Obserwatorzy

wtorek, 31 stycznia 2012

Kwiatek patyczak ...

Jakiś czas temu dostaliśmy od Ciotki mojego M. kwiatka, jakiego nie widziałam jeszcze u nikogo. Kwiatek jest cały ciemnozielony, ma dużo okrągłych w przekroju pędów, które rosną w dość nieregularny sposób. Ogólnie  przypomina bezlistne drzewko chociaż ma (niewiele ale ma) maleńkie, podłużne listeczki które wyrastają na młodych pędach i bardzo szybko opadają. Poszukałam, poczytałam i dowiedziałam się o nim więcej. To co przeczytałam nie tyle mnie zdziwiło co zaskoczyło. Ten kwiatek nazywa się wilczomlecz segmentowy (Euphorbia tirucalli) - mało romantyczna nazwa. Co ciekawe pochodzi z Madagaskaru i południowo wschodniej Afryki. W naturalnym środowisku osiąga nawet do 10 metrów wysokości. Roślinki te mają tendencje do obfitego rozgałęziania się przez co sprawia wrażenie chaotycznie splątanego. Podobno sok z pędów tej rośliny jest silnie trujący i może powodować podrażnienia więc trzeba uważać aby nie dostał się do oczu i unikać kontaktu soku ze skórą. Jest to roślina, która lubi słońce (w końcu pochodzi z Madagaskaru) i powinna stać w jasnych, słonecznych pomieszczeniach. Podlewanie w tym przypadku raczej umiarkowane, zimą ograniczone do minimum. Bardzo łatwo się rozmnaża, wystarczy ułamać gałązkę  i wsadzić do ziemi. Powinna bez problemu się ukorzenić i przyjąć. Tak więc jeśli ktoś chciałby mieś zielonego przyjaciela a brakuje mu czasu, czesto wyjeżdża i nie ma jak to sie mówi "ręki" do kwiatów ten wilczomlecz jest idealny. Na zdjęciu moje ponad metrowe  maleństwo  :)) Dokładnie 114 cm :)




poniedziałek, 30 stycznia 2012

Mandarynkowo - drożdżowy weekend ...

Weekend minął błyskawicznie, no ale jak to mówią co dobre szybko się kończy. A ten miniony weekend był dla mnie bardzo dobry :) Pod każdym względem...towarzyskim i uczuciowym i kulinarnym i.... no po prosty pod każdym :)
Dopadła mnie w weekend niepohamowana ochota na mandarynki.  Tak bardzo miałam na nie ochotę, że po prostu poszłam do sklepu i kupiłam - 3 kilogramy! :)) Dużo ? Tez mi się tak wydawało, ale Mój M. też nagle poczuł to samo co ja i zjedliśmy razem przez ten weekend prawie wszystkie :)) Myślałam że pewnie nie będę mogła już patrzeć na mandarynki przez długi , długo czas, ale nie... właśnie do śniadania zjadłam dwie i ochota nie maleje , a wręcz przeciwnie, rośnie w miarę jedzenia :)
Kiedyś obiecałam sobie że w weekendy jeśli tylko czas pozwoli będę piekła jakieś ciasto. Zapach ciasta w domu to coś pięknego i zawsze przywołuje u mnie wspomnienia z dzieciństwa. Ten weekend był idealny na pieczenie więc postanowiłam upiec  ciasto drożdżowe. Co prawda robiłam je dopiero drugi raz w życiu - ale wyszło lepiej niż za pierwszym :) To mnie cieszy. Muszę jeszcze dopracować temperaturę pieczenia bo ta podana w przepisie jest za wysoka i ciasto mi się za bardzo spiekło od góry - ale to  nic, w smaku jest super. Nie robię za często drożdżowego bo jest z tym trochę zabawy, zaczyn, zagniatanie, wyrastanie, potem ponowne wyrastanie i dopiero do pieca. Ale nie ma to jak drożdżowe i warto sobie raz na jakiś czas przysporzyć trochę trudu aby potem móc się delektować pysznościami :) Ja lubię posmarować sobie kawałek drożdżówki np. dżemem. Smakuje super.

Dziś za oknem baaardzo zimno bo aż  -17 stopni. Brrrr... No ale cóż, nie ma na co narzekać, w końcu przyszła tak długo oczekiwana przez wielu zima. Cieszę się niezmiernie z tego że mimo przeraźliwego zimna za oknem świeci słońce a dla mnie to ogromnie ważne bo w promieniach słońca ładuję swoje akumulatory :)) I nie ma to jak popijać sobie zieloną herbatkę z imbirem w oświetlonym słońcem , ciepłym pokoju ...




Uwielbiam takie "ciepłe" poranki, kiedy budzi mnie słońce. Wtedy na prawdę od razu mam lepszy humor, więcej siły do wszystkiego i nie muszę się wspomagać poranną kawą. Powinnam chyba pomyśleć o przeprowadzce do jakiegoś kraju, gdzie to słońce witałoby mnie przez 365 dni w roku :)) Nie sądzę żeby mi się to znudziło. Ciepłolubna ze mnie istota i już... :)

sobota, 28 stycznia 2012

Serialowy post ...

Zostałam zaproszona przez Ide z bloga http://wishcorner.blogspot.com/ do udzialu w zabawie . Moim zadaniem jest opisać kilka moich ulubionych seriali. Tak więc z przyjemnością to czynię :)) 


Zasady zabawy są następujące:
1. Napisz kto Cie otagował
2. Opublikuj u siebie na blogu logo taga
3. Wymień i opisz kilka swoich ulubionych seriali
4. Zaproś co najmniej 5 innych blogów



Zacznę od serialu, który ostatnio odkrywam na nowo.  Chodzi o serial "Przyjaciele". Serial opowiada o losach szóstki przyjacioł mieszkających na Manhattanie w Nowym Jorku. Rachel - dziewczyna z bogatego domu ucząca się samodzielności, Monica - perfekcjonistka, ma obsesja bycia najlepszą we wszystkim, Phoebe - trudno zrozumieć jej abstrakcyjne podejście do świata, Joey - podrywacz starający sie zrobić karierę grając w serialach, Chandler - lubi żartować ze wszystkiego i Ross - paleontolog mający pecha w kontaktach z kobietami. Wszyscy razem spedzają wolny czas w kawiarni Central Perk i wplątują się w przeróżne zabawne sytuacje. 


