Obserwatorzy

poniedziałek, 28 listopada 2016

O tym jak mój Syn spadł z łóżka ... dwa razy

źródło: https://pl.pinterest.com/
Kiedyś podczas rozmowy z przyjaciółką ona zapytała mnie "Spadł Ci już syn z łóżka?" Zdziwiłam się tym pytaniem i odpowiedziałam, że nie. "No to uważaj, bo na pewno Ci spadnie, wszystkie spadają prędzej czy później, moi też zaliczyli podłogę". Myślałam, że mówi to na żarty ale miała śmiertelnie poważną minę i zapytana powiedziała, że to żadne żarty. Ale niewiele myśląc przeszłam nad tym do porządku dziennego no bo przecież ja swoje dziecko upilnuję i nic takiego się nie wydarzy. Synek rósł, mijał dzień za dniem a ja zapomniałam o tej przestrodze. Pewnego dnia po karmieniu mały zasnął mi na rękach, nie chciałam go odkładać do łóżeczka bo wtedy często się budził, stwierdziłam, że położę go na naszym dużym łóżku i tak też zrobiłam. Położyłam go na samym środku, z jednej strony położyłam zwiniętą kołdrę, z drugiej poduchy, przymknęłam drzwi żeby się nie obudził i wyszłam z pokoju. Zawsze kiedy się budził to albo marudził po przebudzeniu dość głośno albo płakał i wiedziałam że już po spaniu. Zajęłam się w kuchni przygotowaniem obiadu. Zaglądałam do niego kilka razy, leżał w tym samym miejscu w którym go położyłam. Cieszyłam się że tak długo śpi bo zazwyczaj było to 30 minut a tego dnia spał już 1,5 godziny. Zrobiłam sobie herbatę, usiadłam przy stole i w tym momencie usłyszałam dźwięk którego do końca życia nie zapomnę, dźwięk upadającego na podłogę małego ciałka i zaraz potem okropny krzyk. Zerwałam się jak poparzona, pobiegłam do pokoju w którym spał syn i zobaczyłam jak leży na podłodze przy łóżku i płacze. Nie zastanawiając się podniosłam go z podłogi, przytuliłam. Po kilku sekundach się uspokoił. Potem przyszło mi do głowy że mógł sobie coś zrobić i czy dobrze zrobiłam że go podniosłam. Położyłam delikatnie na łóżku,obejrzałam główkę,  dotykałam jedna po drugiej nóżki i rączki czy wszystko ok, sprawdziłam czy na pleckach i brzuszku nie ma jakiegoś śladu po upadku. Nie płakał kiedy go dotykałam więc wyszłam z założenia że nic nie złamane. No ale nie widziałam jak spadł, czy na boczek, czy na plecki czy uderzył główką o podłogę... Zdenerwowana wzięłam komórkę i zadzwoniłam do męża, nie odbierał. Próbowałam jeszcze raz... i jeszcze... nie odbierał. nagle usłyszałam trzask otwieranego zamka, mąż stanął w drzwiach. Ja najpierw go opieprzyłam że nie odbiera a potem wykrzyczałam do niego że jedziemy do szpitala. Expresowo zebraliśmy się i w przeciągu 20 minut byliśmy już na SORze, który jest najbliżej naszego domu. Pani w rejestracji popatrzyła na nas, popatrzyła na syna (chyba my wyglądaliśmy na bardziej potrzebujących pomocy z tym przerażeniem wymalowanym na twarzach) i powiedziała: "Dziecko nie wygląda źle, nie mamy sprzętu do diagnozowania takich maluchów, proszę jechać do innego szpitala". Żarty? Nie. My do samochodu i gazu do drugiego szpitala. Tam kolejka. W rejestracji pytają, co się stało, mówię że syn spadł z łózka. Facet popatrzył na mnie z politowaniem, i zapytał "Pierwszy raz?" WTF!!! Co to ma za znaczenie. "Bo gdyby spadł kolejny to nie jechaliście do szpitala". Zignorowałam to. Byliśmy zarejestrowani, czekaliśmy na swoja kolej. I tak czekaliśmy jakieś 30 minut po czym wyszła pielęgniarka i jak w barze mlecznym wywołała syna po nazwisku krzycząc "Dziecko Nowak!" (nazwisko wymyślone na potrzeby wpisu ;-) Zaprowadziła nas do małego gabinetu gdzie za biurkiem siedziała inna pielęgniarka z podłączona kroplówką. (Do dziś snujemy z mężem teorie ze może kolejny dyżur z rzędu i się wzmacniała, albo zabalowała dzień wcześniej i nawadniała organizm ... :-) Popatrzyła, zapytała co się stało, zadzwoniła na oddział pediatryczny do lekarza który zlecił rtg głowy i usg brzucha, wypisała skierowania i kazała wrócić z wynikami jak już wszystko załatwimy. Po 40 minutach wróciliśmy z wynikami. Zszedł do nas lekarz z oddziału, popatrzył na wyniki i stwierdził że w zasadzie to wszystko ok ale Mały zostaje na obserwację. Zapytałam po co skoro wszystko ok? Bo takie są procedury. Ale ja nie chcę go zostawić skoro jest ok! "To pani tu podpisze, że zabiera dziecko na swoja odpowiedzialność". Podpisałam. Przyjechaliśmy do szpitala zdrowi i bałam się żeby syn nie łapał tak teraz popularnych rotawirusów czy innych świństw których w szpitalu pełno. Pojechaliśmy do domu. Młody padł ze zmęczenia w aucie. Tej nocy obserwowałem go jak śpi, czy nic się nie dzieje, czy wszystko ok. Przyszły mi wtedy do głowy słowa mojej przyjaciółki " Spadł ci już syn z łóżka?," Odpowiedziałam sobie w duchu ... tak :-( 
Powtórkę z rozrywki mieliśmy niecały miesiąc od pierwszego upadku. Tym razem akcja działa się w nocy więc sceneria bardziej dramatyczna no bo... noc. Młody obudził się na jedzenie, zaczął płakać więc wstałam i wzięłam go na ręce ale nie dał się odłożyć do łóżeczka. Uspokoił się tylko na rękach więc obudziłam męża, położyłam Młodego obok i powiedziałam, że idę robić mleko, żeby go przypilnował. Otworzył oczy, powiedział ok, przytulił syna a ja poszłam. Nie minęło 5 minut a ja słyszę okropny wrzask. Biegiem do sypialni a tam mąż zbiera syna z podłogi. Spadł. Znowu. Ja w nerwach nawrzeszczałam na męża że go nie przypilnował, mąż ze łzami w oczach tulił małego. Nie wierzyłam że przeżywamy znów ten stres. Rozebraliśmy go, obejrzeliśmy dokładnie czy gdzieś nie ma jakiegoś krwiaka, czy rusza rączkami, nóżkami... Było ok. Jedziemy na SOR? Poczekajmy jeszcze... Syn dostał mleko, zjadł, i zasnął. Wtedy zaczęłam się zastanawiać czy on powinien spać po tym upadku? No bo jak coś będzie nie tak to nawet nie będziemy wiedzieć i nie zareagujemy na czas. Obudziliśmy go, zachęcaliśmy do zabawy ale po godzinie był już tak zmęczony że zasnął. Nad lewym okiem pojawiło się zaczerwienienie więc przykładałam mu zimnym masłem z lodówki... Po 3-ch godzinach nic się nie działo, mały spał spokojnie. Ale mąż zarządził wyjazd na SOR, męczyły go wyrzuty sumienia i chciał mieć 100% pewności że nic się nie stało. No to jedziemy. Dotarliśmy tam o 6 rano. Na SORze pusto, ciemno... Zarejestrowaliśmy się, czekaliśmy 40 minut na przyjęcie. Wreszcie przyjął nas lekarz, okazało się że to chirurg dziecięcy. Zbadał Małego, tym razem nie zlecono mu żadnych badań.  Powiedziano nam że ten newralgiczny czas 3-ch godzin po upadku już minął i teraz już jest bardzo małe prawdopodobieństwo że coś się może dziać złego. No i oczywiście chcieli nas zostawić na obserwacji. Nie zgodziłam się znowu. Pojechaliśmy do domu. Mąż musiał iść do pracy ale co chwile dzwonił pytać jak Młody.
Generalnie doświadczenie bardzo nieprzyjemne. Nie życzę nikomu takiego stresu. Dzięki Bogu nic się nie stało, ale na naszych głowach pojawiło się kilka nowych siwych włosów.    

