Obserwatorzy

piątek, 29 czerwca 2012

Upadek "na szczęście" i wielki COME BACK :)

I po egzaminie... Ufff... Nawet nie był taki straszny jak sobie to wyobrażałam. Ale nie obyło się bez przygód. Przed samiutkim egzaminem jakoś niefortunnie stanęłam na schodach i spadłam w dól... a raczej zjechałam na tyłku. Dobrze że sobie nic nie złamałam bo to byłoby dopiero wydarzenie. Ale niestety pupa mnie boli, ręka która nieudolnie próbowałam się podtrzymywać też obolała cała. Na szczęście nie uderzyłam głowa o kant schodów bo ... zresztą, nieważne co by było , ważne że nic takiego się nie stało. Oczywiście tym upadkiem wzbudziłam sensacje w mojej grupie i dziś byłam traktowana jakby ulgowo :) Ale nie miało to wpływu na wynik egzaminu, żeby nie było. W każdym razie upadek był "na szczęście" bo powiodło mi się :) Teraz jestem już w domu, zrelaksowana i zagoniona bo za jakieś 4 godziny wraca M. z Francji. Dzwonił i mówił że są już na terenie Polski. Jupi!!! Biorę się za porządki bo przez ten tydzień trochę mieszkanko zarosło brudkiem no i za powitalne smakołyki dla mojego faceta :)) Schab już jest w trakcie przygotowywania a sernik dopiero będę piekła. Druga pralka już włączona, pierwsza tura brudów już czyściutka i pachnąca suszy się na balkonie, kwiatki podlane, balkon zamieciony , teraz kolej na łazienkę a na końcu kuchnia. Mam nadzieję że nie padnę ze zmęczenia na twarz w tak zwanym międzyczasie. Uciekam bo pracy jeszcze dużo... 


Egzamin...

Pogoda dziś od samego rana cudowna... delikatny wiaterek , coś w rodzaju morskiej bryzy owiał mi twarz skąpaną w promieniach słońca kiedy dziś rano wyszłam z kawą na balkon :))  Żyć nie umierać... Ale ja nie o tym dziś. Wczoraj na kursie okazało się że dziś mam EGZAMIN z tej części materiału którą do tej pory na zajęciach przerobiliśmy... Byłam w ciężkim szoku bo pierwotnie ten egzamin miał być za miesiąc na koniec kursu... a tu wczoraj taka niespodzianka. Cała moja grupa była w ciężkim szoku, ale niestety terminu nie dało się przełożyć więc wczoraj całe popołudnie i wieczór spędziłam licząc listy płac i księgując wszystko co się da na kontach.  Ten czas umilał mi koktajl z truskawek własnej roboty, który tego wieczoru smakował zupełnie wyjątkowo... :)

Dziś w nocy dość szybko spałam. Położyłam się grubo po 1 w nocy a około 7 byłam już na nogach żeby jeszcze poprzeglądać notatki. Doszłam do okropnych wniosków, że poza tymi nieszczęsnymi listami płac to tak na prawdę reszta zupełnie mi do głowy nie weszła. Mam nadzieję że na egzaminie mnie oświeci i będzie można konsultować swoje wyniki z kolegami ;))) Marzenie?? Hmmm...

środa, 27 czerwca 2012

Książki (nie) do czytania...

Ostatnio dużo czasu spędzam w autobusach i nie chcąc marnować tego czasu często czytam w nich książki. Jednak to co zalegało od jakiegoś czasu na mojej szafce nocnej już przeczytała i w czeluściach sieci postanowiłam poszukać czegoś nowego, co byłoby w sam raz na takie autobusowe wycieczki. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy przypadkowo natrafiłam na tytuły, których chyba nie chciałabym przeczytać. Zresztą te okładki chyba mówią same za siebie...

30 sposobów na rzucenie siostry

Być może Twoja noga odrośnie. Spojrzenie na pozytywną stronę posiadania małych zwierząt

Uczucia i jak je zniszczyć

Operacja mózgu i inne umiejętności do wykorzystania w domu

Szaleni rozpier****cze na zwariowanej planecie srania w atmosferze wymiocin

Kto zrobił kupę w parku?

Chłopcy są głupi. Rzucaj w nich kamieniami

Jak dorobić trochę kasy w wolnym czasie

Która będzie Twoją ulubioną lekturą? :)) 

* Wszystkie zdjęcia książek pochodzą ze strony www.joemonster.org

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Odliczanie i zabawa :)

Zaczął się nowy tydzień... a właściwie to pierwszy dzień nowego tygodnia dobiega już końca... za chwilę wtorek i już tylko 4 dni do powrotu mojego M.... Odliczam te dni jak małe dziecko. Tęsknię z każdą godziną coraz bardziej i w sumie cieszę się że kurs na który chodzę zmusza mnie do codziennego wyjścia z domu bo inaczej bym chyba zwariowała z tęsknoty... Staram się każdą wolną chwilę sobie zająć żeby nie myśleć, dziś na przykład po powrocie do domu zabrałam się za przesadzanie kwiatków...a co! Zawsze to jakieś zajęcie. No i ciągle walczę z mszycami... Chyba się uodporniły dziady na chemikalia...
Ostatnio na blogu "I zmów wstaje nowy dzień" u Izy KLIK znalazłam zaproszenie do zabawy w 11 pytań więc w ramach zajęcia się czymś żeby nie myśleć o tęsknocie za mężem chętnie się w to pobawię razem z Wami. A oto pytania jakie zadała między innymi mnie Iza i moje odpowiedzi :)