Źródło: http://dystrybucja.tvp.pl/katalog/fabula/serial/do-60/matki,-zony-i-kochanki

Drugi serial, który uwielbiam oglądać i czasami do niego wracam to polski serial z lat 90-tych "Matki, żony i kochanki" . Wanda, Dorota, Hanka i Wiktoria to koleżanaki które chodziły razem do szkoły pielęgniarskiej. To kobiety które są dzielne i zaradne, odpowiedzialne za siebie i innych bliskich sobie ludzi. Wspaniałe matki, dobre żony  i namiętne kochanki. Sukcesy i porażki, namiętności, miłości, zdrady, intrygi. Dzielnie stawiają czoła przeciwnością losu. Można zobaczyć w tym serialu część swojego życia. 


Źródło: http://www.gaminator.tv/gra/1986,CSI-Kryminalne-Zagadki-Las-Vegas.html
Pierwszy serial kryminalny który wciągnął mnie nie na żarty i żaden inny mu wg mnie nie dorównuje.  Serial  "CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas" opowiada o pracy zespołu laboratorium kryminalistycznego w policji w Las Vegas który wnikliwie bada miejsca zbrodni. i pozostawione tam ślady. Używają do tego najnowszych zdobyczy technologicznych i starają się rozwikływać najbardziej zagmatwane zagadki. Scenariusz tego serialu powstał na podstawie autentycznych materiałów dowodowych i raportów sporządzonych na miejscach zbrodni przez organy ścigania. Kierownikiem zespołu jest Gil Grissom - samotnik, ekscentryk, ceniony przez swoich podwładnych za ogromną wiedzę. Do jego zespołu należą: Catherine Willows, Nick Stokes , Warrick Brown, Sara Sidle i Jim Brass. Intrygująca akcja połączona z  klimatami Las Vegas - to jest to. 



Źródło: http://www.filmweb.pl/House

Dr Gregory House jest chyba najbardziej rozpoznawalnym lekarzem na świecie :) Jego podejście do pacjentów zostawia wiele do życzenia, jest leniwy, brutalnie szczery i uzależniony od środków przeciwbólowych ale za to jest świetnym diagnostą. Jego instynkt pomaga mu rozwiązywać najbardziej skomplikowane zagadki medyczne. Dr House pracuje z grupą młodych lekarzy   którym często zleca zupełnie niecodzienne jak dla lekarzy zadania. Obejrzałam wszystkie odcinki z zapartym tchem, śmiejąc się przy tym aż do bólu brzucha. 


Źródło: http://www.filmweb.pl/Gotowe.Na.Wszystko
"Gotowe na wszystko" to serial opowiadający o kobietach mieszkających w USA. Z pozoru szczęśliwe i zadowolone ze swojego życia, ale gdy przyjrzymy się im bliżej okazuje się że nie jest tak kolorowo jak to wygląda na pierwszy rzut oka. Bohaterkami serialu są Susan Mayer - rozwiedziona kobieta, która ma nastoletnią córkę, Bree Van De Kamp - idealna pod każdym względem matka, żona i sąsiadka , Gabrielle Solis - żona bogatego biznesmena, Lynette Scavo - matka czwórki dzieci i żona męża który ciągle jest w rozjazdach, Mary Alice Young - mężatka, która popełnia samobójstwo i od pierwszych scen serialu jest jego narratorką. Lubię ten serial bo akcja trzyma w napięciu, jest przepełniona humorem no i ta obsada...

Zgodnie z zasadami zabawy wytypowane osoby do dalszej zabawy to :
 


1. Alinka z bloga http://alina-lifeafter.blogspot.com/
2. Aktena z bloga http://aktena.blogspot.com/
3. Friday z bloga http://magiafriday.blogspot.com/
4. Ilonna z bloga http://il0nna.blogspot.com/
5. Anuszka z bloga http://anuszkowyswiat.blogspot.com/
Czekam na Wasze seriale Dziewczyny :)) 

piątek, 27 stycznia 2012

Ohydna podróba... blee

Ostatnio na jednym z BLOGÓW znalazłam przepis na dietetyczne frytki. Pomyślicie niemożliwe? Ja też tak pomyślałam i to jeszcze bardziej podgrzało moje zainteresowanie owym dietetycznym cudem. Okazało się że owe "frytki" robi się z selera. Pomyślałam, że to może być całkiem niezła alternatywa dla ziemniaczanych smakołyków i skusiłam się na zrobienie tego specjału. Autor przepisu podaje że selera obieramy ze skórki, kroimy tak aby nadać mu kształt frytek, i obtaczamy w mieszance oliwy i czerwonej sproszkowanej papryki. Układamy na blasze i pieczemy w piekarniku. Na tym etapie wyglądały i pachniały całkiem zachęcająco. 



W piekarniku "siedziały" 30 minut i już nie mogłam się doczekać żeby ich spróbować. Nałożyłam sobie kopiaty talerzyk, w pogotowiu był ketchup, jedna frytka na widelec, do ust i.... totalna katastrofa. W smaku podobne raczej do niczego.  Zupełnie mi nie smakowały. Mój M. tez się napalił na te "smakołyki" ale kiedy tylko spróbował to nagle wybałuszył oczy i z kropelka potu na czole przełknął to co miał w ustach i od razu popił ogromną ilością wody. Jego recenzją było tylko jedno słowo - niejadalne. I ja też tak myślę.

czwartek, 26 stycznia 2012

Stare nogi :)

Podczas jednej z wizyt u mojej Mamy nogi poniosły mnie do garażu , do którego nikt od dłuższego czasu nie zaglądał i nie za bardzo wiedzieliśmy co w nim tak naprawdę jest. Na wielkie wiosenne porządki jeszcze za wcześnie bo póki co jest bardzo zimno ale jak tylko temperatura trochę się podniesie to zrobimy generalny przegląd wszystkich gratów tam zalegających. Jeden tylko przedmiot zwrócił moją szczególna uwagę i muszę przyznać że zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. A chodzi tu o bardzo stare, nie wiem niestety jak bardzo, nogi  do maszyny Singer. Są bardzo zaniedbane bo nikt się nimi przez kilkadziesiąt lat nie interesował ale nadszedł czas ich drugiej młodości. Postanowiłam się nimi zająć i odnowić. Tak więc przyjechały razem z nami do Krakowa i w niedalekiej przyszłości mam nadzieję że posłużą nam jako piękny ozdobny stolik. Jednak zanim to nastąpi dużo pracy przede mną... zresztą chyba zdjęcia prezentują najbardziej w jakim stanie są teraz .




