Obserwatorzy

środa, 29 lutego 2012

Paczka z Biochemii Urody

Wczoraj po południu do moich drzwi zapukał listonosz z najbardziej oczekiwaną  ostatnimi czasy przeze mnie  paczką. W poprzedniej notce wspominałam że czekam na te cudeńka z Biochemii Urody i oto one w całej okazałości :)


Jeśli ktoś nie słyszał jeszcze o BU to podpowiem że jest to firma która zajmuje się dystrybucją półproduktów i surowców kosmetycznych do wyrobu własnych, naturalnych kosmetyków w domowym zaciszu. Nie potrzebujemy do tego całego laboratorium gdyż wszystkie potrzebne do wykonania danego kosmetyku półproduktu oraz opakowania, pojemniczki, mieszadełka itp itd są wliczone w cenę produktu i dostajemy je w zestawie. Poza tym uważam, że przygotowanie własnoręcznie np. kremu do twarzy to świetna zabawa i taki krem dużo chętniej nakładamy na twarz niż ten kupiony w sklepie. Dokładny opis tego jak dany kosmetyk zrobić i co z czym w jakiej kolejności wymieszać znajduje się na stronie BU więc możemy bez problemu podeprzeć się instrukcją obsługi. Ech.,.. muszę się przyznać że jestem bardzo podekscytowana ta paczuszką i już nie mogę się doczekać kiedy dobiorę się do jej zawartości i zacznę mieszać, tworzyć i testować :) No ale wracając do zamówienia...Paczka od A do Z mnie zachwyciła i zaskoczyła. Wszystkie cudowności zapakowane były w małe kartonowe pudełko, a poszczególne produkty w woreczki w których znajdują się wszystkie składniki potrzebne do przygotowania danego kosmetyku. To moje pierwsze zamówienie z BU i moje pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. Kosmetyki mają bardzo estetyczne opakowania, bardzo podobają mi się zwłaszcza butelki na hydrolaty ale o tym za chwilę.  Przejdźmy więc do zawartości paczki :)
Skusiłam się na kilka produktów, wybrałam je powiedzmy że na próbę, jeśli się sprawdzą sięgnę po nie z pewnością jeszcze nie raz. Kilka z nich pojedzie też do mojej Mamy :) Będziemy razem testować. No więc jako pierwsze na mojej liście zamówienia znalazły się dwa hydrolaty:  Hydrolat z kocanki EKO oraz Hydrolat z pszenicy samopszy Eko (ten drugi dla Mamy)

Na blogach moich kosmetycznych guru dużo dobrego wyczytałam na temat cudownych właściwości tych płynów. Zacznę je testować już niebawem i będę cierpliwoe czekać na efekty. Dla ciekawskich i tych którzy nie wiedzą co to hydrolaty ( ja do niedawna nie miałam o tym pojęcia) zapraszam na stronę BU ->  TUTAJ (HYDROLATY)  wszystko jest wyjaśnione :)
Kolejnym produktem, któremu się nie oparłam jest puder bambusowy. BU proponuje kilka rodzajów tego pudru, ja wybrałam PUDER BAMBUSOWY Z JEDWABIEM.
Na zdjęciu możecie zobaczyć jak wyglądają półprodukty do zrobienia tego pudru. :)
Kupiłam go z przeznaczeniem do wykańczania makijaży. Jest on  transparentny więc powinien nadawać się do każdego koloru cery. Puder ten ma właściwości absorbujące nadmiar sebum więc dla mojej mieszanej cery która często się błyszczy powinien być w sam raz... Zobaczymy :)
Następna w kolejce ustawiła się MASECZKA BŁOTNA Z PERŁAMI
 
I tu mamy już troszkę więcej elementów w woreczku :) Do każdego produktu dołączone są także etykiety, na których po wykonaniu produktu wpisujemy sobie same datę ważności zgodnie z instrukcją i naklejamy na słoiczek czy butelkę. Hydrolaty (ponieważ są produktem już gotowym do użytku) mają już naklejoną etykietę z data ważności. 
No i peleton zamyka coś specjalnie dla mojej Mamy , czyli ŻEL HIALURONOWO_PEPTYDOWY
 
 Mam nadzieję że jego intensywne działanie liftingujące i przeciwzmarszczkowe zadowoli moją Mamusię :)) Skusiłam się też na kilka dodatkowych "gadżetów", tak na wszelki wypadek :)) No po prostu nie mogłam się oprzeć :)

Teraz tylko pozostaje mieszać, nakładać na twarz i czekać na efekty upiększające :)

wtorek, 28 lutego 2012

Końcówki na koniec miesiąca i nowe nabytki

Zbliża się koniec miesiąca a ja aż złapałam się za głowę kiedy zorientowałam się że prawie jednocześnie skończyło się kilka moich kosmetyków codziennego użytku. Niektóre z nich to stali bywalcy mojej szafki z kosmetykami, inni to "świeżaki" które testowałam po raz pierwszy.

