Obserwatorzy

wtorek, 27 września 2011

Już tuż tuż

Dziś pakowanie już pełną parą... dwie walizki leżą na środku pokoju, łóżko całe zawalone różnymi ciuchami które ciągle czekają na mój wyrok czy zostaną zabrane czy nie. Leżą także i czekają różne kosmetyki. Dziś jeszcze zrobiłam napad na Rossmana i pobliską aptekę w celu zakupienia różnych rózności ( a tak na marginesie to uwielbiam kupować wszystko, a kosmetyki sa na pierwszym miejscu). I tak po dzisiejszych zakupach moja kosmetyczka powiększyła się m.in. o: 
- mój ulubiony antyperspirant Adidas action 3 Sensitive, co ważne nie zostawia białych śladów na ubraniu i ma delikatny zapach który nie "gryzie się" z perfumami;
- dwa żele antybakteryjne do rąk (przydatne w podróży, mam nadzieję, że nie wysuszają rąk);
- krem do rąk z Garnier z ekstraktem z masła SHEA, super pachnie i szybko się wchłania;
- dwa mydła antybakteryjne (w końcu w Turcji dużo różnych bakterii jest więc trzeba dbać o czyste dłonie);
- mały zmywacz do paznokci ISANA  bo mam ochotę szaleć z kolorami :)
- maseczki oczyszczające z Ziaja z glinką szarą  do cery mieszanej, tłustej, trądzikowej ( jeszcze nie stosowałam, kupiłam na próbę);
- nawilżone chusteczki Cleanic - bo nigdy nic nie wiadomo :)
- balsam do opalania Soraya SPF 30 ( o tej porze roku ciężko kupić jeszcze coś do opalania)
W rosmanie nie mogłam oczywiście nie kupić moich ulubionych saszetek zapachowych. Mam je wszędzie , w szufladach, szafach, w torebce... jestem od nich uzależniona :) Tym razem zdecydowałam się na dwie: Orient Express i Zanzibar.
Pachną super, orientalnie , przywołują troche klimat dalekich podróży ... :) Rewelacja.
Nie mogłam się powstrzymać przechodząć obok Yves Rocher żeby nie kupić sobie moich trzech ulubionych kosmetyków.
Żeli pod prysznic mają tam bardzo wiele i za kazdym razem kupuje inny zapach, tym razem mój wybór padł na:
- żel pod prysznic Ylang Ylang ( fajnie się pieni, jest dość wydajny i wg mnie ma świeży i pobudzający zapach;
- delikatne mleczko kwiatowe, które (co ważne) nie podrażnia moich oczu , gdyż przeważnie  używam go do demakijażuoczu;
-krem do rąk z wyciągiem z arniki z (podobno) ekologicznych upraw :) niech i tak będzie, ważne że fajnie nawilża, szybko się wchłania i nie zostawia takiej "sylikonowej" powłoki na rękach, której nie znoszę. Tych kosmetyków dziś nie kupiłam, aczkolwiek także ze mną jadą :)) Nie mogę się tylko zdecydować którą odżywkę zabrać, Gliss Kur czy BIOVAX... Hmmm...
Żeby przyjemności nie było za mało zakupiłam dziś jeszcze super szal w różnych odcieniach zieleni, brązu i czerni.
Na zdjęciach te kolory są przekłamane, w rzeczywistości szal jest ciemniejszy a kolory bardziej intensywne. Będzie dobrze wyglądał do sportowego stroju a także na wieczorne wyjście ( mam nadzieję) :))



poniedziałek, 26 września 2011

Już niedługo, coraz bliżej, już za chwilę... :)