 Nie mam pojęcia jak się zabrać do renowacji tego cuda... Muszę poczytać coś na ten temat bo nie chciałabym zniszczyć czegokolwiek :) Na pewno trzeba wymienić blat na nowy - ten już się raczej nie nadaje do niczego...  Oczyma wyobraźni już widzę jak pięknie będzie wyglądał ten stary rupieć po odnowieniu :)

wtorek, 24 stycznia 2012

DENTYSTA - SADYSTA

Jako dziecko bałam się chodzić do dentysty. Już tydzień przed zaplanowaną wizytą nie mogłam spać i miałam ból brzucha. Czasami kombinowałam jak się tylko dało żeby nie pójść na wizytę. Dlaczego? Ano dlatego że w czasach swojej wczesnej młodości miałam wątpliwą przyjemność odbyć wizytę u stomatologa "bez powołania". Był to raczej sadysta bo obchodził się ze swoimi pacjentami bardzo niedelikatnie i krzyczał na dzieci które wierciły mu się na fotelu. Jakiś horror... Nie raz doprowadzał swoje nieletnie "ofiary" do płaczu. No ale cóż... te czasy dawno minęły ale uraz pozostał. Do dziś boję się dentysty i zawsze idąc na wizytę mam przyspieszony puls i spocone dłonie mimo iż wiem że w dobie współczesnej techniki nie boli już borowanie. Tak samo było dzisiaj... Szłam niepewnym krokiem lekko wystraszona bo wiedziałam co mnie czeka - leczenie kanałowe. Zanim wcisnęłam dzwonek domofonu miałam ochotę uciekać, przecież jeszcze nie za późno, na szczęście się opamiętałam  :) Dostałam porządne znieczulenie i do roboty. Zabolało mnie może raz podczas czyszczenia kanałów - luzik. Jednak były minusy tej wizyty, mianowicie czas trwania - 2,5 godziny z otwartą paszczą na fotelu dentystycznym w pozycji horyzontalnej. Na początku nawet fajnie było, przysypiałam lekko przy dźwiękach relaksacyjnej muzyki. Ale po godzinie zaczęła mnie boleć głowa od leżenia, a potem "zawiasy" w szczękach. Totalna katastrofa. Znieczulenie trzyma do tej chwili (a z gabinetu wyszłam jakieś 3 godziny temu), jestem głodna niesamowicie ale jakoś  jedzenie mi nie idzie. Nie czuję że mam coś w ustach bo znieczulenie nie pozwala, jeden makaronowy świderek kroję na 3 żeby jakoś w miarę bez zaciskania szczęki pogryźć, miejsce po znieczuleniu boli jak cholera... :(( Cierpię w samotności bo M. jeszcze w pracy. Dostałam ketonal w razie jakby bardzo bolało ale na razie nie jest tak źle. Oby nie był mi potrzebny...  Poniżej muzyczne uzupełnienie dentystyczno-sadystycznej notatki.




poniedziałek, 23 stycznia 2012

Imbir - a co to?

Dużo słyszałam o imbirze, jednak do niedawna znałam go pod postacią soku lub dodatku do piwa czy herbaty. Ostatnio kuzynka podarowała mi imbir i zastanawiałam się do czego mogę go wykorzystać i w ogóle po co mi to... Jakieś takie toto brzydkie i co z tym zrobić? Nie wiedziałam, no ale od czego jest wujek Google :))

Poczytałam, poszperałam i okazuje się że ta brzydka bulwa  to cudo prawdziwe :) Ma wiele zastosowań, począwszy od kuchennych przez magiczne (używany jako afrodyzjak) aż  po medyczne i kosmetyczne. I teraz UWAGA, UWAGA do czego zdolna jest ta brzydulka :)
Imbir hamuje nudności i wymioty w trakcie podróży. Jest składnikiem wielu leków na chorobę lokomocyjną. Ma też właściwości przeciwbólowe i przeciwzapalne (skuteczne lekarstwo na bóle miesiączkowe czy przeziębienie). Poprawia proces trawienia, więc można przyprawiać nim potrawy tłuste i ciężkie. Imbir zapobiega tez powstawaniu wrzodów. Leczy migreny działa przeciwobrzękowo, ma działanie odświeżające, działa jak guma do żucia! Ma korzystny wpływ na zdrowie jamy ustnej, żuty, odświeża oddech. Imbir także ma wpływ na zwiększenie koncentracji oraz wydajności umysłowej. Najczęściej jednak używa się go w kuchni. Z kłączy imbiru lekarskiego pozyskujemy popularną w naszych kuchniach przyprawę.
Ważna informacją nie tylko dla mnie ale myślę że dla wszystkich babeczek jest to że olejek imbirowy  wyszczupla i skutecznie walczy ze skórką pomarańczową.  :))
Imbir można stosować zarówno na surowo jak i pod postacią wysuszonej na proszek przyprawy.
Jednak mimo tych wszystkich cudownych zastosowań imbir nie jest dla każdego. Nie powinny go stosować kobiety w ciąży, karmiące piersią oraz osoby chorujące na przewlekłe choroby układu pokarmowego, np. wrzody czy refluks.
No to co, herbatka imbirowa?? :)

sobota, 21 stycznia 2012

Łyk, łyk... łykend :)