 No i cóż mogę powiedzieć... To co dobre dobrym będzie zawsze. Z czystym sumieniem mogę napisać że odżywki z BioVax L'biotica są super, dobrze działają na moje włosy, nie natłuszczają niepotrzebnie i nie obciążają włosów. Maja przyjemny zapach i są wydajne więc to z pewnością jest produkt po który będę sięgać często. Ostatnio po przestudiowaniu kilku blogów moich kosmetycznych guru :)) zaczęłam dużą uwagę zwracać na to z czego zrobione są kosmetyki czyli jednym słowem na skład. No i cóż, z przykrością muszę stwierdzić że większość kosmetyków które "wykończyłam" miały w swoim składzie parabeny. No cóż, człowiek się uczy całe życie i muszę przyznać że od niedawna zaczęłam się zaopatrywać w kosmetyki które tych niedobrych składników nie mają w swoim składzie. 
Idąc tą drogą zaopatrzyłam się w kilka produktów, które już podbiły moje serce. :) Większość z nich z pewnością znacie i lubicie. Część podpatrzyłam u moich kosmetycznych blogowych guru oczywiście :)
A więc, nr 1 na mojej liście nowości kosmetycznych to balsam do ust Tisane o którym wszystkie kosmetyczne blogerki rozpisują się w samych superlatywach. Skusiłam się i ja. No i nie zawiodłam się. Balsam wspaniale nawilża, wygładza, odżywia usta, chroni przed wiatrem, mrozem , słońcem... Jest na prawdę OK i z czystym sumieniem mogę go polecić wszystkim kobitkom i nie tylko :) jedyne co mi przeszkadza w tym produkcie to sposób aplikacji . Nie bardzo odpowiada mi to że trzeba palucha maczać w tym słoiczku i nakładać w ten sposób balsam na usta - no ale biorąc pod uwagę wszystkie jego zalety to można to jakoś przeboleć.

Ponieważ należę do osób które mają problem z naczynkami muszę bardzo uważnie dobierać kremy do twarzy. Przeważnie są to kremy z serii przeznaczonej do cery z tego typu problemami. Ale ostatnio trafiłam na świetny krem z firmy AA, który nie podrażnia mojej skóry, jest bardzo lekki , super się wchłania i co ważne nie zawiera parabenów.


Kiedyś po użyciu szamponu z Ziaji  moje włosy nie wyglądały dobrze , a dodatkowo miałam po nim łupież. Postanowiłam dać tej firmie drugą szansę i zakupiłam szampon do włosów z łupieżem. No i cóż mogę powiedzieć - jak na razie nie jest źle :) Zobaczymy co będzie dalej. To co mnie zaskoczyło w tym szamponie to to że jest przezroczysty :) Zawsze moje szampony miały biały kolor, ewentualnie żółtawy czy zielony...a tu bezbarwny, no może lekko żółtawy :) Fascynuje mnie to za każdym razem kiedy myje nim włosy :)) No i ma bardzo przyjemny zapach.
Suchy szampon ISANA kupiłam bardziej z ciekawości niż z konieczności. Przyznam szczerze że jeszcze go nie przetestowałam :) Ale już się nie mogę doczekać.


A to coś czemu nie mogłam się oprzeć. Też jeszcze nie testowany zestaw do robienia stempelków na paznokciach. Jestem bardzo ciekawa czy będę umiała sobie poradzić z tym cudakiem. Przed zakupem obejrzałam kilka filmików nakręconych przez dziewczyny które używają tego sprzętu i im wychodziło to całkiem fajnie. Mam nadzieję, że i ja dam sobie radę. Zobaczymy...




No i na koniec coś co miało być super produktem a okazało się że jest jednym wielkim parabenem.  Balsam do ciała z minerałami z morza martwego. Fajna nazwa, fajne opakowanie, zapach no powiedzmy że też fajny no i na tym skończę bo nie używałam go jeszcze i zastanawiam się czy w ogóle zaczynać. No ale skoro już kupiłam to może się skłonie ku niemu kiedyś. Szkoda że kupując kosmetyki z katalogów, tak jak w tym przypadku z AVONU, nie można sprawdzić składu. Obok zdjęcia i zachęcającego opisu znajdziemy w katalogu tylko cenę. A skład - no właśnie, brak. Dopiero na pudełku po zakupie.  Powinno się to zmienić. 



Czekam jeszcze  z niecierpliwością na paczkę z kosmetykami z Biochemii Urody. Zamówiłam kilka produktów oczywiście po długim zastanawianiu się - nie było to łatwe zważywszy na szeroki asortyment. Mam cichą nadzieję że dokonałam dobrych wyborów i będę zadowolona.  
Tym sposobem dobrnęłam do końca moich kosmetycznych wywodów :)

poniedziałek, 27 lutego 2012

Poniedziałkowe mądrości

Wreszcie mogę napisać że po weekendzie jestem wypoczęta :) Ktoś mógłby powiedzieć że wypoczynek u teściowej to nie wypoczynek, ale w moim przypadku tak właśnie jest. Teściowa jest równą babką i odwiedziny u niej nie spędzają mi snu z powiek. Mam nadzieję że tak pozostanie. Ale dziś od rana lekko się stresuję, bo mam dzisiaj termin USG piersi. Zawsze to badanie wywołuje u mnie lekkie poddenerwowanie. Niby masz świadomość że wszystko pewnie jest dobrze, ale... no właśnie zawsze jest to ale. Mam nadzieję że dziś będzie wszystko OK. A teraz UWAGA UWAGA! Będzie apel! Badajcie się dziewczyny, nie bójcie się, róbcie USG piersi. Badajcie się same w domu. Najważniejsze żeby robić to regularnie. To badanie jest zupełnie bezbolesne i nie musi oznaczać najgorszego. Wiem że wśród dziewczyn, kobiet, pokutuje takie przekonanie że lepiej nie wiedzieć i żyć spokojnie. Właśnie że nie, trzeba wiedzieć bo jeśli nawet coś jest nie tak to wcześnie wykryte może być w 100% uleczalne. Lepiej chyba wiedzieć że jest wszystko OK i wtedy życie nabiera innych kolorów :) Warto się badać, można sobie uratować życie. No ale z tym ratowaniem życia to w skrajnych przypadkach... Nie należy się nakręcać że pójdziemy i zaraz coś nam badanie wykaże. Badać się trzeba i już.  No więc trzymajcie za mnie kciuki i jeśli jeszcze nie robiłyście badania to do 10 dnia cyklu macie czas. A jeśli nie zdążycie już w tym cyklu, to następny przed Wami :)  

piątek, 24 lutego 2012

Ostre igły... i co z tego??