1. Odpoczynek na plaży czy wędrówka po górach? WĘDRÓWKA
2. List czy e-mail? LIST
3. Na słodko czy na słono? SŁODKO
4. Gotowanie w domu czy danie gotowe? GOTOWANIE W DOMU
5. Wanna czy prysznic? PRYSZNIC
6. Mieszkanie w bloku czy dom wśród zieleni? DOM WŚRÓD ZIELENI
7. Ubrania stonowane czy kolorowe? KOLOROWE
8. Prezent kupiony czy zrobiony? KUPIONY
9. Pies czy kot? PIES
10.Poezja czy muzyka? MUZYKA
11. Kino czy teatr? TEATR
A teraz moje pytania :)
1. Pióro czy długopis?
2.Książka czy film?
3.Szarlotka czy sernik?
4.Szminka czy błyszczyk?
5.Pizza czy spaghetti? 
6.Samochód czy rower?
7.Thriller czy komedia?
8. Mozilla Firefox czy Internet Explorer?
9. Goździki czy róże?
10. Kartka urodzinowa czy życzenia sms'em?
11. Wakacje w Polsce czy za granicą?

A do zabawy zapraszam ( oczywiście tylko pod warunkiem że macie ochotę):
Aghapimetka  z bloga http://aghapimetka.blogspot.com/ 
Miłej zabawy :)


 

niedziela, 24 czerwca 2012

"... a kobieca wiernie czekać"

No i pojechał... Na cały dłuuuugi tydzień. Jeszcze dobrze nie wyszedł a ja już tak bardzo tęsknię. Mocno przytuleni zastygliśmy w bezruchu na kilka minut w przedpokoju i chociaż każde z nas miało łzy pod powiekami to nie popłynęła żadna... twardziele z nas, tydzień szybko minie i już niedługo znów będziemy razem. "Jedź ostrożnie i zadzwoń koniecznie z trasy". Jego szerokie męskie plecy oddalały się jakby w zwolnionym tempie... W takich momentach dopiero zdaję sobie sprawę jak bardzo go kocham, jakim jest ważnym w moim życiu człowiekiem i ile dla mnie znaczy... Pojechał ... i łza popłynęła mi po policzku.... 

Źródło: internet

 

piątek, 22 czerwca 2012

RATUNKU, MSZYCE!!

Jestem tak zabiegana, że nawet nie zauważyłam kiedy w moich balkonowych kwiatkach zalęgły się mszyce!! Okropne robale które wyżerają mi moje kochane roślinki... Muszą już długo się tam panoszyć bo brzuszyska mają wielkie i ledwo się ruszają takie są najedzone. Nie wiem co zrobić żeby się ich pozbyć, czy preparat chemiczny wystarczy czy trzeba się uciekać do bardziej drastycznych metod? Boję się że nie ocalę moich kwiatuszków bo w zeszłym roku też zalęgły mi się mszyce i nie udało mi się ich wyplenić... Czy ktoś zna jakiś sprawdzony sposób żeby się pozbyć tych dziadów?

Najlepiej byłoby założyć plantację biedronek bo czytałam że one skutecznie pozbywają się tych zielonych paskud ... jak znajdę jakąś na spacerze to przyniosę do domu, niech sie pożywi moimi mszycami  ;)
Znalazłam w necie kilka domowych sposobów walki z tymi szkodnikami, ale jakoś nie jestem w pełni przekonana do ich skuteczności, np.
Metody ekologiczne:

Woda.
Gdy zauważymy pierwsze szkodniki warto spróbować je usunąć przy pomocy strumienia wody (jednak będzie to skuteczne jedynie przy małej ilości mszyc).

Czosnek. Rozgniatamy 1 - 2 ząbki czosnku i zalewamy szklanką zimnej wody. Otrzymanym w ten sposób wywarem spryskujemy rośliny.

Pokrzywa i piołun. Kilka liści pokrzywy i piołunu zalewamy wrzątkiem, pozostawiamy na kilka godzin. Tak sporządzonym wywarem podlewamy rośliny.

Tytoń. Dwie łyżeczki tytoniu zalewamy 0,5 l wrzątku i pozostawiamy do wystygnięcia. Następnie przecedzamy. Stosujemy do spryskiwania.

Mleko. Mieszamy mleko z woda w proporcji 1 : 1. Taką mieszanką spryskujemy rośliny.
"Domowa chemia":

Szare mydło. Około 20 dag szarego mydła rozpuszczamy w 1 l ciepłej wody. Po wystygnięciu spryskujemy rośliny.

Płyn do naczyń.
Roztwór wody i płynu do mycia naczyń (w proporcji: pół litra wody - 1 łyżeczka płynu). Do spryskiwania roślin.

Coca – cola. Przygotowujemy mieszankę w proporcji z wodą 1 : 1. Do spryskiwania roślin.
Zaczynam sprawdzanie skuteczności tych sposobów od coca-coli , przygotję sobie też ten "napar" z tytoniu... Zobaczymy czy pomoże. A jeśli ktoś zna jakiś naprawdę sprawdzony sposób to PLIZZZZ... dajcie cynk w komentarzach albo na maila , będę wdzięczna :))


środa, 20 czerwca 2012

Nieznośny upał...

Upał... skwar...duchota....Od kilku dni pogoda jest wspaniała, świeci słońce, nie ma deszczu, można naładować baterie i wszystko wydaje się piękniejsze  w taką pogodę. Ja jednak źle znoszę temperatury powyżej 27 stopni w cieniu. Dziś właśnie tyle było rano na moim termometrze kiedy wychodziłam z domu a w słońcu ponad 35. Kiedy jest tak ciepło mój organizm zwalnia... Jestem jakaś senna, ciężko mi się skupić na czymś dłużej niż 5 minut i okropnie puchną mi nogi zwłaszcza że cały dzień siedzę na szkoleniu... Katastrofa i męczarnia... Wypijam niezliczone ilości wody, staram się schłodzić się na różne sposoby ale po krótkiej chwili znów ogarnia mnie fala gorąca... Wtedy przychodziły mi na myśl pyszne zimne koktajle, owocowe sorbety, a najchętniej kąpiel w chłodnej wodzie...