Łykend zaczęłam wczorajszym spotkaniem z moją dawno nie widzianą koleżanką z Wrocławia. Tak jak przewidywałam spędziłyśmy 3 godziny na rozmowach o wszystkim i o niczym ( jak to baby - powiedział mój M. :)) Ten czas minął tak szybko że byłam naprawdę bardzo zaskoczona że to już musimy się rozstawać tym bardziej że spotkanie odbyła się w jednej z krakowskich kawiarenek przy Rynku Głównym w której uwielbiam pić kawę. W tamten piatkowy wieczór pozwoliłam sobie ŁYKnąć  aż dwie - latte i grande cappucino :)
A dziś też towarzyski dzień, najpierw my odwiedziliśmy Ciotkę, która po operacji jest już w domu a potem odwiedzono nas. Dziś kuzynka mojego męża ze swoją rodzinką byli naszymi gośćmi :) ŁYKnęliśmy sobie z tej okazji dobre winko i raczyliśmy się domowym ciastem i ciepłymi przekąskami. Super popołudnie z nimi, bardzo lubię takie rodzinne spotkania. Były nawet tańce :)) Każdy miał kogoś do pary bo było nas sześcioro :) Zabawa na całego. Teraz zostały tylko stosy naczyń do mycia i niedokończona butelka wina... muszę się nią zająć i ŁYKnąć jeszcze kieliszeczek :) W końcu jest ŁYKEND :)

piątek, 20 stycznia 2012

Sunny friday :)

Piątkowy poranek przywital mnie słońcem. Za oknem od razu zrobiło się weselej a ja mogę chociaż odrobinę podładować moje słoneczne baretie.
Ostatnio miałam ochotę trochę poeksperymentować w kuchni i szukałam fajnych przepisów na różne dania. Znalazłam przepis na zupę z soczewicy i to był strzał w 10 :) Zupa wyszła rewelacyjna i nawet mój M. zjadł ze smakiem a on zwylke nie lubi eksperymentów kulinarnych... Przepis znalazłam na TYM BLOGU  :)

Dziś do Krakowa przyjeżdża moja koleżanka z Wrocławia :)) Tzn teraz z Wrocławia a wcześniej z mojej rodzinnej miejscowości. Znamy się już ładnych kilka lat i staramy się pielęgnować tę znajomość i jak tylko jest okazja to spotykać się mimo dzielących nas setek kilometrów. Nie widziałyśmy się od mojego wesela i mimo to że czasami dzwonimy do siebie to na pewno będziemy miały o czym gadać przy kawie, a może piwie czy drinku... Zobaczymy. Nie wiem jeszcze gdzie się spotkamy ale mam nadzieję że odwiedzi mnie w domu.  No ale zanim przyjemności to trzeba zająć się obowiązkami. Zakupy, sprzątanie, obiad... Kiedyś moja koleżanka powiedziała mi że jestem niewolnikiem w swoim własnym domu - może ona tak to widzi ale mi prace domowe sprawiają dużo przyjemności. Gdzieś pod skórą mam wrośniętą  kurę domową i bardzo mi z tym dobrze :))  
A na koniec "recepta" na słoneczny piątek :)) 

czwartek, 19 stycznia 2012

I co z tym filmem ... ?

Po środowym seansie filmowym na którym byliśmy z M. muszę przyznać że w przeciwieństwie do M.  nie jestem rozczarowana. Film podobał mi się bardzo, a najbardziej aktorka grająca Lisbeth Salander czyli Rooney Mara - wg mnie rewelacja. Nie mogłam za to przyzwyczaić się do Daniela Craiga w roli Mikaela Blomkvista - czytając książkę wyobrażałam sobie go zupełnie inaczej, no ale jakoś zniosłam to bez większej tragedii.  Oczywiście (jak to zwylke bywa) film różnił się nieco od książki, ale w moim mniemaniu nie były to jakieś drastyczne różnice. Reżyser nie pokazał w filmie dokładnych relacji między bohaterami oraz dokładnych opisów ich samych. Film skupia się wokół śledztwa w sprawie zabójstwa sprzed 40 lat.  Nie  uważam żeby film dużo przez to stracił jednak dla osób które czytały książkę (tak jak ja) jest to bardzo wyczuwalne. Podobała mi się czołówka filmu, która nawiązywała do filmów o Jamesie Bondzie. Nie dałabym 10/10 ale spokojnie 8/10 mogę przyznać.



Dostałam cukierasa :)

Wreszcie jest, po długich dniach oczekiwania otrzymałam paczkę od Alinki. Dla zapominalskich - wygrałam u niej Candy :)
Paczuszka przyszła bardzo sfatygowana i posklejana na tysiąc sposobów, widać było że przebyła długą i męczącą podróż. Kiedy listonosz ją przyniósł i wręczył mi taki pokiereszowany prezent od razu przeszła mi przez głowę myśl że zawartośc może być uszkodzona. Na szczęście wszystko w środku ok :)) W rzeczywistości te rzeczy są jeszcze piękniejsze niz na zdjęciu :) Do paczki dołączony był liścik z ciepłymi słowami od Alinki :)) Super, super, super :))
Alinko, bardzo serdecznie dziękuję! :))





środa, 18 stycznia 2012

Łapię oddech...