Tak o maturze śpiewały Czerwone Gitary, ale ja nie o tym chcę dziś napisać. Dla mnie już niedługo, coraz bliżej  bo już w środę upragniona podróż poślubna :) Wyruszamy z M do Turcji. Chcieliśmy od dawna zobaczyć ten kraj i już niedługo nasze marzenia się spełnią. Lecimy na dwa tygodnie - w pierwszym będziemy bardzo aktywnie zwiedzać przeróżne wspaniałe tamtejsze zabytki , w drugim natomiast będziemy się byczyć na najpiękniejszej Plaży Kleopatry :) ( czy najpiękniejsza to się okaże - mam nadzieję). Dziś spakowaliśmy wstępnie nasze walizki. Początkowo miała być jedna ale okazało się ze nie wystarczy więc jadą dwie :) W końcu 2 tygodnie to kupa czasu trzeba wziąć sporo rzeczy (przynajmniej ja biorę sporo a M się śmieje że nie zdążę wszystkiego założyć... zdąże, zdąże, kobieta potrafi :)) Brakuje mi tylko jakiegoś kapelusza, czapki od słońca, ogólnie rzecz biorąc czegokolwiek co ochroniłoby mnie przed palącym słońcem (choć liczę na to, że w październiku w Turcji nie będzie już wielkich upałów. Podobno temperatura tam w tym okresie  wynosi około 25 do 30 stopni więc uważam, że do zniesienia. Mam tylko nadzieję, że moja komórka tam zadziała i będę mogła skorzystać z dostępu do internetu gdzieś w tak zwanym międzyczasie bo bez tego ani rusz :)
A tak na marginesie - odwiedziłam ostatnio kilka blogów i w wielu z nich znalazłam posty o tematyce jesiennej. Kurcze, ja nie zauważyłam jakoś tej jesieni jeszcze i te posty dały mi do myślenia. Przecież co roku zbierałam kasztany, robiłam kompozycje z kolorowych liści drzew itp itd a teraz ? Co się stało w tym roku? Jedynym jesiennym akcentem w tym roku było u mnie robienie przetworów. Ale w moim mieszkaniu nie ma nawet pół jesiennego akcentu. Zastanawiałam się nad tym i wytłumaczyłam sobie to brakiem czasu ( a może  to nadmiar wolnego??) - no ale wiele osób jest zabieganych a mimo to ... ech... nieważne. Muszę to nadrobić... Tylko kiedy, za chwilę (tzn w środę) wyjeżdżam na dwa tygodnie, jak wrócę to już trzeba będzie myśleć nad akcentem zimowym ... i tak w kółko...ech...jakieś spore opóźnienie mam w tym roku :)

niedziela, 25 września 2011

Wreszcie ufff....

Tego weekendu nie zaliczyłabym do spokojnych, wręcz przeciwnie. Począwszy od piątkowego popołudnia kiedy to Mąż wrócił do domu po 3 dniach pobytu na konferencji zaczęła się gonitwa i wyścig z czasem. Najpierw szybko na pocztę odebrać paczkę z Allegro ( spodenki pasują idealnie) , potem do sklepu na L. ( tu zawsze kupuję wędlinę i mięso) potem do sklepu na R ( po chemiczne i kosmetyczne różności) , potem warzywniak pod blokiem  - odwózka wszystkiego do domu i w tył zwrot do BRW po meble zamówione miesiąc temu. Aż się zdziwiłam jak bardzo pomiestna jest nasza Skodzianka. Po rozłożeniu tylnego fotela weszło do niej : stół, 4 krzesła i półka. Ale o tym później. Po wypakowaniu mebli Mąż ( jak na duże dziecko przystało ;)  ) nie mógł się powstrzymać żeby nie pobawić się w skręcanie mebli a ja zabrałam się do robienia obiadu - bo przecież za 2 godziny przyjeżdża Teściowa. Garnki fruwały niemal w powietrzu, noże siekały warzywa, mięsko skwierczało na patelni i cały dom wypełnił się pięknymi zapachami. Mąż skręcił meble, jeszcze ostatnie muśnięcie ścierką żeby zetrzeć kurz i gotowe :) Teraz trzeba wyjechać po Teściową.Oczywiście pojechał Mąż. Teściowa po przyjeździe najpierw oglądała długo i dokładnie całe mieszkanie i wreszcie stwierdziła że jej się podoba ...ufff :) Obiad ugotowany przeze mnie też jej smakował wiec mogłam się wreszcie trochę wyluzować. Rozmawialiśmy długo i o wszystkim i całkiem dobrze się nam rozmawiało bo o północy dotarło do nas że trzeba przerwać tę miłą dyskusję i kłaść się spać.  A w sobotę od rana znów gonitwa , tym razem z Teściową. Zawieźliśmy ją najpierw do siostry, potem do kuzynki (trzeba odwiedzić całą rodzinę bo rzadko przyjeżdża) i w końcu na autobus. Wróciliśmy do domu po 20 padnięci. Niedziela też jakoś tak szybko przeleciała - kościół, obiad, potem trochę TV, wyciągnęliśmy walizki przed podróżą i już wstępnie je spakowaliśmy i zanim się spostrzegliśmy była już 20... Czas stanowczo za szybko ucieka... Nie mam jeszcze pomysłu żeby stanął całkiem ale na chwilę można zatrzymać go robiąc zdjęcia. A żeby lepiej wyglądały to dobrze je włożyć w ramkę. I my taką piękną ramkę dostaliśmy od mojej szwagierki w prezencie ślubnym - co prawda jeszcze nie wybraliśmy zdjęć, które będą w niej stały ale ramka już zdobi naszą komodę gdyż sama w sobie jest cudna. Ramka przyjechała do nas aż z Londynu :)
 Zapakowana była w cudowne błękitne pudełko z namalowanymi postaciami, które przypominają greckie kobiety z antycznych czasów.
 W pudełeczku ramka była złożona na pół i tylna jej strona jest pięknie oklejona aksamitnym granatowym materiałem.
 Ramka jest cała srebrna i odbija os siebie jak lustro wszystko. Doskonale rozświetla komodę w kolorze wenge na której stoi.
Jeszcze tylko wybór zdjęć które dopełnią całość i będzie świetnie :)