Pogoda zdecydowanie mnie (i myślę że nie tylko mnie) nie rozpieszcza. Od samego rana krople deszczu stukają w parapety moich okien. To bardzo skuteczna pobudka w moim przypadku. No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - dziś i tak musiałam wstać wcześnie bo miałam w planach badania krwi. Cóż - nie lubię tego robić, niestety mus to mus. Szłam do przychodni raczej dziarskim krokiem ale wracałam już z nietęgą miną. Dlaczego? Z powodu bardzo prostego i w zasadzie dla mnie nie nowego - nie mam żył. Tak przynajmniej dziś stwierdziła pani która próbowała mi "wymacać" jakieś żyły. Na początku było nawet całkiem wesoło, porozmawiałyśmy sobie o tym że za każdym razem mam taki sam problem podczas pobierania krwi ale prędzej czy później moje schowane żyły się ujawniają. Pani pielęgniarka z szelmowskim uśmiechem zapewniała mnie że to tylko kwestia czasu i zaraz się znajdzie jakaś żyłeczka. Tym razem niestety żyłeczki  zbuntowały się tak bardzo że przez dobre 10  minut nic a nic nie dawały znać o sobie. No więc krótka piłka - strzelamy , może trafimy. Pielęgniarka już nie miała tego uśmieszku na twarzy, jej wyraz twarzy mówił - co ja nie dam rady? A pewnie że dam!  Wzięła lśniącą igłę ze strzykawką, wycelowała i ... No i za pierwszym razem niestety nie dała. rady :( Zmieniła igłę na nową, wydawałoby się że jeszcze bardziej lśniącą niż poprzednia i wkuła ją centymetr dalej od pierwszej dziury. Hmmm... Na jej twarzy namalował się zacięcie , coś tam ponaciskała, poruszała igiełką w środku żyłki i stwierdziła - nie leci, pani pokaże drugą rękę.O ludzie! No co miałam zrobić, pokazałam. Ale nad tą drugą ręką to już we dwie się doktoryzowały. Macały, przyglądały się, no i co... "Jakaś jest ale mała. Może coś z tego będzie ale uważaj żeby ci nie uciekła". No kurka siwa, groziła mi trzecia dziura w ręce a kobity które codziennie od kilku lat pobierają krew nie mogą mi żyły znaleźć? Porażka. No i znów zalśniła mi srebrna igła przed oczami, wkłucie i ... "Pani Wiolu, leci jak trzeba" ... Uffff... Kamień z serca, bo czwartego ukłucia już bym nie zniosła - po prostu wyszłabym i już.  Wychodząc z gabinetu usłyszałam jeszcze ciche przepraszam a na twarzy pielęgniarki namalował się wyraz twarzy kota (o ile kot ma twarz) ze Shreka. No i co ja z tego mam? Dwa wielkie krwiaki w zgięciach obu łokci! :((( 

 

czwartek, 23 lutego 2012

Wszędzie dobrze , ale...

oczywiście w domu najlepiej! :) Wróciłam we wtorek do Krakowa i od razu lepiej się poczułam. Jakoś tak bezpiecznie i bardziej szczęśliwa... Czułam się super i czuję się tak ciągle. A spotkanie z M. po takim czasie rozłąki było wspaniałe :) Nie mogłam się od niego odkleić przez cały dzień, on ode mnie też. Czułościom wprost nie było końca i cały czas jest jakoś tak "Inaczej" :) jakoś tak pięknie, kolorowo i radośnie :) Nie możemy się ze sobą nagadać, cały czas opowiadamy sobie a co u mnie się działo przez ten czas  a co u M.  Ta rozłąka chyba coś zmieniła , uświadomiła nam jak ważni jesteśmy dla siebie i muszę przyznać że to wspaniałe uczucie poczuć coś tak mocno i wiedzieć że ta druga osoba czuje to samo :) Wreszcie po ciężkim tygodniu zmagań z różnymi przeciwnościami losu powiało optymizmem. 
Po powrocie do domu czekała też na mnie super niespodzianka :) Nie jest to oczywiście najważniejsze , bo największą niespodzianką dla mnie jest powrót M. ale tak mnie to zaskoczyło, w ogóle się nie spodziewałam. We wtorek wieczorem M. wręczył mi mały prezent, bardzo ładnie zapakowany.To był zaległy prezent walentynkowy. 


Pięknie zapakowane w różowy papier i przewiązane kolorowymi wstążeczkami pudełko ozdobione było ślicznym złotym motylkiem :) Pomyślałam najpierw że M. jest taki pomysłowy i to dzieło jego rąk ale nie, pani w sklepie mu pomogła :)) Prezent mimo że niewielkich rozmiarów był dość ciężki i zupełnie nie wiedziałam co to może być... Aż wreszcie rozpakowałam go całkiem i okazało się, że to ... 
 
  ... moje ulubione perfumy (jedne z wielu oczywiście) :)  Zaskoczył mnie bardzo :) Podwójne szczęście, ukochany facet i ulubione perfumy - jestem w 7 niebie :)

niedziela, 19 lutego 2012

Wielkie odliczanie...