Po dwóch dniach na wysokich obrotach przyszedł czas odpoczynku :) Wreszcie  mogę złapać oddech i spokojnie w swoim tempie zjeść śniadanko. A dziś szef kuchni poleca chlebek graham z twarogiem i dżemem brzoskwiniowym a do tego kawa...(niestety nie mogłam bez niej wytrzymać)


Po wczorajszych wizytach u lekarzy okazało się że ból brzucha to nic groźnego , jednak żaden z nich nie powiedział czym tak na prawdę jest on spowodowany. Dostałam nospe i informację że powinno samo przejść a jak nie przejdzie to mam się zgłosić ponownie. Mało to pocieszające , no ale cóż. Brzuch jak boli tak bolał i nospa niewiele pomogła jak na razie, zobaczymy co będzie jutro. 
A na dzisiejsze popołudnie zaplanowaliśmy z M. wyjście do kina na film, na który czekam z niecierpliwością i już nerwowo przebieram nogami żeby go zobaczyć. A zaczęło się od tego że w listopadzie  miałam ogromną ochotę na jakąś fajną książkę. Poszliśmy z M. do księgarni i kupiłam pierwszą część trylogii "Millenium". Przeczytałam ją z prędkością światła bo nie mogłam oderwać się od tej książki. Zaraz potem kupiłam drugi tom a trzeci dostałam od M. Kończę czytać właśnie trzeci tom i gdy dowiedziałam się że w kinie jest ekranizacja tej książki od razu zarezerwowałam dwa bilety do kina.  Mam nadzieję że się nie rozczaruję i film będzie dobrze oddawał to co zawarte jest w książce. Ciekawa też jestem czy ten film to ekranizacja wszystkich trzech tomów czy tylko jednego. Jestem bardzo ciekawa. mam nadzieję że się nie zawiodę :)

Źródło:  http://www.filmweb.pl/film/Dziewczyna+z+tatua%C5%BCem-2011-565637

Zbieram się i biegnę na pocztę. Muszę wreszcie wysłać kartkę na Dzień Babci. Jak pójdzie priorytetem to mam nadzieję, że do soboty dotrze na miejsce :)



 A po powrocie będzie gotowanie... dziś na obiad zupa z soczewicy :) Oby się udała bo to mój soczewicowy debiut będzie :)

wtorek, 17 stycznia 2012

A nie mówiłam... ?

No i sobie wykrakałam... A co? A to, że jaki poniedziałek taki cały tydzień... Dziś znów od 7 na równiutkich nogach. Najpierw wycieczka do Rzecznika Praw Konsumenta  któremu zawiozłam stos papierów żeby pomógł mi "rozprawić" się z biurem podróży z którym użeram się od pół roku  po nienależytym wykonaniu przez nich usług (wymiana korespondencji nie przynosi efektów więc postanowiłam skorzystać z tej opcji - mam tylko nadzieję że to coś da). Potem wizyta u lekarza - boli mnie od tygodnia brzuch więc postanowiłam skorzystać z fachowej porady w tej sprawie. Pani doktor ponaciskała, posłuchała co w brzuchu burczy i kazała iść do ginekologa. Więc idę dziś - a co, jak szaleć to na całego. Więc teraz grzeje zmarznięte dłonie od kubka z  gorącą kawą a o 13 znów w autobus i do gina tym razem. Mam nadzieję że ten ból to nic poważnego ... Bo tak szczerze mówiąc to trochę mnie to stresuje :(  Potem jeszcze muszę pójść do jakiegoś sklepu papierniczego i zakupić kartkę na Dzień Babci - bo to już w sobotę. Do domu wrócę pewnie późno i padnę tak jak wczoraj ... Mój M. był bardzo podobno bardzo zaskoczony kiedy wrócił z łazienki a ja już spałam w najlepsze... :) Cóż - life is brutal :)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Intensywnie...

Mówi się, że jaki poniedziałek taki cały tydzień... Jeżeli się to sprawdzi to mój tydzień będzie dość intensywny :) Dziś od 6 rano jestem już na równych nogach a to wszystko dlatego że wczoraj zaproponowałam Ciotce mojego M. że zawiozę ją do szpitala. Ma mieć operację i dziś o 8 miała się stawić w szpitalu aby mogli ją przyjąć. ( a tak nawiasem mówiąc to o tej operacji dowiedzieliśmy się przypadkiem 2 dni temu!) Myślałam sobie, że zawiozę ją, ewentualnie poczekam chwilę i wrócę do domu... to był błąd. W szpitalu kolejka, lekarz, który wydał skierowanie do przyjęcia do szpitala spóźnił się pół godziny, potem trzeba było pójść do pokoju w którym pielęgniarki wypisują wszystkie dokumenty i na ich podstawie przyjmują do szpitala. Z tego pokoiku musiałyśmy się udać do szatni żeby ciotka przebrała się w strój roboczy - dres i dopiero z szatni na oddział gdzie znów trzeba czekać na przyjęcie  - na oddział tym razem. Po tym maratonie przez pół szpitala wreszcie dotarłyśmy do pokoju w którym Ciotka będzie leżeć przynajmniej do jutra.  Zajęło nam to 2 godziny. Ufff... Ale chwila, chwila... To nie koniec. W pewnym momencie Ciotka sprawdzając zawartość swojej torby, zestresowała się bardzo bo okazało się że nie zabrała z domu pieniędzy. O matko ! No to ja w samochód i po kasę do Ciotki domu.  Kiedy już byłam z powrotem i zostawiałam kurtkę w szpitalnej szatni zadzwoniła mi komórka - ciotka. Okazało się że zapomniała z domu jeszcze czegoś... Ech.... Więc najpierw na górę z kasą a potem ta samą drogą w dół do samochodu i jeszcze raz do Ciotki domu i do sklepu po drobne zakupy dla niej. Tym razem zadzwoniłam i upewniłam się czy przypadkiem czegoś po drodze jeszcze nie załatwić. Na szczęście nie. Więc znów parking , szatnia, winda, oddział - miałam powoli dość. Nagle osłupiałam kiedy na zegarku zobaczyłam że już 12. Czas wręcz galopował. Posiedziałam jeszcze z nią godzinkę, poczekałam aż zje obiad i przyjechałam do domu. Jestem zmęczona, głodna już nie bo właśnie wchłonęłam trzy kanapki i popijam sobie herbatkę. Jest dopiero 14:00 a ja czuję się jakbym przebiegła co najmniej maraton... Ale to pozytywne zmęczenie, satysfakcjonujące :) Mam nadzieję że zabieg się uda i wszystko będzie dobrze. 

A wczoraj dostałam bardzo spóźniony prezent gwiazdkowy :D:D To było mega zaskoczenie :) Zupełnie się nie spodziewałam :) Oczywiście ucieszyłam się niezmiernie, tym bardziej że to prezent kosmetyczny :))

 

sobota, 14 stycznia 2012

Lubię takie soboty...