 Dziś, podczas szkolenia już byłam bliska wsadzenia głowy pod kran w umywalce... Jakaś niewidzialna ręka mnie powstrzymała - dzięki Ci ;) 
Gdybym musiała mieszkać w Afryce chyba wykopałabym sobie dołek w ziemi i siedziałabym w nim cały czas a wychodziła tylko w nocy. Nie przepadam za upałami... Kocham słońce, pogodne dni - bo kiedy leje to zaraz łapię deprechę - ale upałów i duchoty nie znoszę! Tym bardziej że często po takich upalnych dniach przychodzą dni burzowe, a ja burzy się boję jak małe dziecko!
A tak w ogóle to grupa szkoleniowa się trochę zintegrowała, ale wapniaki trzymają razem i raczej młodych nie dopuszczają do tajemnego kręgu. Jedna babeczka tylko się wybiła z sekty i dużo z nami rozmawia... Z nami mam na myśli młodsza część grupy. Ale na piwo to raczej wszyscy nie pójdziemy. Czas na szkoleniu mija bardzo miło i przyjemnie ale z braku klimatyzacji szybko zaczynają nam parować mózgi i  potrzebujemy częstych przerw... :) Śniadaniowych, na lunch, na kawę, na siku, na fajkę itp itd... :))
A od 17-tej myślę tylko o powrocie do domu, prysznicu i łóżku w którym czeka  mąż :) Muszę się nim nacieszyć bo w niedzielę wyjeżdża na tydzień do Francji na szkolenie...  :( Ech, nie lubię kiedy wyjeżdża ale codziennie nie ma mnie cały dzień w domu więc może nie będę aż tak bardzo tęsknić. 
No i jeszcze rzecz straszna się stała , moja komórka którą mam od prawie 8 lat zaczęła odmawiać mi posłuszeństwa... Myślałam że jest wieczna i niezniszczalna, bardzo ją lubię i nie miałam zamiaru jej zmieniać mimo że jest już porysowana i poobijana. Ale telefon służy mi przede wszystkim do dzwonienia i wysyłania sms'ów więc po co zmieniać coś co jest dobre i spełnia swoje zadanie. No ale cóż, chyba trzeba pomyśleć o nowym sprzęcie... Może na urodziny dostanę, w końcu to już niedługo :))

wtorek, 19 czerwca 2012

Kosmetycznie...

Ostatnio mój wolny czas który zazwyczaj wykorzystuję na przyjemności dla siebie bardzo się skurczył przez te codzienne kursy. Ubolewam z tego powodu okropnie bo nie mogę się godzinami wylegiwać na balkonie w słoneczku czytając książkę czy zająć się pielęgnacją moich ukochanych roślin tak długo i tak dobrze jak  bym chciała... no ale cóż, coś za coś ;)  (A tak na marginesie to dlaczego w życiu zawsze musimy wybierać i z czegoś rezygnować?? hmmm... ) Staram się przynajmniej codziennie wieczorkiem kiedy okupuję łazienkę zrobić coś przyjemnego dla siebie. Już jakiś czas temu zakupiłam kosmetyki, i  niektóre z nich mi w tym pomagają. Tadammm... :)

Uwielbiane przez mojego męża za zapach  (i przeze mnie także) masło do ciała Perfecta pokochałam od pierwszego użycia.  Połączenie zapachu czekolady i kokosowego olejku działa na mnie bardzo relaksująco. Konsystencja jest gęsta, nic się nie przelewa i nie rozpływa, fajnie się nakłada, jest bardzo wydajny i idealnie się wchłania nie pozostawiając na skórze tłustych śladów. Dodatkowo ma właściwości ujędrniające co przed wakacjami jest wskazane :)) Zauważyłam także że delikatnie zabarwia ciało na brązowo ... Ale efekt nie jest trwały (no bo to w końcu nie samoopalacz ani balsam brązujący).  Jeśli chodzi o skład kosmetyku to nie jest on najszczęśliwszy bo masełko jest naszpikowane parabenami, ale ten zapach rekompensuje wszystko... :)
Kolejny produkt to peeling enzymatyczny. Nie miałam nigdy z firmy Ziaja więc się skusiłam  i ... w zasadzie to nie wiem co o nim napisać. Poza tym że ma wiele zalet ponieważ ma świetny skład, 
Skład: Aqua (Water), Glycerin*, Sodium Hydroxide, Carbomer/Papain Crosspolymer, 1,2-Hexanediol, Caprylyl Glycol, Algin, Polysorbate 20, Carbomer, Laminaria Ochroleuca Extract, Caprylic/Capric Triglyceride*, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil*, Allantoin*, Panthenol, Propylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra (Licorice) roqt Extract*, Glyceryl Caprylate*, Methylparaben, Diazolidinyl Urea, Ethylparaben.

nie uczula, nie ma bardzo intensywnego zapachu i jego cena przyciąga to ja osobiście nie zauważyłam żadnego działania peelingującego. W moim przypadku działa raczej jak żel do twarzy ale nic poza tym. Raczej nie zdecyduję się na jego kolejny zakup.
Z półki z produktami Ziaja w moim koszyku wylądowało tez mleczko ogórkowe do demakijażu. I tu już lepiej, bo mleczko w 100% spełnia moje oczekiwania. Używam go przede wszystkim do demakijażu oczu i w tej roli sprawdza się wyśmienicie. Oczy mnie nie szczypią, mleczko ich nie podrażnia a tusz do rzęs usuwa perfekcyjnie. Z pewnością jeszcze nie raz kupię bo i cena do tego zachęca.
No i jeszcze coś bez czego nie wyobrażam sobie ostatnio wyjścia z domu. Antyperspirant Dove. W moim przypadku zdaje wyśmienicie egzamin, podoba mi się jego świeży zapach który (w przeciwieństwie do innych dezodorantów których używałam) utrzymuje się bardzo długo na ciele (około 8-10 godzin).  Poza tym dobrze chroni przed poceniem i co w moim przypadku bardzo istotne nie zostawia śladów na ubraniach. Rewelacja.
Nie byłabym sobą gdybym nie kupiła czegoś co zachwalają inni żeby wypróbować na sobie... No i tym razem padło na Żel ze świetlikiem lekarskim i babką lancetowatą do powiek i pod oczy. Do zakupu zachęcił mnie post na blogu EVELEO. 