Czy ja jestem wyrodną wnuczką?? Od kilku dni kołacze mi się to pytanie po głowie i odpowiedzi na nie już tysiące przemykało mi przez myśli. Jestem czy nie? Jeśli tak, to dlaczego i co zrobić żeby to zmienić? Już nie mogę się wprost doczekać kiedy stąd wyjadę i nerwowo odliczam  godziny do mojego wyjazdu stąd. Jestem tak zmęczona tym wszystkim że marzę o tym aby porządnie się wyspać, nie musieć codziennie trzymać ręki na pulsie, nie martwić się o wszystko, nie myśleć za dwoje. To mnie psychicznie miażdży. Nie umiem siebie w tym odnaleźć, gubię się, zastanawiam, analizuję... Potrzebuję wytchnienia i odpoczynku. (W sumie to niezły paradoks żeby tak bardzo zmęczyć się w sanatorium...) Przecież dobra wnuczka zostałaby z Babcią do końca, pilnowała, pomagała... Ale ja najzwyczajniej w świecie nie mam już na to siły. Wieczorem jedyną moją odskocznią od wszystkiego jest komputer, ewentualnie książka czy gazeta ale przeważnie na czytanie nie starcza mi już siły. Czuję się tu uwięziona i nie mam pomysłu na to jak to zmienić. To samolubne myślenie ale chyba każdemu należy się czas odpoczynku i lenistwa z samym sobą. Chcę się od tego uwolnić, oczyścić głowę z  kotłujących się codziennie myśli i jedynym sposobem na ta wolność jest bilet powrotny do domu. Niczego bardziej nie pragnę. Czy tak postępuje dobra wnuczka? Chyba nie...  

piątek, 17 lutego 2012

Światełko w tunelu...

Dziś można powiedzieć że nastąpił przełom w tym sanatoryjnym horrorze. Załatwiłam Babci  sanitariusza, który ma jej towarzyszyć w zabiegach i dziś była prawie całkiem beze mnie na nich. Sanitariusz o wdzięcznym imieniu Mateusz (bardzo młody człowiek) chyba się Babci nie spodobał no ale cóż - nie miała wyjścia. Tym sposobem tylko na jeden (pierwszy) zabieg ją zaprowadziłam a potem już chodziła z sanitariuszem. Wróciła do sanatorium też bez mojej pomocy z kierowcą karetki więc uważam to za ogromny sukces i mam nadzieję że tak będzie zawsze. Tzn do końca jej pobytu tutaj :) Przez to całe zamieszanie z Babcią jakoś tak cicho przeszły mi koło nosa Walentynki i Tłusty Czwartek... Z tym drugim to może i lepiej bo przecież na diecie jestem i muszę się pochwalić że nie zjadłam wczoraj ani jednego pączka ! :) A kusząco było, nie powiem. Twardym trzeba być, nie miętkim i tyle :) Nawet jakoś ta tęsknota za M. i zamartwianie się o niego zeszło na drugi plan - może to i lepiej, ale z drugiej strony miałam większy wycisk psychiczny przez te kilka dni z Babcią niż przez tą tęsknotę.  A tak na marginesie to M. już jest w drodze do Polski. Teraz pewnie są gdzieś na terenie Niemiec i do Krakowa dotrą późno w nocy (mam nadzieję że bezpiecznie).  W ten weekend są ostatki - no cóż, spędzę je czytając Zwierciadło i Wysokie obcasy EXTRA zakupione dziś w zaskakująco niespodziewanym przypływie wolnego czasu. Zarówno jedno jak i drugie pismo mnie nie zawiodło i w obu są fantastyczne artykuły i wywiady których już się nie mogę doczekać. Szczerze polecam. Można co nieco przeczytać tez w internecie (linki do poszczególnych pism pod zdjęciami).
Źródło: http://zwierciadlo.pl/magazyn/zwierciadlo      
       http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcas/56,109835,11157930,Nowe_Wysokie_ Obcasy _Extra_w_kioskach_juz_od_16_lutego_.html

czwartek, 16 lutego 2012

A miało być tak pięknie...

Miał być relaks a wyszło jak zwykle.... Jednak wczasy z Babcią to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. Po dwóch dniach spędzonych z nią jestem padnięta na maxa. Okazało się że muszę być z nią prawie cały czas bo nie jest w stanie sama pójść na swoje zabiegi. Totalna katastrofa... To sanatorium ją przerosło. Związane jest to z jej chorobą, od kilku lat leczy się na Parkinsona ale z każdym rokiem jest coraz gorzej a ostatnio nawet z każdym miesiącem. Ta choroba zmieniła ją nie do poznania... Dawniej czuła, ciepła osoba teraz jest oschła, zgryźliwa i upierdliwa do granic wytrzymałości. Przy tym wszystkim ma mentalność małego dziecka, problemy z koncentracją i jeszcze większe z pamięcią. Myli fakty i ogólnie ... myli jej się wszystko. Pół biedy jak weźmie na czas leki. Ale jeśli nie weźmie to możecie sobie wyobrazić ten horror. W sanatorium ma opiekę pielęgniarek ale ich się boi. Strach przed nimi i obawa przed tym że mogłoby się jej coś stać w trakcie zabiegów i nie będzie przy niej nikogo z bliskich osób paraliżuje ją do tego stopnia że jej ciało dosłownie odmawia posłuszeństwa. Zaczyna się cała trząść i sztywnieją jej mięśnie do tego stopnia że nie może się ruszyć. Jest to straszny widok - jest wtedy zupełnie bezbronna, wystraszona wręcz przerażona... Jedynym sposobem na pomoc jest podanie leków. Nie byłoby takich problemów gdyby ona sama zażywała je regularnie i wg wskazań lekarza... Niestety, w tej kwestii panuje dowolność. Bierze je tak jak jej się przypomni... Albo jak się jej wydaje że dobrze się czuje to nie bierze, a potem kiedy chce je wziąć to jest już za późno bo zaczyna się trząść i wpada w panikę... Katastrofa. Nie pomaga ani prośba ani groźba, nic... Nikt z nas nie ma pomysłu jak ją przekonać do regularnego zażywania leków. Jedynym wyjściem będzie chyba zatrudnienie pielęgniarki do opieki która będzie trzymała rękę na pulsie - już sama nie wiem. W każdym razie mój pobyt tutaj do najprzyjemniejszych nie należy.  Wręcz przeciwnie. Najprzyjemniejszą częścią dnia jest wieczór kiedy siadam przed komputerem i mogę wreszcie zająć myśli tym co zobaczę w sieci a nie tylko problemami dnia codziennego. Smutne to niestety ale prawdziwe.