Lubię takie soboty jak ta dzisiejsza... Wylegiwanie się w łóżku we dwoje, poranna wspólna kawa, potem przedzieranie się przez zaspy do sklepu ( o dziwo nie zaliczyłam gleby), obiadek, sprzątanie... Dziś jeszcze dla urozmaicenia odwiedzili nas moi (a teraz już nasi) znajomi ze studiów - młode małżeństwo ze stażem dłuższym od naszego o 2 lata. Posiedzieliśmy przy dobrej herbacie i opowiadaliśmy sobie co u kogo, kto z kim itp itd. A mieliśmy co opowiadać bo nie widzieliśmy się pół roku. Oglądaliśmy razem zdjęcia z naszego ślubu i wesela, potem z podróży poślubnej opowiadając przy tym różne ciekawe historie. Na przekąskę między slajdami zaserwowałam moje ukochane "kąski" z ciasta francuskiego (przepis na nie TUTAJ). Dostaliśmy od nich super prezent, siekaczkę. Szczerze mówiąc to bardziej prezent dla mnie bo mój M. w kuchni niezbyt często coś sieka ale ja  ucieszyłam się niezmiernie. Tym bardziej radośc była duża gdyż nie dalej jak tydzień temu oglądałam bardzo podobną w sklepie z zamiarem kupienia w najbliższej przyszłości. Mała rzecz a cieszy :))


Teraz usiądziemy wygodnie na naszej kanapie, czeka już na mnie kieliszek czerwonego wina i spędzimy ten wieczór oglądając filmy ... :) Naprawdę lubię takie soboty...
 

piątek, 13 stycznia 2012

Konkurs

Jakiś czas temu zgłosiłam swojego bloga do konkursu na Blog Roku 2011. Co prawda gdzieś z tyłu głowy jakiś cichy głosik podopwiada mi, że porwałam się z motyką na słońce ale raz się żyje i trzeba próbować. Co prawda dziś piątek 13-go , ale jak to w tej piosence "Trzynastego, wszystko zdarzyć się może..." więc jestem dobrej myśli że nie przyniesie mi to pecha.
Jeżeli podoba Ci się u mnie to prosze o wysłanie sms na mojego bloga o treści:

A00884 pod mumer 7122 (koszt sms 1,23 zł)

Dochód z sms'ów zostanie przekazany na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych.

Głosować można do 19-go stycznia.

Więcej informacji możesz znaleźć  TUTAJ.          

czwartek, 12 stycznia 2012

Mam lenia pod skórą...

Dzień w moim wykonaniu zaczął się leniwie, nie mogłam zwlec się z łóżka. Budzikowa drzemka dzwoniła chyba przez godzinę co 10 minut i niestety nie udało jej się o czasie mnie obudzić. Kiedy już wypełzłam z łózka i przyjęłam pozycję wertykalną poczułam na nagich stopach dotkliwy chłód... brrr. Szybko ciepłe kapcie na stopy i do łazienki a potem  śniadanko. Dzisiaj bardzo proste - kanapki i czerwona herbata. Postanowiłam na jakiś czas zrezygnować z kawy, a przynajmniej ograniczyć do niezbędnego minimum.


Odsłaniając dzisiaj okno zobaczyłam, że wreszcie moje storczyki rozkwitają. Od około 2-ch miesięcy mają już pąki i wreszcie jeden zaczyna rozkwitać. Super :) Na parapecie będzie teraz pięknie :) Mam nadzieję że temu drugiemu też niebawem strzelą pąki - jak w piosence Skaldów o wiośnie...


Jestem ciągle taka zaspana, że nie mogę skupić myśli i ułożyć sobie w głowie jakiegoś planu na dzisiejszy dzień. Będę się tak z kąta w kąt tułać aż się zmęczę i padnę gdzieś w kąciku żeby trochę się przespać znowu. Może zrobię sobie zieloną herbatę to poprawi mi trochę nastrój i rozbudzi nieco. A może kawa...? Nie...  

P.S. 
Zza ciężkich, szarych chmur wyszło słońce. Tego mi było trzeba! Od razu zrzuciłam szlafrok, wskoczyłam w moje "domowe" dresiki i czuję że zaczynam powracać do świata żywych bez pomocy kawy i innych wspomagaczy.  Nawet w mojej głowie narodził się pomysł na obiad - dziś szef kuchni poleca "Roladki z kurczaka ze szpinakiem" - przepis zamieszczę w zakładce "ZDROWE PRZEPISY". Żyć nie umierać...
Hehe...i nikt mi nie wmówi że  nieprawdziwe jest powiedzenie KOBIETA ZMIENNĄ JEST :)

środa, 11 stycznia 2012

Muzyczny NUMBER ONE!

Od dawna jestem zafascynowana tekstami pani Agnieszki Osieckiej. Znają je chyba wszyscy, chociażby z piosenek Maryli Rodowicz. Pani Agnieszka napisała tyle tekstów, że do dziś przypadkowo dowiaduję się że "ten" to jest  właśnie jej autorstwa. Kilka dni temu znów odkryłam coś, czego wcześniej nie wiedziałam. Kolejny wspaniały tekst. Od kilku dni to właśnie ta piosenka jest na pierwszym miejscu mojej prywatnej listy przebojów. Miasteczko cud - tu w wykonaniu Agnieszki Kotulanki na  23.  Przeglądzie Piosenki Aktorskiej.  Wsłuchuję się w te słowa i oczami wyobraźni widzę to wszystko o czym śpiewa artystka....

