źródło: https://pl.pinterest.com/ |
Powtórkę z rozrywki mieliśmy niecały miesiąc od pierwszego upadku. Tym razem akcja działa się w nocy więc sceneria bardziej dramatyczna no bo... noc. Młody obudził się na jedzenie, zaczął płakać więc wstałam i wzięłam go na ręce ale nie dał się odłożyć do łóżeczka. Uspokoił się tylko na rękach więc obudziłam męża, położyłam Młodego obok i powiedziałam, że idę robić mleko, żeby go przypilnował. Otworzył oczy, powiedział ok, przytulił syna a ja poszłam. Nie minęło 5 minut a ja słyszę okropny wrzask. Biegiem do sypialni a tam mąż zbiera syna z podłogi. Spadł. Znowu. Ja w nerwach nawrzeszczałam na męża że go nie przypilnował, mąż ze łzami w oczach tulił małego. Nie wierzyłam że przeżywamy znów ten stres. Rozebraliśmy go, obejrzeliśmy dokładnie czy gdzieś nie ma jakiegoś krwiaka, czy rusza rączkami, nóżkami... Było ok. Jedziemy na SOR? Poczekajmy jeszcze... Syn dostał mleko, zjadł, i zasnął. Wtedy zaczęłam się zastanawiać czy on powinien spać po tym upadku? No bo jak coś będzie nie tak to nawet nie będziemy wiedzieć i nie zareagujemy na czas. Obudziliśmy go, zachęcaliśmy do zabawy ale po godzinie był już tak zmęczony że zasnął. Nad lewym okiem pojawiło się zaczerwienienie więc przykładałam mu zimnym masłem z lodówki... Po 3-ch godzinach nic się nie działo, mały spał spokojnie. Ale mąż zarządził wyjazd na SOR, męczyły go wyrzuty sumienia i chciał mieć 100% pewności że nic się nie stało. No to jedziemy. Dotarliśmy tam o 6 rano. Na SORze pusto, ciemno... Zarejestrowaliśmy się, czekaliśmy 40 minut na przyjęcie. Wreszcie przyjął nas lekarz, okazało się że to chirurg dziecięcy. Zbadał Małego, tym razem nie zlecono mu żadnych badań. Powiedziano nam że ten newralgiczny czas 3-ch godzin po upadku już minął i teraz już jest bardzo małe prawdopodobieństwo że coś się może dziać złego. No i oczywiście chcieli nas zostawić na obserwacji. Nie zgodziłam się znowu. Pojechaliśmy do domu. Mąż musiał iść do pracy ale co chwile dzwonił pytać jak Młody.
Generalnie doświadczenie bardzo nieprzyjemne. Nie życzę nikomu takiego stresu. Dzięki Bogu nic się nie stało, ale na naszych głowach pojawiło się kilka nowych siwych włosów.
Kurde, przeczytane na jednym wdechu! Ludzie, ile to się trzeba nerwów najeść u tej Wiolki! :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że trzeciego razu nie będzie! Serdeczności! :)
hehe.. no widzisz Kochana, u mnie adrenaliny nie brakuje :-) Oczywiście tego typu wypadków akurat mogłoby być mniej albo wcale bo dwa razy juz stan przedzawałowy miałam widząc me dziecię w takich sytuacjach . Pozdrawiam
UsuńCzyli to jakaś reguła jest, że dzieci spadają? Pomyślałam jak Ty, że nigdy bym do czegoś takiego nie dopuściła.. Ale jak widać, wystarczy tylko moment nie uwagi. Mam nadzieję, że to już koniec waszych przykrych doświadczeń. Trzymajcie się zdrowo ;*
OdpowiedzUsuńno chyba tak już jest że każde dziecko musi zaliczyć podłogę i już... :-) Też mam nadzieję że to już koniec :-)
UsuńHihihi, to u Was, jak u mojej siostry. Jej starsza corka spadla raz, popedzili na pogotowie, gdzie dziecko obejrzano i stwirdzono, ze nic mu nie jest. A doslownie kilka dni pozniej, znow spadla! Ale tym razem wystraszyli sie, ze wezma ich za nieodpowiedzialnych rodzicow i na pogotowie juz nie pojechali. ;)
OdpowiedzUsuńJa tez slyszalam, ze kazde niemowle spada kiedys z lozka/kanapy. Ale akurat moje Potworki nigdy nie spadly. ;) Jakos udalo nam sie ich upilnowac i pewnie mielismy po prostu sporo szczescia... Zdarzylo im sie zleciec z kanapy, dopiero kiedy mieli okolo 2 lat i beztrosko po niej skakali. ;)
no to super ze Twoje dzieciaki uniknely w wieku niemowlecym takiego wypadku. A z tym pogotowiem to fakt, przezło mi przez mysl kiedy drugi raz jechaliśmy ze posadza nas o niezajmowanie sie dzieckiem :-) na szczescie nic takiego sie nie stalo... ufff :-)
Usuń