wtorek, 14 lutego 2012

Relax na maxa

No i stało się, jestem w sanatorium. Mam super pokoik, odnowiony, czyściutki, ładniutki i pachnący z extra fajną łazienką. Jestem zaskoczona. Muszę koniecznie wiosną przyjechać tutaj z M. choćby na weekend. Jest pięknie i naprawdę jest się gdzie zrelaksować. Niestety dostęp do neta mam 2 piętra niżej bo w moim pokoju nie działa gniazdko. No ale dobre i to.  Po dzisiejszym dniu jestem mega padnięta i zaraz pewnie wskoczę do łózka i spać... Nie mam siły już na nic. To był bardzo aktywny dzień pełen wrażeń. A jutrzejszy będzie pewnie podobny. Nawet z tego całego zabiegania nie zdążyłam się zorientować jakie zabiegi mogę sobie tutaj zafundować. Na pewno jest masaż i tego sobie nie odmówię. O nie!!! :) Musze się trochę zrelaksować a masaż skutecznie mi w tym pomoże ( mam nadzieję). Mam ochotę na jakąś kąpiel, najchętniej siarczaną. Podobno czyni cuda. We will see...  Oczywiście żeby nie było zbyt pięknie to dziś rano rozbolało mnie na maxa gardło. Wyssałam już całe opakowanie jakiegoś specyfiku na gardło i nic... Normalnie jak bolało tak boli. Muszę jutro zakupić coś mocniejszego bo ten nie daje rady. Zrobiłam sobie dziś długi spacer razem z Babcią po parku zdrojowym i okolicznych uliczkach. Rewelacja. Piękna zima, dziś nie było dużego mrozu - nic tylko spacerować i wdychać to zdrowotne powietrze. Mam w planach też zakupić różne specyfiki aby zrobić sobie takie domowe SPA. Można tu kupić np. borowine do kąpieli, jakieś różne siarkowe specyfiki i takie tam inne uzdrawiające mazidła. Nie wiem tylko czy mnie to nie zrujnuje finansowo - mam nadzieję że nie. A nawet gdyby to przecież raz się żyje :)) Z tego wszystkiego zapomniałam że dziś są Walentynki. Dobrze że mój M. pamiętał i dostałam od niego rano pięknego sms'a.  Odebrałam dziś też telefony od 2-ch kurierów którzy mieli dla mnie przesyłki - zawsze się coś zaczyna dziać kiedy mnie nie ma w Krakowie. Potem dzwoniła pani z apteki że już jest moja zamawiana i długo wyczekiwana paczka - kurcze jak wrócę to same prezenty będą na mnie czekały :)) Już się doczekać nie mogę. A na dodatek dziś też się dowiedziałam że wylosowano mnie jako jedną z kilku osób do testowania perfum - pewnie napiszę też o tym  notkę ale na spokojnie w późniejszym terminie. Ech... czad  :) Oby każdy dzień był tak owocny jak ten dzisiejszy :)

poniedziałek, 13 lutego 2012

Wracam do żywych ... :)

Na wstępie chciałabym bardzo, ale to naprawdę bardzo podziękować wszystkim dziewczynom które tak wspaniale wspierały mnie wczoraj i skutecznie wyciągnęły mnie z doła tak  beznadziejnie wielkiego jak stąd do Francji... :)) Dzięki Kochane, to naprawdę wspaniałe że mogę tutaj podzielić się z Wami moimi radościami i smutkami i że zawsze znajdę w Was oparcie. Kiedy trzeba to pocieszycie i pogłaszczecie po głowie a kiedy indziej postawicie do pionu - dziękuję Wam za to.
Nerwy trochę opadły bo M. szczęśliwie dojechał do Francji więc mogę wreszcie wyluzować :) Ufff... Teraz zostaje jeszcze martwić się o jego powrót ale to dopiero za tydzień. A ja postanowiłam zająć się czymś skutecznie żeby nie siedzieć i nie myśleć i nie tęsknić tak bardzo... Ponieważ dziś ostatni raz byłam na rehabilitacji i tak na dobra sprawę to nic mnie w Krakowie nie trzymało postanowiłam wsiąść w samochód (po krakowsku w AUTO ;) ) i przyjechać do Mamy. Muszę przyznać że miałam małego cykora bo kierowca ze mnie kiepski no ale udało się bez większych przygód dojechać na miejsce. Po dwóch godzinach mogłam wreszcie rozprostować kości. No i jutro znów w samochodzie spędzę czas bo jadę z Babcia do sanatorium. Poprosiła mnie żebym tam z nią została 2-3 dni żeby mogła się spokojnie zaaklimatyzować i w razie czego w pierwszych dniach pobytu liczyć na kogoś bliskiego. Może sama skorzystam z jakiś zabiegów albo wybiorę się na spacer po parku zdrojowym... zobaczymy :) Szkoda tylko że nie będę miała żadnych zdjęć bo M. zabrał aparat do Francji... :( Może komórka mnie poratuje, chociaż nienawidzę zdjęć z telefonu. W pokoju sanatoryjnym ma być dostęp do internetu więc jeśli tak będzie to nie będę odcięta od świata i moich blogowych Przyjaciół :)) 

niedziela, 12 lutego 2012

Męska rzecz...