czwartek, 22 września 2011

Jesienne przetwory

Wreszcie chwila odpoczynku. Dziś cały dzień pracowałyśmy z Mamą nad przetworami na ciężkie zimowe dni :) W naszej kuchni się zaczerwieniło od pomidorków i papryczki. kroiłyśmy, upychałyśmy w słoikach, przecierałyśmy przez sitka, gotowałyśmy itp itd... Aż do odcisków na palcach które mi się przytrafiły (niestety). Mam nadzieję , że okupione "krwią i łzami" przeciery pomidorowe będą rewelacyjne. 



A z innej beczki, jutro wraca M :) Hurraaa!!! :)) No i jutro też przyjeżdża Teściowa ... trochę mniejsze hura. W zasadzie to jej pierwsza wizyta u nas od czasu ślubu ( czyli od miesiąca hehe). Jutro także jedziemy odebrać stół i krzesła zamówione w BRW. Już się nie mogę doczekać. Ciekawe czy będą tak dobrze wyglądać na żywo jak w katalogu... mam nadzieję.  Oj , jutro będzie się działo :) 

środa, 21 września 2011

3 dni bez Męża i fatalne PKP :(

Dzisiejszy dzień rozpoczęłam bardzo wcześnie. Jak dla mnie to w środku nocy bo na równych nogach byłam już o 5:30 rano :) Powodem tej pobudki jest konferencja na którą mój ukochany Mąż pojechał właśnie dziś. Ale nie wstałam tak wcześnie żeby wyprawić go w podróż tylko z zupełnie innych powodów. Otóż ... postanowiłam, że skoro przez 3 dni mam wolne wybiorę się do mojej Mamy. Tym bardziej , że nie widujemy się zbyt często. Niestety z powodu odległości jest to całkiem niezła wycieczka a tym bardziej kiedy muszę jechać pociągiem tak jak dziś. 
W PKP ( chociaż teraz to tak naprawdę nie wiem czy użycie teko skrótu jest trafne bo spółek i spółeczek związanych z koleją jest obecnie cała masa no ale niech będzie) od czasów studenckich, kiedy średnio co 2 tygodnie jeździłam do domu po prowiant, niewiele się zmieniło. Poza tym ze bilet jest droższy jakieś 2,5 raza ( i nie wliczam w to braku zniżki studenckiej) wszystko jest tak jak było. Brudne wagony, śmierdzące przedziały, siedzi się jak na szpilkach żeby za bardzo nie "wyświnić" sobie ubrania. Do toalety a raczej powinnam napisać kibla nie miałam odwagi wejść bo zapach odstraszył mnie już w połowie drogi. Jednym słowem masakra. I jak to się ma do ceny biletu?? a no nijak!!!!  Płacimy więcej a  śmierdzi jak śmierdziało - czy to jest normalne?? Wg mnie nie - no ale to przecież Polska a Polak potrafi, OLE !! Na usta ciśnie mi się tylko ku*wa mać!! Czy to się kiedyś zmieni?? Nie wiem... mam nadzieję, ale jak to mówią "nadzieja matką głupich" ...ech... :(

wtorek, 20 września 2011

Jesiennie...