 
  
Pierwsze co urzeka w tym produkcie to rozkoszny maleńki zgrabny słoiczek który aż chce się odkręcać i zakręcać bez końca. Kolorystyka opakowania także wg mnie jest bardzo przyjemna i zachęca do zakupu. No ale przecież nie to jest najważniejsze... Skład powiedziałabym wzorowy, żadnych konserwantów, parabenów, sztucznych barwników, substancji zapachowych... cudo :) Poza tym przebadany dermatologicznie, okulistycznie, nie testowany na zwierzętach i zgłoszony do KSIoK (Krajowy System Informowania o Kosmetykach). Jednym słowem cud miód i orzeszki. Zapobiega powstawaniu worków pod oczami i likwiduje poranna opuchliznę (wieczorna pewnie też ;) ) Stosuję go od kilku dni i jestem zadowolona :)
Mam już na oku kolejne kosmetyki, ale będą musiały jeszcze trochę zaczekać aż wpadną w moje ręce :)  

niedziela, 17 czerwca 2012

Weekendowo


Weekend weekend i po weekendzie… Upłynął na sprzątaniu, gotowaniu i wspaniałej domowej atmosferze. Zaliczyliśmy długo oczekiwane porządki w garażu i wreszcie postanowiłam zająć się starą maszyną która już dobre pół roku zagracała nam garaż. Maszyna, a w zasadzie sam stolik pod nią z cudnymi żeliwnymi nogami czeka teraz na balkonie na swoje drugie życie. Od jutra zaczynam czyścić stelaż, potem pomaluję. Dokupimy ładny blat i będzie cudnie :) Wymarzony stolik do sypialni czy do przedpokoju. Już się doczekać nie mogę.  
Weekendowa pogoda rozpieszczała nas bardzo, uwielbiam nasz balkon w takie słoneczne dni, wszystko wtedy lepiej się prezentuje, kwiaty odżywają po deszczowym tygodniu, iglaki też jakby stanęły na baczność… Zrobiliśmy sobie kilka posiadówek wśród tych naszych roślinek, dziś nawet zjedliśmy w ich towarzystwie śniadanie …och…cudnie. Dziś (chyba z powodu tego dobrego humoru ) udało mi się wygospodarować nawet 2 godzinki na czytanie materiałów ze szkolenia… i o dziwo nie szło jakoś bardzo opornie. A propos szkolenia… Pan księgowy, prowadzący zajęcia to już nieaktualna historia… Zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Wersja oficjalna – rozchorował się, wersja nieoficjalna- został zwolniony. Od piątku zajęcia mamy z przemiłą panią Marią, wydaje się być konkretną babką z dużym doświadczeniem… mam nadzieję że nie będzie się spóźniała na zajęcia ;) 
Odwiedziła nas tez moja koleżanka, jednak M. nie udzielał się zbytnio w rozmowie, przeważały babskie plotki przy szklaneczce coca-coli i pucharku lodów... :) Niezdrowo ale co tam... raz na jakiś czas można pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa :) A co! :) 
Podczas tego weekendu miało miejsce tez bardzo ważne wydarzenie, nie do końca pozytywne...niestety. Przegraliśmy mecz, który uniemożliwił nam wyjście z grupy... Chyba większość z nas czuje smutek z tego powodu, ale cóż... widocznie tak miało być a ja  wychodzę z założenia że nic nie dzieje się bez przyczyny... NIC SIĘ NIE STAŁO, POLACY NIC SIĘ NIE STAŁO! 


piątek, 15 czerwca 2012

Afera ...