No i pojechał... Dzisiejszy poranek był ostatnim wspólnie spędzonym porankiem w tym tygodniu... no i w następnym... Ech... Minęło zaledwie kilka godzin odkąd M. wyszedł z domu z walizką a ja już tak bardzo tęsknię... Tęsknię , myślę i martwię się   - i tak na zmianę od samego rana. Obijam się po wszystkich domowych kątach i wynajduję sobie najróżniejsze zajęcia żeby tylko zająć głowę czymś innym niż tylko podróżą mojego Męża. Udaje się na chwilę ale zaraz potem mam ochotę zadzwonić i zapytać czy wszystko u niego OK. Mieszkanie bez niego też jest jakieś takie inne. Niby wszystko tak samo, ale jakoś pusto wszędzie i dziwnie cicho. Nie słychać jak podśpiewuje w łazience ani nie słychać jak tłucze się niemiłosiernie w kuchni  garnkami (czego nienawidzę i zawsze zwracam mu uwagę :)) , nie słyszę jego głosu który melodyjnie dźwięczy zawsze wokoło...  Obiecałam sobie że nie będę ryczeć przy pożegnaniu - i nie ryczałam. Ale za to teraz wychodzą ze mnie wszystkie emocje w postaci łez płynących po policzkach. Tęsknię...  W takich chwilach człowiek sobie uświadamia jak bardzo ważna jest dla niego ta druga osoba, że bez niej wszystko jest zupełnie inne, świat nabiera zupełnie innych barw  i wszystko zmienia się o 180 stopni. Będzie dobrze, musi być, dojedzie cały i zdrowy - podświadomie sobie to powtarzam cały czas ale wyluzuję chyba dopiero jak dojedzie na miejsce i zadzwoni że jest na miejscu. W końcu 1300km to nie taka mała odległość.  Teraz pewnie jest gdzieś w okolicach granicy z Niemcami. Ta sytuacja przywołała mi na myśl słowa znanej piosenki, które wydaje mi się pasują tutaj jak żadne inne: "Bo męska rzecz być daleko a kobieca wiernie czekać..."


sobota, 11 lutego 2012

Pakowanie w męskim wydaniu

Jutro raniutko mój M. wyjeżdża do Francji w delegację. Od rana proszę go żeby zainteresował się pakowaniem swoich rzeczy bo znając życie to wieczorem ja będę musiała spakować walizkę. No więc M. robi podchody jak pies do jeża. Pierwsza próba spakowania czegokolwiek skończyła się na otwarciu walizki i położeniu na podłodze. Po jakiejś godzinie była próba nr 2. No i tu już mamy postęp bo w walizce wylądowały rzeczy niezbędne tj. bielizna, pidżama, ręcznik i buty. No i po tym czasie nastąpiła przerwa - zmęczenie materiału. Próba nr 3 odbyła się niedawno po wypiciu kubka kawy, najwidoczniej kawa dodała M. dużo sił i podjął się kolejnej walki z pakowaniem. Tym razem wyjął z szafy koszule, które ewentualnie nadają się  do zabrania - BRAWO!  Ja chcąc pomóc pozbierałam kosmetyki z łazienki i włożyłam mu do kosmetyczki. Kolejna, 4 próba nastąpi pewnie za jakiś czas no bo teraz fajny program w TV no i po obiedzie jakoś tak ciężko w brzuchu - to jestem w stanie zrozumieć bo i mój brzuch jakoś się zrobił ciężki. Do wieczora jeszcze daleko więc mam nadzieję, że z pakowaniem się wyrobimy :) Swoja drogą to nie wiem, czy wszyscy faceci mają takie podejście do pakowania się na wyjazd?? Czy tylko mój M. tak bardzo tego nie lubi że musi sobie to ciężkie zajęcie dzielić na kilka etapów ? :) Ech... faceci...  No  i jeszcze prowiant na drogę - to już moja działka. Ponieważ M. razem z kolegą jadą tym nieszczęsnym samochodem ( ubolewam nad tym bardzo ale już przestałam zrzędzić bo nic to nie zmieni) przyda mu się coś do przegryzienia, tym bardziej że do Francji będą jechali kilkanaście godzin.  M. uwielbia schab pod każą postacią więc poprosił o coś ze schabu na drogę. Ok, się zrobi :)) Dla Mężusia wszystko :) No i coś słodkiego obowiązkowo na poprawę koncentracji - przyda się na pewno. Tak więc do roboty :)  

Źródło: http://www.iamstaggered.com/usa/featured/how-to-pack-a-suitcase

czwartek, 9 lutego 2012

O wszystkim czyli o niczym...

Załamka... znowu zasypało całe miasto, z nieba sypie bliżej nieokreślone COŚ bo płatki śniegu to nie są, bardziej wygląda to na śnieżny kapuśniak. Tworzy taką kurtynę, która zza okna wygląda jak mgła. A jeszcze wczoraj świeciło śliczne słonko i mimo mrozu spacer na rehabilitację był bardzo przyjemny. A dziś muszę się zmusić żeby wyjść z domu... No i pobudka była dzisiaj bardzo trudna. Nie mogłam się zwlec z łózka mimo tego że budzik dzwonił co 10 minut przez godzinę. Muszę znaleźć jakiś sposób na poprawę nastroju w dniu dzisiejszym. Pierwsze co przyszło mi do głowy to czekolada, no ale niestety odpada - dieta. Może sałatka owocowa?? Hmmm... Pomyślę o tym.  Niewątpliwie dziś jest taki dzień że z niekłamaną przyjemnością zaszyłabym się w łóżku z książką. Książkę już mam, wczoraj zaopatrzyłam się w dwie nowe pozycje, które mają mi umilić te paskudne śnieżno-mroźne dni... 