Jesienna pogoda chyba działa na mnie jak na niedźwiedzie :)) Ostatnio śpię do południa i nie mogę nawet z pomocą budzika zwlec się wcześniej z łóżka. Zaczynam się obawiać, że zapadnę w sen zimowy i wiosną nastąpi cudowne przebudzenie ;) Chyba zacznę jeść więcej witamin, owoce warzywa - może mnie trochę rozbudzą. 
Dziś ważny dzień i dość stresujący. Idę na zabieg ginekologiczny. Nic poważnego i mało inwazyjny bo będzie trwał kilka minut i zaraz po nim będę mogla pójść do domu. Mój Mąż uparł się, że koniecznie chce iść ze mną bo jak to on mówi "nigdy nic nie wiadomo". Cieszę się, że tak się zaangażował i chce być ze mną. To bardzo miłe uczucie :) Dziękuję Kochanie :* 


*****************************************************************************************************************

No i po zabiegu. Miało nie boleć ale bolało i to nawet bardzo. Co prawda w porównaniu z bólem zęba to pikuś ale trochę inaczej sobie to wyobrażałam. Na szczęście mój ginekolog robił małe przerwy więc mogłam sobie trochę odpocząć w trakcie. M. siedział w poczekalni i czekał spięty cały aż wyjdę z gabinetu :) Wyglądał rozkosznie i bardzo mnie rozczulił tą opiekuńczością :))
Niestety M. jutro jedzie na szkolenie do Zakopanego. Zobaczymy się dopiero w piątek. Trzy dni rozłąki - dla mnie dużo, dla M. też, ale plusy tego są takie że zdążymy bardziej zatęsknić za sobą i piątkowy powrót będzie tym bardziej miły. Ja już tęsknię :*

poniedziałek, 19 września 2011

Z domowego archiwum

Przeglądałam dzisiaj zdjęcia zapisane w pamięci mojego komputera, starałam się je uporządkować w jakiś sposób i napotkałam zrobione zupełnie niedawno podczas spaceru z M. 


Osobiście nie cierpię pająków i ich widok w domu na ścianie czy suficie przyprawia mnie o ból głowy, ale ten wiszący na pajęczynce wyglądał jakoś tak majestatycznie i ... nieszkodliwie :)) Mimo wszystko po tym spacerze nie zostałam miłośniczką pająków, ale zdjęcie mi się podoba :)  

Ciężki poranek...

Ciężko było mi się dziś z łóżka podnieść... Kraków jest dziś zachmurzony i ponury :( I mnie udzielił się taki kiepski nastrój bo obudził mnie okropny ból gardła i katar zatykający nos. To zasługa mojego Męża, zaraził mnie ... :( Mam nadzieję, że jakoś domowymi sposobami uda mi się ogarnąć to przeziębienie. Herbatka z cytryną i miodem, garść witamin i tabletka do ssania. Na początek wystarczy. Zobaczymy czy pomoże. Jeśli nie wyciągnę z rękawa moją tajną broń. Syrop domowej roboty z miodu, cytryny i czosnku. Wg mnie smakuje całkiem fajnie, gorycz czosnku i cierpki smak cytryny wspaniale łagodzi miodek, ale są tacy którym ta mikstura nie przejdzie przez gardło. Nie wiedzą co tracą :))

niedziela, 18 września 2011

Męskie (samo)uzdrowienie ;)