Odkąd zaczęłam codziennie biegać na kurs tak na prawdę na inne rzeczy, domowe obowiązki i swoje własne przyjemności czasu mam bardzo niewiele. Mój dzień wygląda tak że z domu wychodzę o 11 a wracam przed 21... Przychodzę zazwyczaj padnięta i jedyne co robię to biorę prysznic i padam na łóżko. O surfowaniu po necie z taka częstotliwością jak jeszcze tydzień temu nawet mowy nie ma, z komputera korzystam teraz tylko rano do śniadania i popijając kawkę przeglądam pocztę, najważniejsze newsy i posty w moich ulubionych blogach. Trochę czuję się jakbym była na odwyku bo w zasadzie odczuwam ogromna potrzebę posiedzenia przed kompem aż zaspokoję wszystkie moje internetowe zachcianki i mimo że już tydzień niedługo minie to ja zamiast mniejszej to jeszcze większą mam ochotę i potrzebę internetową. Jakoś ten odwyk nie działa tak jak powinien. A co do kursu... Wapniaki ze swoim wymądrzaniem się trochę wyluzowały i już nie jest tak najgorzej ale może dlatego że mamy już 3 dzień zajęcia z księgowości i prowadzi je pan księgowy z ponad 20-to letnim doświadczeniem więc chyba wszystkie są w niego wpatrzone jak w obrazek i z maślanymi oczami słuchają co mówi. Ja tam w nim nic specjalnego nie widzę, z wyglądu typowy księgowy czyli wysoki, szczupły wiek 50+ , włosy dłuższe z zaczesaną na bok grzywką, okulary - denka i codziennie w koszuli i czarnych spodniach a do tego wszystkiego teczka w której nosi ustawy i inne ważne dokumenty które od czasu do czasu wyciąga ale nikomu nie daje tylko sam korzysta bo to ważne i szkoda żeby się pogubiło... Ech... Ale w środę nasz "kochany" pan prowadzący lekko przegiął. Dzień wcześniej uprzedził nas że spóźni się na zajęcia pół godziny. Ok, pół godziny to nie cały dzień więc ok, tym bardziej że w dzisiejszych czasach dostać się do lekarza specjalisty graniczy z cudem więc niech chłopina idzie skoro już mu się termin zbliża. Tyle że z tej pół godziny zrobiło się 2,5 ! Nikt nie zadzwonił i nie powiadomił nas że tak długo to zajmie, i po 2-ch godzinach czekania zaczęliśmy się zastanawiać czy nie iść do domu. Wreszcie ktoś zadzwonił do urzędu przez który organizowany jest ten kurs i zgłosił całą zaistniałą sytuację. Nie wiem jak wyglądała interwencja u organizatora ale na drugi dzień nasz "wspaniały" prowadzący był przed czasem a mało tego przyjechał tez organizator i przepraszał nas za zaistniałą sytuację i obiecywał że coś takiego już nie będzie miało miejsca. Oby. A gdy organizator wyszedł, prowadzący oznajmił nam że jeszcze odkąd prowadzi dla tej firmy zajęcia nie zdarzyło mu się żeby którakolwiek grupa na niego nakablowała i że jest tą sytuacją bardzo rozczarowany i w związku z tym będzie musiał wprowadzić bardziej restrykcyjne zasady i jeśli ktoś się spóźni na zajęcia będzie to odnotowywane na naszych listach obecności i przez to będziemy mieli wypłacane niższe stypendium za udział w kursie. Kurde, bardzo mnie to zdenerwowało, bo nie dość że gość sobie z nas od początku robił jaja to teraz traktuje nas jak grupę małolatów i straszy. Na kursie są sami dorośli ludzie i takie straszenie to on może sobie wsadzić. A najlepsze w tym wszystkim było to że cała grupa WAPNIAKÓW z oburzeniem przytakiwała prowadzącemu że faktycznie, do czego to podobne żeby tak na siebie nawzajem donosić, że to nie komuna i takie tam inne "mądrości" czym dały do zrozumienia księgowemu że to nie one dzwoniły i oskarżenia padły na część grupy w przedziale wiekowym 25+... Potem cały dzień jak tylko nadarzyła się okazja powtarzał że w grupie jest konfident i żeby uważać co się do kogo mówi bo nie wiadomo kto komu powtórzy i na kogo nakabluje. Po prostu ręce opadają. Na koniec zajęć jeszcze postraszył nas trudnym egzaminem słowami " że dla takiej grupy to on jakieś SPECJALNE testy ułoży". No i powiedzcie mi, czy to jest normalny człowiek?? Bo ja uważam że czegoś mu brakuje...  Sam zawalił a teraz się będzie mścił na wszystkich bo dotąd wszystkie grupy go kryły a teraz nagle się skończyła laba i musi przychodzić do pracy zgodnie z grafikiem... No na prawdę, wielka krzywda mu się stała! Uważam że już dawno ktoś powinien to zgłosić a jak sobie facet będzie tak dalej nas szantażował to jeszcze powinniśmy zgłosić też i ten fakt. Ciekawa jestem jak będzie dzisiaj, czy też będzie taki uszczypliwi czy może mu przez noc przeszło... Zobaczymy...    

Źródło: internet

wtorek, 12 czerwca 2012

Wrażenia

Pierwszy dzień szkolenia minął dość szybko. Chociaż przez deszczową pogodę i kotłujące się czarne chmury na niebie nastrój miałam jakiś taki dziwny. Deszcz towarzyszył mi cały poranek w drodze na zajęcia, wszędzie woda, buty i nogawki spodni lekko się zamoczyły czego nie cierpię! W ogóle to nie cierpię takich ulewnych deszczy , zwłaszcza kiedy muszę wyjść z domu. Samo szkolenie przebiegło bez większych atrakcji i rewelacji... Grupa moja składa się z ludzi w bardzo dużym przedziale wiekowym - od 25 do 60 lat przez co poziom wiedzy grupy jest bardzo zróżnicowany. Są osoby z dużym doświadczeniem i takie jak ja które tylko teorii lekko liznęły na studiach a praktyka to czarna magia. Zajęcia prowadzi młoda dziewczyna, "na oko" w moim wieku albo może i młodsza rok albo dwa. Wszystkie "stare wygi" starają się jej dać do zrozumienia że to właśnie one wiedzą lepiej bo przecież pracowały po 20 -30 lat w zawodzie więc co taka młoda dziewczyneczka może im jeszcze nowego powiedzieć. A ja się w takim razie pytam, po co na szkolenie się zapisywały skoro tak doskonale wszystko wiedzą?? Denerwują mnie ich głupie uwagi i docinki, są beznadziejne i nie na miejscu. A poza tym ustawy i przepisy zmieniają się bardzo często i "stare wygi" czasami zamykają się kiedy w aktualnym kodeksie prowadząca pokazuje im najnowsze zmiany w przepisach. HA!! :) Ja na razie, po pierwszym dniu nie czuję się źle ani nie mam wrażenia że to nie moja bajka. jak na razie grupa się nie zintegrowała i szczerze wątpię że kiedykolwiek to nastąpi. Nie wszyscy nawet rozmawiają ze sobą na przerwach... hmmm...  Póki co tematy szkolenia mnie interesują, oby tak dalej. No i przez to że zajęcia mamy w szkole czuję się trochę jak za dawnych lat. Siedzimy po dwie osoby w ławce a czasem zdarza się że ktoś idzie do tablicy rozwiązać zadanie :) To zawsze mnie stresowało i teraz znów poczułam takie uciskanie w żołądku ...ech... chyba niezbyt miłe ;) Wróciłam zmęczona, nawet w autobusie nie miałam siły żeby poczytać książkę którą sobie specjalnie po to wzięłam. Mąż przywitał mnie bardzo ciepło, zrobił mi pyszna kolację i jeszcze razem obejrzeliśmy wczorajszy mecz. Przez to szkolenie muszę zmodyfikować trochę rozkład mojego dnia, nie dam rady za dużo zrobić po powrocie więc większość domowych obowiązków będę musiała przełożyć na poranne godziny kiedy jeszcze jestem w domu. Dziś ciężko było wstać rano kiedy zadzwonił mi budzik bo wczoraj do 1 w nocy czytałam książkę która bez reszty mnie wciągnęła( "Arabska córka" Tanyi Valko to kontynuacja powieści "Arabska żona" - polecam wszystkim którzy lubią książki opowiadające o życiu kobiet w krajach muzułmańskich. Czasami włos się jeży na głowie i nie mogę uwierzyć że takie rzeczy dzieją się na prawdę gdzieś na świecie) ale podniosłam swoje ociężałe ciało z łózka i zabrałam się za gotowanie obiadu na dziś. Zupa już prawie gotowa a co do drugiego dania to zostawię kartkę mojemu M. z wiadomością "WYMYŚL COŚ SAM" :)) Mam jeszcze trochę czasu do wyjścia więc wykorzystam go na poczytanie blogów bo czuje że robią mi się zaległości...