wtorek, 10 stycznia 2012

Ploty dobre na wszystko

Dziś  po południu spotkałam się z koleżanką z którą nie widziałyśmy się wieki. Nawet nie wiedziałam kiedy minęły mi 3 godzinki na wymianie informacji co u której z nas słychać, co się zmieniło itp itd... Takie babskie ploty. Różne plotki, ploteczki przy orzechowym latte smakowały jeszcze bardziej :) W zacisznej, klimatycznej  knajpce na Rynku , przy stłumionym świetle i jazowej muzyce w tle ... Takie spotkanie było mi bardzo potrzebne, mogłam na chwilę zapomnieć o codziennym szarym życiu. Mimo, że rozmawiałyśmy o wszystkim, nawet o tych mniej przyjemnych zdarzeniach w życiu to humor mi się poprawił. Może właśnie dlatego, że wyrzuciłam z siebie to co leżało mi na wątrobie... Tego nie wiem. Ale to był dobry pomysł z tym spotkaniem, i obiecałyśmy sobie że będziemy to częściej powtarzać.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Porządki i zakupy w Biedronce

Od zawsze w moim domu rozbierało się choinkę  i sprzątało się ozdoby świąteczne po święcie Trzech Króli. Ja ten zwyczaj też przeniosłam do naszego mieszkanka i dziś wszystkie ozdoby świąteczne zostały zdemontowane i zapakowane tymczasowo w torby a docelowo w pudełko. Przez cały rok będą czekały na kolejna okazję żeby zabłysnąć i znów przystroić nasze gniazdko.

 Muszę pochwalić się moim ostatnim zakupem, który uważam za bardzo udany. Podczas wizyty w sklepie, który budzi wiele kontrowersji i ma zarówno wielu zwolenników jak i przeciwników zakupiłam fantastyczne zakolanówki. Mowa tu o sklepie Biedronka. Ja zaglądam tam dość często i zaopatruję się w różne pierdoły ( zwłaszcza w okresach przedświątecznych , np. ozdoby na choinkę itp.) Tym razem moją uwagę przyciągnęły zakolanówki.

Były różne kolory i różne grubości. Ja zdecydowałam się na te w kolorze szarym. Są dość grube i mają fajny wzorek. Ujmujące jest to że mają satynową kokardkę na ściągaczu więc można je założyć do spódnicy i kozaków.
 Ściągacz z kokardką będzie fajnie wystawał ponad cholewę buta. Jedyny mankament jest taki że przy moim wzroście (170 cm) te długie skarpety nie sięgają "za" kolano niestety. Ale nie jest to aż tak duży problem. Ważne że są ciepłe i myślę że dobrze spełnia swoje zadanie ocieplania moich łydek w zimne dni :))

sobota, 7 stycznia 2012

Nie ma jak u Mamy :)

Weekend u Mamy... bezcenne :) Tak, właśnie spędziliśmy długi 3-dniowy weekend w domu u mojej Mamy :) Pierwsze co przychodzi mi do głowy wspominając ten czas to pyszne jedzonko :)) Ach... nie ma to jak mama ugotuje :) Aż mi się buzia uśmiecha na samo wspomnienie tych pyszności. Oczywiście większość z tych pyszności została zamknięta w słoikach i pudełkach na żywność i przyjechała razem z nami do Krakowa z czego bardzo się cieszę - będę mogła jeszcze przynajmniej kilka dni cieszyć się specjałami mojej kochanej Mamy no i odpada mi gotowanie  (które oczywiście bardzo lubię). Numerem jeden na liście moich ulubionych potraw przygotowywanych przez Mamę jest zupa grzybowa, którą Mama gotuje tylko raz w roku na wigilię. Tym razem zrobiła dla mnie wyjątek i z racji tego że nie byliśmy w tym roku na wigilii u niej ugotowała mi ja na Nowy Rok :) Przyjechała też z nami grochówka, zupa pomidorowa , różne sałatki.... Och... cudownie :) Codziennie co innego do jedzonka :) A wczoraj rano o mało nie zwariowałam ze szczęścia - na śniadanie były mojej najukochańsze w dzieciństwie kluski lane na mleku :)) Nie jadłam ich wieki i były dla mnie ogromna niespodzianką. :) Smaki z dzieciństwa pamięta się do końca życia a ja miałam okazję sobie jeden z nich przypomnieć :)

czwartek, 5 stycznia 2012

Mydła pod prysznic Ziaja

Ostatnio w naszej łazience pojawiły się dwa nowe produkty i od razu przypadły nam do gustu. To, co mnie bardzo cieszy to to , że M. chętnie po nie sięga. Mowa tutaj o mydłach pod prysznic Ziaja. My na pierwsze próbowanie zakupiliśmy dwa - jedno pomarańczowe a drugie oliwkowe. Oba zachwycają i oba czym innym. 
Kremowe mydło pomarańczowe ma super energetyczny i orzeźwiający zapach i delikatną kremową konsystencję oraz pomarańczowy kolor. Fajnie się pieni co dla mnie jest dużym plusem. Producent obiecuje intensywne nawilżenie i tak w rzeczywistości jest - produkt zawiera D-panthenol. Skóra po użyciu mydła jest fajnie nawilżona. Dodatkowo pomarańczowe masło ma tez działanie antycelulitowe i ujędrniające ( hurraa!! ) :) Na opakowaniu jest także informacja że ten produkt nadaje się do pielęgnacji dzieci - z tym jednak nie ryzykowałabym. 
Oliwkowe mydło natomiast ma podobną konsystencję, jest dość gęste ale bardziej przypomina żel niż krem. Jest przezroczyste zabarwione lekko na zielono. Jego zapach jest kojący i relaksujący, czyli zupełne przeciwieństwo "pomarańczowego". Zawiera olej z oliwek oraz D-panthenol co pozwala dobrze odżywić i nawilżyć skórę.
Co ważne obydwa mydła mają naturalne ph.
Cena waha się w granicach 6 zł za butelkę  (500 ml) w zależności od sklepu więc całkiem nieźle jak za taką pojemność.
Fajne jest to , że jest cała gama różnych zapachów mydeł pod prysznic tej firmy więc wykorzystamy to i przetestujemy każdy :) Mam ochotę na mydło z masłem kakaowym - w okresie zimowym bardzo lubię takie słodkie zapachy :)

środa, 4 stycznia 2012

Recenzja przy kawie :)