Śmiać chce mi się na samą myśl o tym jak mój mąż został cudownie uzdrowiony. Nie wiem czy inni faceci też tak mają ale mój Mąż na pewno i zdarza się to nie pierwszy raz :)))
Już w piątek przyszedł z pracy z czerwonym nosem i stertą zużytych chusteczek higienicznych. Katar-gigant Go dopadł i skutecznie rozkładał na łopatki. Na weekend mieliśmy jechać do mojej Mamy i mój mąż mimo ostrego przeziębienia nie chciał zmienić planów no bo oczywiście "nic mu nie jest i ja przesadzam". No i pojechaliśmy. Co 5 minut korzystał z zapasu chusteczek które zabrałam do samochodu - oczywiście niepotrzebnie bo przecież on tyle nie zużyje ( w trakcie jazdy zużył całe opakowanie 100 sztuk). Chciałam się z nim zamienić ale uparł się że dobrze się czuje i on będzie prowadził. Ok. Po 100 km oczy miał czerwone jak królik i naprawdę zaczynałam się bać nie tyle o niego ale o nas że rozwalimy się na jakimś zakręcie i wtedy przeziębienie będzie już mało ważne. Kichał, prychał, kaszlał całą drogę. Na szczęście dojechaliśmy a Mama już w progu załamała ręce na widok swojego chorego Zięcia. Wyglądał gorzej niż źle i nie pozwolił sobie nawet witaminy C podać. Po 15 minutach tłumaczenia mu że  to dla jego dobra, kiedy usłyszałam ze przecież on jest zdrowy i nie musi brać żadnych leków odpuściłam. Zostawiłam witaminy na stole, do tego jeszcze położyłam aspirynkę i dałam spokój. Po jakimś czasie słyszę w kuchni szelest... Patrzę... Mąż zażywa lekarstwa. Myślę sobie no super, wreszcie zmądrzał, ale kiedy zobaczył ze widzę co robi powiedział "biorę , żebyś nie mówiła potem że Cię nie słucham " :)) Zaśmiałam się tylko do siebie. Na drugi dzień sytuacja się powtórzyła :) Na trzeci tak samo... I wreszcie po witaminkach przeziębienie odpuściło i Mąż poczuł się lepiej. Rozmawiając z nim powiedziałam, że leki czasami pomagają i dzięki nim nie musi się tak bardzo męczyć. Jego odpowiedź mnie oszołomiła (żeby gorzej nie powiedzieć) "Przecież to nie zasługa leków, samo mi przeszło :)" Gorzej jak z dzieckiem ... :)

piątek, 16 września 2011

Po śniadaniu...

Moja Sister, jest daleko , za wielką wodą... widujemy się średnio raz na 2 lata :( No cóż... nikt nie mówił że będzie łatwo. Ostatnio obdarowała mnie miłym prezentem. Ślicznie wykonanym pudełeczkiem z niesamowicie pachnącą zawartością... Relax gwarantowany :)




Mydełka czekają na swój czas... Ale ich zapach sprawia , że chyba długo nie będą czekać :)

Komar okrutnik ... wrrrr!!!

Totalna masakra, nie do zniesienia... Każdy chyba przynajmniej raz w życiu leżąc sobie w cieplutkim łóżeczku w akurat odnalezionej najlepszej pozycji do spania usłyszał ciche brzęczenie nad głową... komar!!! Poleże jeszcze, może przestanie bzyczeć. Minuta, dwie, trzy.... bzzzzzz... bzzzz....  bzzzzz.... nie wytrzymam! Wstaje! Zaświecam światło, rozglądam się, pusto... Gdzie on jest? Hmmm... Trwa szukanie, za zasłoną, pod łóżkiem, sufit.... Nie ma. Pewnie poleciał do innego pokoju. Mąż nawet się nie przebudził kiedy jak uskuteczniałam swoje poszukiwania. Przekręcił się tylko na drugi bok i chrapnął pod nosem. Gasze światło. Układam się w najwygodniejszej pozycji, jeszcze tylko coś nie tak z tą poduszką... poprawiam... no teraz jest super. Zamykam oczy. Bzzzzz..... bzzzz... bzzzz... Wstawać czy nie? Może nie, tak fajnie się leży. Ale to bzyczenie jest wkurzające. Może spróbuje go odgonić... Macham nad sobą obiema rękami. Pomaga na chwilę, lecz za minutę znów słyszę złowrogie bzyczenie. Macham po raz drugi. Cisza.... błoga upragniona cisza. Wreszcie wygrałam z komarem, 1:0 dla mnie :) Można zamknąć oczy i wreszcie pozwolić Morfeuszowi objąć się ramieniem.... AŁA!!!! Komar!!! Tym razem zaatakował!!! Czerwona plamka na ręce która niemiłosiernie swędzi o tym świadczy. O nie!! tego już za wiele! Najpierw Fenistil na ugryzienie a teraz ścierka w ręke i na polowanie! Mąż oczywiście mimo  że nie zachowywałam się wcale cicho nie raczył się obudzić i wspierać żonę w zaciekłym boju z komarem. Ech... faceci. No ale komar się gdzieś zaszył, najadł się mojej słodkiej krwi więc ukrył się w jakimś zakamarku i już do rana się nie ujawnił... Przegrałam niestety tę walkę, ale wojna jeszcze się nie skończyła!!

czwartek, 15 września 2011

Second...