niedziela, 10 czerwca 2012

Festiwal Smaku

Niedziela leniwa, mimo że za oknem przez większość dnia pogoda nie zachęcała do wychodzenia z domu to postanowiliśmy z M.  wybrać się na spacer. Spacer dość długi i w zasadzie przerywany jazdą komunikacją miejską ale można nazwać to spacerem gdyż kilometrów zrobiliśmy dziś sporo. Nie przestraszyły nas krople spadające z nieba mimo że nie zabraliśmy ze sobą parasola :) Spacer nie był bezcelowy, M. od rana przebierał nogami żeby pójść w jedno miejsce... Dziś w Krakowie odbywał się Festiwal Smaku i to on był naszym celem. Na miejscu nie było zawrotnej ilości wystawców, ale Ci którzy byli w zupełności rozbudzili nasze zmysły. Zapachów i smaków było tyle że kręciło się od nich w głowie :) Wszystkie prezentowane na tym festiwalu produkty to produkty regionalne, czyli takie które można wytwarzać tylko w niektórych regionach Unii Europejskiej ponieważ są nierozerwalnie związane z warunkami istniejącymi na danym terenie. Nazwa i technologia wytwarzania takich produktów są chronione. Na liście małopolskich produktów regionalnych oprócz obwarzanka krakowskiego i kiełbasy lisieckiej znajdują się także m.in.: chleb prądnicki, oscypek, bryndza podhalańska i redykołka, jabłka łąckie oraz śliwowica łącka, nasiona fasoli Piękny Jaś z doliny Dunajca, karp Zatorski i suska sechlońska (śliwka suszona i wędzona według tradycji z rejonu wsi Sechna).  
 M. zasmakował w wędzonym karpiu ja natomiast w przepysznych oscypkach i rewelacyjnym chlebie. A poniżej kilka zdjęć z tego wydarzenia... Szkoda że zdjęcia nie przenoszą zapachów...Mmmm...










Niektóre stoiska prezentowały przepięknie ręcznie robione zabawki z drewna oraz ze słomy... Cudeńka :)) 
To był cudny dzień, cudny bo spędzony w towarzystwie mężczyzny który jest dla mnie wszystkim. Jutro zobaczymy się dopiero późnym wieczorem bo zaczynam szkolenie... mam nadzieję że ten dzień jakoś szybko minie. Z jednej strony już nie mogę się doczekać a z drugiej jakieś takie dziwne uczucie niepokoju mnie ogarnia. Wierzę że będzie dobrze :)

sobota, 9 czerwca 2012

W skrócie...

Ostatnich kilka dni przemknęło mi tak szybko że nawet nie wiem kiedy... Na ostatniej prostej wyprzedziłam moją chorobę, która została daleko w tyle i już chyba mnie nie dogoni z czego się niezmiernie cieszę bo na prawdę miałam jej już po dziurki w nosie. W środę dotarły do mnie fantastyczne wiadomości że dostałam się na kurs na który pisałam testy w sobotę. HIP HIP HURRAA!! :) Wreszcie się coś ruszy. Nie ukrywam że wiążę z tym kursem wielkie nadzieje i ogromnie bym chciała żeby to nie poszło na marne. Kurs będzie trwał 2 miesiące i jedyne co mnie przeraża to godziny w jakich będą odbywały się zajęcia... od 12 do 19... a żeby tego było mało to okazało się że będę musiała dojeżdżać na drugi koniec miasta więc ponad godzina w jedną stronę...czyli jakby nie było cały dzień poza domem. Będziemy się z M. widywać tylko późnym wieczorem i w weekendy ale przez 2 miesiące jakoś to wytrzymamy. 
Z innej , piłkarskiej beczki... Byliśmy w środę na treningu Holendrów. Super przeżycie, nie obyło się bez meksykańskiej fali i fantastycznej stadionowej atmosfery. Jestem zadowolona że udało nam się w tym wydarzeniu uczestniczyć. A tu kilka migawek z treningu... 