Kiedy wczoraj przyniosłam te książki do domu M. od razu zainteresował się tą w czerwonej okładce... ciekawe dlaczego ? Zdecydowałam się na te dwie pozycje z dwóch powodów , pierwszy to taki że od dawna miałam ochotę na książkę Moniki Szwaji i za namową koleżanki która się zaczytuje w jej książkach zdecydowałam się właśnie na "Jestem nudziarą'. Drugi powód dotyczy drugiej książki. O "Perle" przeczytałam na jednym z blogów które odwiedzam, opis książki był na tyle zachęcający że zdecydowałam się na zakup tej pozycji. Ot, cała historyja :) 
Wczoraj zaopatrzyłam się także w zestaw cukierków, za którymi przepadam. Są bardzo pomocne zwłaszcza w okresie zimowym, kiedy w pomieszczeniach jest suche powietrze a na zewnątrz mróz. Cukiereczki cudownie nawilżają gardło i świetnie smakują.Ja oczywiście jak zwykle nie mogłam zdecydować się na jedną torebkę, zakupiłam więc trzy. Smaków było o wiele więcej więc i tak poszłam na kompromis sama ze sobą :))

No i na koniec, aby przełamać tą zimową szarość... wiosna :)  Na jednym parapecie już w pełni 


 a na drugim niebawem  się pojawi. Muszę pomyśleć o jakiejś fajnej osłonce na doniczkę bo ta "sklepowa" jest jakaś taka nijaka...


wtorek, 7 lutego 2012

Herbatka dobra na wszystko :)

Jakiś czas temu  listonosz przyniósł mi tajemniczą paczuszkę. Po otwarciu okazało się że to paczka ze sklepu internetowego SZLACHETNY SMAK. Dostałam  do spróbowania dwa rodzaje herbaty i jeden kawy.
Herbaty: Euforia smaku oraz PU-ERH wiśniowo- rumowa
Kawa: Peru

Herbata PU-EHR wiśniwo-rumowa pachnie bardzo intensywnie. Jej zapach jest wyczuwalny nawet przez plastikowy woreczek. Jako pierwsza do nosa dociera nuta wiśniowa a zaraz potem można wyczuć rumowy aromat. Nigdy nie pomyślałabym że herbata może mieć taki aromat. Po zalaniu jej gorącą wodą zapach unosił się w całym pomieszczeniu - coś w rodzaju aromaterapii :). W smaku jest dość wyrazista, ale nie mocna. Po zaparzeniu ma ciemnobrązowy kolor, w smaku nie wyczuwa się wiśni ani tym bardziej rumu :) Natomiast ten zapach... bajkowy :)
Herbata Euforia Smaku to herbata o niespotykanym składzie. Dokładnie nie jestem w stanie określić wszystkich składników, natomiast są tu z pewnością suszone płatki kwiatów, gwiazdka anyżku, kilka rodzajów innych przypraw oraz liście zielonej herbaty. Herbata po zaparzeniu ma jasny kolor. Jej zapach mimo różnych dodatków w postaci przypraw nie zniewala, pachnie zupełnie zwyczajnie. W smaku jest całkiem dobra.
Kawa Peru pachnie niesamowicie. Uwielbiam zapach kawy. W tym aromacie można wyczuć nutkę bliżej nieokreśloną, jak dla mnie to może pasować do zapachu orzecha... hmmm...  Niestety ja wielbicielką kawy mielonej nie jestem, zdecydowanie wolę rozpuszczalną. Jakoś tak z przyzwyczajenia chyba. Może gdybym miała ekspres byłoby inaczej, ale zalewanie wrzątkiem mielonej kawy w kubki i fusy między zębami to nie dla mnie. Natomiast mój M. stwierdził że kawka jest OK. ja oceniam w tym przypadku po zapachu i jest jak najbardziej OK.
Jeżeli ktoś miałby ochotę sprawdzić sam te wspaniałe aromaty i smaki to zapraszam na stronę sklepu www.szlachetnysmak.pl .

poniedziałek, 6 lutego 2012

Nerwy w strzępach ...

Miałam dziś dłuuugi i męczący dzień... Długi bo od bladego świtu na nogach a męczący z kilku powodów. Pierwszy to rehabilitacja na którą codziennie biegam i zajmuje ona prawie 3 godziny mojego dnia. Drugi to taki że byłam dziś u kuzynki całe popołudnie i pilnowałam jej małej córeczki - 2-latki pochłaniają całą uwagę i wszystkie siły opiekuna ( w tym przypadku opiekunki) a trzeci to mój M. i ostra wymiana zdań. Wróciłam dziś do domu dopiero około 20 więc miałam ochotę tylko na prysznic i ciepłe miękkie łózko, niestety znów coś poszło nie tak. Poszło o głupotę , ale nie do końca... Już zresztą sama nie wiem ... Powodem był wyjazd na szkolenie mojego Męża. Firma w której pracuje wysyła go na tygodniowe szkolenie we Francji. Początkowa wersja była taka że mają lecieć samolotem z kolegą ( jedzie ich dwóch) ale kolega szanowny Męża mego wpadł na "świetny" pomysł aby do Francji jechać samochodem służbowym. Nie muszę chyba przypominać nikomu jakie obecnie panują warunki atmosferyczne i jaki jest stan dróg ( nawet we Włoszech pada śnieg). Trzy tygodnie prosiłam M. żeby się zastanowił i leciał samolotem, że taki kawał drogi do Francji przejechać samochodem w zimie to nie takie hop-siup, że może się coś stać, itp itd. Odpowiedź była tylko jedna, "Zobaczymy co szefostwo odpowie na nasze zapytanie o samochód". No i dziś się okazało że odpowiedzieli "Tak, jedźcie sobie samochodem, to będzie taniej dla naszej firmy". Krew mnie zalewa ze złości a jednocześnie jestem zła z tej bezsilności że nie mogłam go przekonać, jestem wściekła z bezradności i zalewa mnie fala czarnych myśli co się po drodze stać może. Jestem wściekła na M. że dał się wrobić w tą jazdę a jeszcze bardziej na siebie że nie umiem sobie z tym poradzić i wyżywam się na nim zamiast postarać się zrozumieć, jakoś logicznie podejść do całej sytuacji, ogarnąć to na trzeźwo... Nie umiem, cholera, no nie potrafię... Kiedy pomyślę że coś może im się stać po drodze to jestem gotowa jechać do faceta który namówił M. na ten wyjazd samochodem i obić mu mordę. Jak ma ochotę na wycieczki to niech jedzie sam a nie  angażuje jeszcze kogoś w to. A M. jest taki że nie umie odmawiać... Godzi się na wszystko... Ciekawe czy w ogień by skoczył gdyby koleżka mu zaproponował....  Masakra, czy wszystkie chłopy są takie durne ?? Bo ja już wymiękam, nie rozumiem, nie widzę sensu w tym działaniu, nie umiem ogarnąć , nic już nie wiem...Chce mi się płakać i śmiać jednocześnie... nie wiem co gorsze.... :(

niedziela, 5 lutego 2012

Lepiej nie myśleć za dużo...

