyż albo płakał mój Synek, albo dzieci moich "współlokatorek", albo było słychać rodzące kobiety których krzyk roznosił się echem po oddziale położniczym... Przez pierwsze 4 noce trzymałam się dzielnie i raczej bardzo mało spałam, ale potem byłam już tak zmęczona, że nawet swojego Syna nie słyszałam jak płacze i zdziwiłam się kiedy o 2 nad ranem budziła mnie koleżanka z łóżka obok, żebym wstała bo mi dziecko płacze... Masakra. Nasz pobyt w szpitalu miał się planowo skończyć po 3-ch dniach. Niestety, stało się inaczej i przedłużył się do tygodnia. Wszystko z powodu mojej cukrzycy ciążowej. Noworodki matek z cukrzycą są poddawane dużo bardziej szczegółowym badaniom niż noworodki zdrowych matek. Mają m.in. robione echo serduszka. I na takie właśnie badanie czekaliśmy z Synkiem tydzień, ponieważ kardiolog dziecięcy przyjmuje w szpitalu tylko raz w tygodniu :-( Piątego dnia w szpitalu miałam serdecznie dość, byłam okropnie zmęczona, obolała, myślałam już tylko o tym żeby móc normalnie usiąść na swoim "kiblu" w domu i wykąpać się w swojej wannie a nie pod prysznicem pod którym codziennie kąpią się inne krwawiące po porodach kobiety. Psychicznie byłam bardzo zmęczona, ale nie rozumiałam tej całej sytuacji, wydawało mi się, że powinnam się przecież cieszyć, że zostałam matką, że mam u boku najcudowniejsze dziecko na świecie... Rzeczywistość mnie przerosła. Mąż kiedy przychodził zajmował sMałym przez kilka godzin żebym ja mogła się przespać, ale tego spania było też bardzo mało bo albo mały chciał jeść więc musiałam mu udostępnić pierś, albo przychodziła rodzina do kogoś z łóżka obok... Jak to w szpitalu. Modliłam się, żeby jak najszybciej minęły te dni i żeby nas wypisali. Lekarze którzy przychodzili na poranny obchód już mnie znali i mówili że ja to już jestem do wypisu i w zasadzie to mam wczasy tylko jeszcze dzidziuś czeka na badania. Wrrr... ładne mi wczasy. Wreszcie nadszedł ten dzień kiedy Maluch miał mieć zrobione echo serduszka. Ale od rana położne siały popłoch że nie wiadomo czy pani doktor dojedzie... No to ja już załamka, kolejnego tygodnia w szpitalu bym nie wytrzymała. Nerwowo było przez cały dzień, o godzinie 15 już straciłam nadzieję bo nikt o żadnym lekarzu nie słyszał. Nagle po 16 przyszła położna i mówi żeby się szykować na badanie bo o 17 będzie kardiolog. Alleluja!!! Faktycznie, o 17 wezwali nas na badanie. Przebiegło szybko i sprawnie, Maluszek wcale nie marudził, był bardzo grzeczny. Badanie nie wykazało nic niepokojącego i kardiolog dał zielone światło do wyjścia do domu. HURRAAA!!!! No tylko czy nas wypiszą jak już jest tak późno? Poszłam do pediatry, który się zajmował Małym i zapytałam co i jak... Poszła nam na rękę, powiedziała, że możemy wyjść, ja dostanę swój wypis (bo był gotowy już od kilku dni) a po wypis Małego miał przyjechać na następny dzień mój mąż. SUPER!!! W podskokach wracałam na salę żeby pakować rzeczy. Szybki telefon do męża - WYCHODZIMY! :-D To była wielka radość. W przeciągu 15 minut byłam spakowana. Przyjechał mąż, ubraliśmy Malucha, pożegnaliśmy się ze wszystkimi i do domu!!! Jupii!!! Synuś był tak malutki że nosidełko wydawało się takie ogromne przy nim... Tata zapakował nas do samochodu i w drogę. W domu czekały na nas babcia i prababcia z powitaniem. Były balony, piękne kwiaty, pyszny obiad, ale jedyne o czym marzyłam to kąpiel i sen przy boku moich najukochańszych mężczyzn... :-) 
 

2 komentarze:

  1. Ekspresowo nadrabiane zaległości blogerskie :) To rozumiem. I znowu wilgotne oczy... :) Piszesz tak obrazowo :) Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg - toż to dopiero pierwszy tydzień życia Malucha opisany! Trzymajcie się zdrowo! Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje! Nie wytrzymalabym tyle dni w szpitalu. Mnie po cesarce na drugi dzien wypisali juz do domu. I to bylo najlepsze dla nas bo we wlasnym domu szybciej sie dochodzi do siebie

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...