Wczoraj , jak chyba większość Polaków, oglądaliśmy z zapartym tchem mecz Polska-Grecja... Wynik nas trochę zasmucił, ale nie tracimy nadziei! Dopóki nasi graja będziemy ich wspierać :)) A co! W końcu fajne chłopaki, a gwiazdy wczorajszego meczu Lewandowski i Tytoń - poza tym że dali nam nadzieję że nie wszystko jeszcze stracone to wg mnie są bardzo przystojni :) Dziś też mamy w planach oglądanie meczy - z tej okazji kupiłam sobie nawet bezalkoholowe piwo - niestety jeszcze ten nieszczęsny antybiotyk...  
 

środa, 6 czerwca 2012

Szukam kwietnika ...

Od jakiegoś czasu moją głowę zaprząta ta myśl... A mianowicie chęć posiadania ładnego kwietnika , w którym mógłby sobie rosnąć mój "wiszący" kwiatek. Szukam i szukam ale jakoś nic mi ciekawego w ręce nie wpadło... Kiedyś znalazłam takie ... 

ale nie jestem co do nich do końca przekonana... Wydaje mi się że bardziej pasowały by na taras niż do domu...  
A te z kolei też coś w sobie mają ale... 
 
 wolałabym żeby nie było takiej obejmy na doniczkę tylko podstawa zabudowana od dołu żeby można było podstawkę podłożyć pod doniczkę.
Może ktoś z Was wie gdzie mogłabym znaleźć coś odpowiedniego?  Myślałam też o czymś bardziej przypominającym półkę niż typowy kwietnik, którą można byłoby wykorzystać także na powieszenie czegoś lub postawienie obok kwiatka np. coś takiego... 

ale ta kolorystyka złoto-brązowa i ozdoby w postaci liści zupełnie mi nie odpowiadają... Poza tym to bardziej przypomina wieszak na ubrania do przedpokoju niż półkę na kwiatka...   jestem w kropce. Jeśli któraś z Was zna jakieś fajne sklepy/strony internetowe/blogi gdzie mogłabym poszukać czegoś kwietnikopodobnego to proszę bardzo , dajcie cynk :)
A tymczasem skumulowałam w sobie trochę sił żeby wreszcie uporać się z dwutygodniową kupą prasowania która leży w kącie pokoju i błagalnym wzrokiem na mnie patrzy... Odkurzyć by się też przydało... i podłogę umyć... kurcze, nie wiem czy starczy mi siły na to wszystko... Po mojej porannej wycieczce do sklepu pot lał mi się po plecach cienkimi stróżkami jak wracałam... Jestem słaba jak mysz po rajdzie Dakar... Antybiotyki wyssały ze mnie wszystkie siły...  niestety... :(   

wtorek, 5 czerwca 2012

Mix...

Antybiotyk zadziałał ale nie do końca tak jak powinien i dziś moja lekarka przepisała mi jeszcze jedną dawkę żeby już do końca wszystko wyleczyć. Pogoda niezmiennie barowa - szkoda tylko że do baru póki co nie mam po co iść bo połączenie tych antybiotyków z alkoholem mogłoby się źle skończyć. Czuję się już o wiele lepiej, założyłam dresik i od wczoraj już nie leżę plackiem w łóżku. Zaczynam wracać do żywych , chociaż najprostsze domowe czynności męczą mnie okrutnie, ale nie ma się co dziwić, organizm mam osłabiony i jeszcze przez jakiś czas będę taka nijaka. Ale dziś wielki postęp - ugotowałam obiad mężusiowi, który wczoraj miał bardzo ciężki dzień w pracy. Musiał kilka razy jeździć aby przeprowadzać jakieś szkolenia i w efekcie wrócił do domu po północy a dziś wstał o 4 rano i znów do pracy... Moja pszczółka pracowita dzisiaj jak wróci to pewnie będzie padnięta więc obiadek ciepły, deserek i relax :) 
A jutro wielki dzień, ciągle się waham czy iść czy nie bo w zasadzie nie jestem do końca zdrowa ale taka okazja może się więcej nie powtórzyć więc pewnie się wybiorę. Gdzie? A no na trening piłkarski :) Udało się nam zdobyć bilety :)) 

  Mam tylko nadzieję że do jutra przestanie padać i pogoda się troszkę poprawi. Bateria w aparacie już się ładuję bo mam zamiar jutro zrobić mnóstwo zdjęć. Mimo że nie jestem bardzo wielką fanką piłki nożnej to bardzo, ale to bardzo chciałam kiedyś pójść na jakiś mecz żeby poczuć ta atmosferę na stadionie :) No i po części to marzenie się spełni, co prawda nie będzie to mecz a trening ale zawsze to coś :)) 
Więc zmykam zaklinać pogodę i odtańczyć jakiś taniec słońca czy coś w tym stylu ... :) Może pomoże :) 

niedziela, 3 czerwca 2012

:((((((

Oboje z M. czekaliśmy na dzisiejszy poranek jak na zbawienie... Jak tylko otworzyłam oczy pobiegłam do łazienki wykonać test. Opakowanie poprzedniego wieczoru położyłam sobie w łazience w widocznym miejscu żeby przypadkiem nie zapomnieć! Po przepisowych 5-ciu minutach już wszystko było jasne. Kiedy pokazałam M. wynik testu popatrzyliśmy na siebie i bez słów każde z nas wiedziało że ta chwila nie wymaga niczego więcej jak tylko mocnego przytulenia. Wtuliłam się w niego a  po policzkach popłynęły mi łzy... M. też miał "zaszklone" oczy... Przez chwilę staliśmy tak zastygnięci w bezruchu ... Jedna kreska - nic dodać nic ująć. :(

sobota, 2 czerwca 2012

Buuu...