Dziś w moim mieście pogoda bez zmian. Nie dość że kropi z nieba deszczyk to na dodatek jeszcze wieje tak że głowy urywa. Ta wichura poprzewracała mi wszystkie iglaki  na balkonie i narobiło się sporo bałaganu ale niestety uratowałam tylko iglaki a bałagan musi poczekać na lepszą pogodę. Musiałam dziś niestety wyjść z domu i odebrać wreszcie moje prawo jazdy które czekało na mnie już ponad miesiąc - ale jakoś zawsze nie było mi tam po drodze.Więc przemknęłam między kroplami opatulona szalikiem po same oczy. Na szczęście w urzędzie obyło się bez czekania, kolejek i nerwów - wszystko poszło szybko i sprawnie i tak oto mam już nowiutkie, błyszczące prawo jazdy z moim nowym (po mężu) nazwiskiem :))) A teraz popijam kawusię i cieszę się że nie muszę już nigdzie dziś wychodzić :)
A tak właściwie to chciałabym napisać o filmie na którym byliśmy z M. czyli "Dziennik zakrapiany rumem". Film okazał się dobrym wyborem. Johnny Depp jak zwykle czarujący i męski znakomicie odnalazł się w swojej roli. Dobry film dla osób lubiących akcję rozgrywającą się w latach 60-tych gdyż cały film jest utrzymany w takich klimatach. No i jeszcze jedno - jako gatunek film ten został zaliczony do dramatu, ja jednak uważam że lepiej pasuje do niego komedia gdyż śmialiśmy się z M. bardzo często. Błyskotliwe i zabawne dialogi znakomicie wprowadzone do filmu spowodowały że nie przytłaczał on nas swoim ciężarem a wręcz przeciwnie, dodały mu lekkości i jeszcze bardziej chciało się go oglądać. Ciekawy scenariusz, wyraźnie pokazane różnice społeczne - dla mnie super. No i te bajkowe krajobrazy Karaibów... ach...  To jest film do którego chce się wracać i który chciałabym mieć w swojej domowej filmotece - jeśli tylko pojawi się na DVD na pewno go kupię. Z pewnością jeszcze nie raz go obejrzę.

Kraków płacze...deszczem

Dziś Kraków płacze... Obudziłam się dopiero po 10 rano ale tłumaczę to tym że pogoda tak na mnie działa... ;) Od rana za oknem paskudnie, mokro , szaro i smutno. Nie ma się jednak co załamywać. Sama nie wiem skąd u mnie mimo tej jesiennej aury pozytywny nastrój. Dziwne to trochę bo zazwyczaj mój nastrój jest ściśle uzależniony od tego co dzieje się za oknem. Wybieramy się dziś z M. do kina na film "Dziennik zakrapiany rumem". Ma on dość dobra opinię więc mam nadzieję że nam się spodoba. Tym bardziej że Johnny Depp jest jednym z moich ulubionych aktorów.
Źródło:  http://www.filmweb.pl/film/Dziennik+zakrapiany+rumem-2011-119724

Dziś po przebudzeniu wskoczyłam na wagę i co moje oczy zobaczyły? Prawie jeden kilogram mniej :)) (wiem że prawie robi dużą różnicę no ale od czegoś trzeba zacząć )  Cieszy mnie to niezmiernie gdyż jednym z moich postanowień noworocznych jest właśnie takie aby w tym roku zrzucić trochę i zacząć prowadzić zdrowy tryb życia. Na razie jestem na dobrej drodze i oby tak dalej.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Wspomnienie sylwestra...

Ciągle jestem pod wpływem sporych emocji związanych z wygraną Candy u Alinki :)) Powoli zaczyna do mnie docierać ten fakt. Wczoraj towarzyszyła temu zupełna euforia  ale i dziś świat wydaje się jakiś lepszy przez to że emocje jeszcze nie do końca opadły. 
Sylwester minął i w gruncie rzeczy było bardzo fajnie. Spędziliśmy go wraz  z moim M. w domu, przed telewizorem, popijając drinki które M. przygotował. Oglądaliśmy transmisje zabaw sylwestrowych z różnych miast w Polsce i muszę przyznać że nawet potańczyliśmy trochę w rytm przebojów :) O północy strzelił korek od szampana i powitaliśmy Nowy Rok patrząc przez okno na rozświetlony od sztucznych ogni horyzont i popijając złoty płyn z bąbelkami :) Było fantastycznie i cudownie się bawiłam.  I nikt mi nie wmówi że sylwester w domu jest nudny. Jeżeli spędza się go z osobą którą się kocha i ma się jakiś pomysł na to to zabawa nie może się nie udać. A pierwszego dnia Nowego Roku zrobiłam lasange. Dawno już nie było w naszym domy tego dania więc postanowiłam uczcić nowy rok właśnie w ten sposób. Ale do świętowania była nie tylko ta okazja , doszło także świętowanie wygranego candy więc tym bardziej było miło. 




    Było pysznie - zostało nawet na dziś :)

niedziela, 1 stycznia 2012

WYGRAŁAM!!!! :))))))))))))))))))))))))))

Pierwszy dzień Nowego Roku i juz spotkało mnie coś niezwykle miłego a mianowicie   miałam wielkie szczęście i WYGRAŁAM CANDY U ALINKI :)) Cieszę się podwójnie ponieważ  po pierwsze bardzo ale to bardzo podoba mi się  nagroda a po  drugie bardzo ale to bardzo polubiłam Alinkę i jej blogowanie. Tak więc podwójnie się cieszę  z tego i z pewnością nigdy nie zapomnę tego pierwszego dnia roku :)) Nigdy jeszcze nic nie wygrałam i jestem niesamowicie zaskoczona i szczęśliwa :)  Kilkakrotnie sprawdzałam czy to na pewno ja wygrałam ale za każdym razem to samo - więc chyba się nie pomyliłam :))) Uśliech mam na twarzy wielki jak banan - ech... Cudownie, cudownie , cudownie :))) To wspaniały prezent na Nowy Rok :))) Jupiiii!!! :))) Ale się cieszę!! :)))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...