6 komentarzy:

  1. Kurde, przeczytane na jednym wdechu! Ludzie, ile to się trzeba nerwów najeść u tej Wiolki! :)
    Mam nadzieję, że trzeciego razu nie będzie! Serdeczności! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe.. no widzisz Kochana, u mnie adrenaliny nie brakuje :-) Oczywiście tego typu wypadków akurat mogłoby być mniej albo wcale bo dwa razy juz stan przedzawałowy miałam widząc me dziecię w takich sytuacjach . Pozdrawiam

      Usuń
  2. Czyli to jakaś reguła jest, że dzieci spadają? Pomyślałam jak Ty, że nigdy bym do czegoś takiego nie dopuściła.. Ale jak widać, wystarczy tylko moment nie uwagi. Mam nadzieję, że to już koniec waszych przykrych doświadczeń. Trzymajcie się zdrowo ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no chyba tak już jest że każde dziecko musi zaliczyć podłogę i już... :-) Też mam nadzieję że to już koniec :-)

      Usuń
  3. Hihihi, to u Was, jak u mojej siostry. Jej starsza corka spadla raz, popedzili na pogotowie, gdzie dziecko obejrzano i stwirdzono, ze nic mu nie jest. A doslownie kilka dni pozniej, znow spadla! Ale tym razem wystraszyli sie, ze wezma ich za nieodpowiedzialnych rodzicow i na pogotowie juz nie pojechali. ;)

    Ja tez slyszalam, ze kazde niemowle spada kiedys z lozka/kanapy. Ale akurat moje Potworki nigdy nie spadly. ;) Jakos udalo nam sie ich upilnowac i pewnie mielismy po prostu sporo szczescia... Zdarzylo im sie zleciec z kanapy, dopiero kiedy mieli okolo 2 lat i beztrosko po niej skakali. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no to super ze Twoje dzieciaki uniknely w wieku niemowlecym takiego wypadku. A z tym pogotowiem to fakt, przezło mi przez mysl kiedy drugi raz jechaliśmy ze posadza nas o niezajmowanie sie dzieckiem :-) na szczescie nic takiego sie nie stalo... ufff :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...