Dziś o 3:30 nad ranem obudziło mnie przerażające uczucie duszności...okazało się że mam tak zapchany nos i gardło że ciężko mi złapać oddech.... Pobiegłam do łazienki, nie pytajcie co tam robiłam ale wszystkie te czynności zajęły  mi dobre pół godziny. Zrobiłam sobie potem coś ciepłego do picia i z nieukrywana ulgą wróciłam do łóżka gdzie mój M. smacznie sobie spał, jak kamień. Można by było go z łóżkiem w nocy wynieść i nie obudził by się wcale. O 4 nad ranem jest już dość jasno  na zewnątrz więc ciężko było mi zasnąć. A gdy już mi się to udało to musiała wstać żeby wyczyścić nos...i tak do 7...Koszmar. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa - ból głowy na dzień dobry - bezcenne! A do tego wszystkiego - w zasadzie nie wiem od czego- boli mnie cała prawa strona od ucha począwszy skończywszy na barku. Chodzę jak robot, głowy normalnie odwrócić nie mogę, czuję się jak stare babsko... :( Zastanawiam się kiedy się skończy ten mój koszmar. Dziś pierwszy raz poważnie zaczęłam się zastanawiać nad wykupieniem antybiotyku...no ale z drugiej strony - boje się. Nie wiem jeszcze  nic no bo za wcześnie, i się męczę okrutnie. Co to za życie w takich mękach... A żeby tego wszystkiego było mało to dziś mam test z Excela którego nie mogę przełożyć, a od wyniku tego testu zależy moje być albo  nie  być. Jeśli zdam test to mnie przyjmą na kurs na którym mi bardzo zależy , który być może otworzy mi kilka drzwi w mojej karierze zawodowej która ostatnio została odwieszona na kołku. Muszę dojechać na drugi koniec miasta - dobrze że M. mnie zawiezie bo jadąc tramwajem mogłabym tego nie przeżyć. No ale coś czarno widzę te testy... Czuje się fatalnie i skupić mi jest się ciężko przez chwilę chociażby na tym jakie lekarstwa mam zażyć a co dopiero na tabelach przestawnych, makrach czy innych duperelach... Może nie sprawdzi się powiedzenie że "biednemu zawsze wiatr w oczy"...  

Źródło: internet
 

piątek, 1 czerwca 2012

Obejrzane...

Ostatnio ze względu na chorobę całe dnie siedzę w domu... nie wychodzę nawet na balkon bo pogoda jest paskudna, a dziś od rana pada deszcz co wcale nie sprzyja mojemu zdrowieniu.  Do 16-tej jestem sama bo M. jest w tym czasie w pracy więc staram się umilić sobie dzień nie tylko herbatą z cytryną ale także czytaniem czy dobrym filmem. Obejrzałam kilka i wśród nich jest parę które według mnie są godne polecenia. Większość filmów jest teraz dostępnych na platformach VOD więc chętnie tam zaglądam bo można znaleźć coś fajnego dla siebie. Pierwszy film właśnie tam znalazłam i zachwycił mnie od razu. 

"Nie oglądaj się" to thriller w którym można zobaczyć dwie aktorki które bardzo lubię a mianowicie Sophie Marceau i Monice Bellucci. Film opowiada o kobiecie Jeanne (na początku filmu granej przez Sophie Marceau) , która podczas pisania swojej pierwszej powieści zaczyna zauważać tajemnicze zmiany które wokół niej zachodzą. Wszyscy którzy ją otaczają nie zauważają tak wyraźnych dla niej zmian. Jeanne odkrywa u swojej matki zdjęcie, które naprowadza ją na ślad kobiety mieszkającej we Włoszech. Od tej chwili Jeanne ( grana już przez Monice Bellucci) powoli znajduje tam klucz do tajemniczej przeszłości. 
(źródło:  http://www.filmweb.pl)
 

 Tak jakoś mam że uwielbiam oglądać thrillery więc i drugi film który ostatnio wpadł w moje ręce też należy do tego gatunku.
"Ojczym" to film opowiadający o z pozoru normalnym, ceniącym sobie ponad wszystko rodzinne wartości mężczyźnie, który w tajemniczy sposób pojawia się w życiu samotnej kobiety i matki Susan. Kiedy rozkochuje ją w sobie i zostaje członkiem rodziny nastoletni syn kobiety nabiera co do niego podejrzeń. Okazuje się, że jego przyszły ojczym może nie być tym za kogo się podaje ale niebezpiecznym psychopatą który zabijał swoje poprzednie rodziny.  Jest to remake filmu z 1987 roku - wg mnie równie trzymającego w napięciu. 
 (źródło:  http://www.filmweb.pl)    


Na koniec - chciałoby się napisać "coś z zupełnie innej beczki" - ale nie do końca tak będzie. Ostatnia propozycja to także thriller tyle że sci-fi :) 
"Push" - bo taki tytuł ma ten film - to świetny thriller z dobrymi efektami specjalnymi. jedną z głównych ról gra uwielbiana przeze mnie za swoje dziecięce role Dakota Fanning. Scenariusz filmu zosatał oparty w dużej mierze na eksperymentach z dziedziny parapsychologii. Film opowiada o z pozoru zwykłych ludziach, którzy są obdarzeni nadludzkimi zdolnościami przewidywania przyszłości lub potrafiącymi sterować cudzymi myślami. Nick ( Chris Evans) odziedziczył po ojcu zdolności które stały się obiektem tajnych badań agencji rządowej. Ucieka do Hongkongu gdzie na jego trop wpada Cassie (Dakota Fanning). Razem walczą z innymi posiadaczami paranormalnych zdolności.      
(źródło:  http://www.filmweb.pl)



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...