Wieczór, ulubiony kubek z gorącą herbatą, ja i ... no nie mąż, dziś moim towarzyszem wieczoru jest komputer. :) Mąż z zacięciem kibica na twarzy zasiadł przed telewizorem i ogląda mecz a ja postanowiłam przelać moje kłębiące się w głowie myśli w cyberprzestrzeń.  Czasami oglądamy razem mecze i nie powiem, bo sprawia mi to całkiem sporą frajdę (zwłaszcza gdy Miąższ komentuje sobie pod nosem wszystkie akcje na ekranie i niekiedy nawet wykonuje różne dziwne i śmieszne zarazem ruchy) ale dzisiaj wybrałam inne zajęcie. 
Ostatnio coraz więcej czasu spędzam buszując w internecie w poszukiwaniu wszelkiego rodzaju informacji dotyczących ciąży, tego jak się do niej przygotować itp, itd. Przyczyna prosta - chcemy z M. mieć małego bobasa, tylko że nie zawsze chcieć znaczy móc. Co prawda jesteśmy na początku naszych starań więc nie ma się czym martwić ( i oby nie było) ale moja przygoda z rozszalałymi hormonami może mieć tutaj niestety swój niekorzystny udział. Jak na razie mój gino dał zielone światło i kazał próbować - więc próbujemy, a co! :) Babski wieczór, babskie myśli to i babska muzyka w tle...

First but not last...

Po raz kolejny siadam do komputera żeby przelać na ta stronę to wszystko co kłębi się w mojej głowie... Mam bardzo dużo różnorakich przemyśleń dotyczących otaczającego mnie świata z perspektywy młodej żony, być może przyszłej matki, córki, wnuczki, synowej, koleżanki  itp itd... Podobno przelanie na tzw. papier swoich uczuć pomaga... Zobaczymy czy mi też pomoże. Nie jestem zdołowana, raczej jestem optymistka i staram się z uśmiechem patrzeć na świat ale jak każdego czasami dopada mnie kryzys. Zaczynam przygodę z tym blogiem między innymi dlatego żeby zapisywać przeżycia, zdarzenia, ogólnie wszystko, gdyż ostatnio się złapałam na tym jak wiele mi w tym codziennym pośpiechu umyka, jak wiele cudownych przeżyć zapominam bezpowrotnie. Chciałabym zacząć je w ten sposób uwiecznić i móc za kilka lat przeczytać to wszystko i powspominać. Mam nadzieję, że wytrwam , bardzo chcę wytrwać...

Poniżej posty zamieszczone przeze mnie na poprzednim blogu który jednak nie wytrwał... :)) 

Hurra! Hurra!

poniedziałek, 30 maja 2011 9:27
No i proszę...  :) Kupiłam wagę łazienkową i co widzę? 3 kilo w dół :) !! JUPII!!! Super, super super :) Chudniemy dalej! :D:D yyy..tzh ja chudne :) Oby tak dalej.
Po weekendzie bedziemy z M. odpoczywać. Jeździliśmy rozdawać zaproszenia ślubne naszym gościom... O rety, nie myślałam ze tak długo nam z tym zejdzie a rozdaliśmy raptem 3! Musimy przyspieszyć tempo chyba bo zostało nam jeszcze 60 do rozdania :)

Weekend na wsi...

poniedziałek, 23 maja 2011 9:28
Mimo sceptycznego dość nastawienia co do wyjazdu na weekend na Wieś udał się on całkiem dobrze. Sceptyczne nastawienie spowodowane było być może tym , że na owej Wsi mieszka moja przyszła Teściowa. Mimo to wyjazd zaliczam do udanych.  Jan Kochanowski napisał kiedyś...
"Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć za raz wszytki?"
No i teraz gdybym chciała interpretować ten wiersz zrobiłabym to z ptrzyjemnością, gdyż wszystko opisane w nim oddaje bardzo obrazowo to co na Wsi zobaczyć można. Wieś działa na mnie bardzo odprężająco, można połączyć tam przyjemne z pożytecznym, czyli np. długie spacery z opalaniem :) My tak właśnie w ten weekend zrobiliśmy i muszę przyznać , że opalenizna całkiem całkiem i=u mnie się pojawiła :)

Tylko chwila...