Niedziela, jeden z moich ulubionych dni w tygodniu. Rosołek już wolno "pyrkoli" w kuchni, w całym domu czuć zapach niedzielnego obiadu ale coś jednak jest nie tak jak zwykle. Nie ma tej niedzielnej atmosfery radości, wzajemnej życzliwości, nie ma szczęśliwych uśmiechów na naszych twarzach... Coś jest nie tak... Od rana chodzę i myślę, myślę o nas, o tym że już zawsze razem do końca życia, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, w złości i w radości... Tylko dlaczego właśnie dziś naszły mnie takie refleksje. Zaczęłam się zastanawiać czy dobrze nam będzie razem w życiu? Chyba trochę za późno... trzebabyło myśleć przed ślubem o tym... Ale jak przed ślubem... Przed ślubem było cudownie i miało tak zostać na zawsze. A teraz życie weryfikuje to i tamto... pokazuje że ta druga połówka wcale nie jest taka idealna... że ma wady i to wady które momentami wydają się nie do przeskoczenia, wady których przecież nie mogłabym zaakceptować w facecie, z którym chciałabym spędzić całe życie... wady może mało znaczące ale tak bardzo denerwujące... No tak, to mój punkt widzenia. Ale ja też mam wady., z tą małą różnicą że mnie moje wady nie doprowadzają do złości i niekontrolowanych wybuchów "dziamotania". A Jego? Pewnie tak, ale dużo lepiej potrafi sobie radzić z emocjami.  A co będzie jeśli pewnego dnia nie wytrzymam... jeśli powiem dość ,zrobię o jeden krok za dużo i już nie będzie odwrotu...? Sama nie wiem dlaczego tak daleko i z takim pesymizmem wybiegam w przyszłość... Nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie... W tym poście jest tak dużo wielokropków i wydaje mi się że tyle samo jest teraz w moim życiu. Wszystko niedopowiedziane, niewyjaśnione do końca, jakieś nierealne, niematerialne... jakieś takie nijakie...
Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

piątek, 3 lutego 2012

Zima, zima, zima....

-22 stopnie.... brrrr... jest tak zimno że nie napiszę nic więcej.... Zaszywam się pod kocem z gorącą herbatą i nastawiam psychicznie na wyjście z domu na rehabilitację... Mam nadzieję że nie zamarznę po drodze.

czwartek, 2 lutego 2012

Wspaniała Wisława [*]

Kot w pustym mieszkaniu

Umrzeć - tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.

Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
ze tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.

Wisława Szymborska (02.07.1923 - 01.02.2012)

Więcej słów nie potrzeba...

środa, 1 lutego 2012

My new favorite song


Myślę, że komentarz jest zbędny...

Kosmetyki i gadanie bez sensu...

Ostatnio będąc na zakupach wprost nie mogłam się powstrzymać i kupiłam dwa produkty z firmy Ziaja. Moją szafka z kosmetykami powiększyła się o dwufazowy płyn do demakijażu oczu oraz masło kakaowe pod prysznic. Na owe masło miałam ochotę już od dawna, ma tak kuszący zapach że nie mogłam się dłużej opierać  :) Miałam wcześniej inne produkty pod prysznic z tej serii i byłam z nich zadowolona więc nie obawiałam się tego zakupu.  Płyn do demakijażu natomiast kupiłam po raz pierwszy więc nic nie mogę o nim powiedzieć  nic poza tym że buteleczka wygląda bardzo estetycznie i jest wygodna w trzymaniu podczas aplikacji produktu na wacik. Tyle. Zobaczymy jak ten płyn  sobie poradzi ze zmywaniem makijażu.


Wczoraj zaczęłam rehabilitować swoje kolano. Jeżdżę do przychodni rehabilitacyjnej, i wczoraj podczas pierwszych zajęć dowiedziałam się że przychodnię zamykają 14-go lutego. Porażka. Nie dość że wszędzie trzeba czekać na rehabilitacje po kilka tygodni (oczywiście tylko ze skierowaniem, prywatnie dużo krócej)  to jeszcze likwidują przychodnię.  Załamałam się. mam nadzieję że do tego czasu wykorzystam wszystkie zabiegi, które mam przepisane. jeżeli nie- to znowu będę musiała czekać nie wiadomo ile a przecież przy urazach takie czekanie nie jest wskazane... :(( Porąbane wszystko w tym naszym kraju, do dupy te przepisy, ustawy, po cholerę to uchwalać takie idiotyzmy, które nadają się psu na budę a nie ludziom. Wszędzie na pierwszym miejscu tylko kasa, kasa, kasa... a dobro ludzi, pacjentów, obywateli... gdzieś na szarym końcu. Wkurwia mnie to niesamowicie, a najbardziej to dołuje mnie widok starych ludzi którzy nie mają za co przeżyć, nie ma na leki, rachunki, jedzenie bo wszystko co mają to 600 zł emerytury miesięcznie... I to ma być ok???  Nie wydaje mi się. Boję się starości bo z moich obserwacji wynika że Polska to nie jest kraj dla biednych ludzi tylko dla tych którzy nie chorują, dobrze zarabiają , mają wysokie stanowiska, służbowe samochody i nie przeraża ich  6zł za litr paliwa i 4 zł za chleb. No i proszę jak płynnie można przejść od kosmetyków do fatalnej, szarej rzeczywistości...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...