środa, 18 maja 2011 15:19
Tylko chwila nieuwagi... dosłownie ulamek sekundy i byłoby po mnie. Dokladnie tak. Dzisiaj o mały włos nie wylądowałam w szpitalu. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
A cała historia zaczęła się bardzo niewinnie... Po prostu chciałam pojeździć na rowerze. Więc wybrałam się na bardzo długa przejażdżkę. Niestety nie wszędzie w Krakowie są ściezki rowerowe i trzeba czasami włączyć się do normalnego ruchu ulicznego. No i ja tak właśnie musiałam zrobić. Zjechałam na jezdnię i dojeżdżałam do ronda na którym chciałam skręcić w lewo. Więc jade sobie boczkiem przy prawej krawędzi a tu nagle kątem oka widzę samochód w bardzo bliskiej odległości, który niebezpiecznie szybko sie do mnie zbliża. Zdążyłam tylko lekko skręcić kierownicę w prawo ale było za późna na jakąkolwiek reakcję. Samochód za szybko jechał i nie zdążyłam wychamować i tym samym moje przednie koło uderzyło w bok tego auta. Byłam w szoku bo nie spodziewałam sie takiego zdarzenia. Kierowca czarnego fiata punto na rondzie chciał skręcic w prawo ale nie pomyślał zeby przepuścić najpierw rower , który wjechał na to rondo  przed nim. Zachciało mu się wyprzedzać na rondzie i tak się to skończyło. Za kierownicą siedziała młoda dziewczyna... Widać było po minie że zupełnie zdziwoiona całą sytuacją ale nie zatrzymała samochodu. Odjechała. Ja przez chwilę jeszcze stałam na tym rondzie bo nie wiedziałam za bardzo co robić. Nogi mi sie trzęsły więc o wsiadaniu na rower i odjechaniu nie było mowy. Zeszłam na bok, wypiłam kilka łyków wody , którą miałam w torbie i przeczekałam.  Zaczęłam się zastanawiać co robić... Gonić ją? W tym stanie nie bardzo dobry pomysł. Dzwonić na policję? I co im powiem, ze baba w fiacie punto mnie staranowała? Nawet nie zwróciłam uwagi na tablice rejestracyjne... Zdecydowałam, że  skoro mi nic nie jest i rower nie ucierpiał to wrócę do domu. Wlokłam dobrych kilkaset metrów ten birdny rower za sobą i w myślach dziękowałam Bogu że nie skończyło sie to inaczej. Mój Anioł Stróż był przy mnie... Dziękuję.

Dzień z Boney M w tle...

piątek, 13 maja 2011 8:22 

Dzisiejszy dzień zaczął się wcześnie jak dla mnie. Pobudka 5:40.  Bardzo fajnie zacząć wcześnie dzień - spokojnie kawka, super śniadanko ( bardzo zdrowe zresztą), chwila przy kompie, poczta, FB, Blog... No i oczywiście muzyka w tle. Dziś klimaty Boney M.


Po południu jedziemy z M. do mojej mamy - akcja pod kryptonimem MALOWANIE :) Bedzie ciekawie coś czuje. Znając konserwatywne podejście momej kochanej rodzicielki do sprawy wystroju wnętrza jej mieszkania raczej nie dam rady namówić jej na zmiane koloru ścian no ale cóż. Ma to swój urok , bo powrót do rodzinnego domu który prawie tak samo wygląda jak ten z dzieciństwa jest bardzo miły i przywraca wiele miłych wspomnień.


Szynszyl Szyszak ( czy jakkolwiek on ma na imię) już calkiem nieźle się czuje w naszym towarzystwie. Świadczą o tym coraz bardziej wyluzowane pozycje jakie przyjmuje podczas spania... Kładzie sie na boku, albo na plecach z uniesionymi do góry łapkami. Czasami wyglada jakby nie zył więc na początki sprawdzałam czy zyje czy nie ale on tylko oburzony że wyrywa sie go ze snu fukał na mnie i chowal się do domku. Teraz wiem że to normalne ale ciagle nie moge sie nadziwić w jakich przedziwnych pozycjach ten zwierzak potrafi zasypiać. A kiedy puszczam go na codzienny spacer po mieszkaniu wyczynia niesłuchane akrobacje. Dosłownie biega po ścianach, odbija sie od nich jak pileczka i nabiera noewyobrażalnej prędkości. To naprawdę zadziwiający zwierzak. A przy tym wszystkim bardzo przyjacielski i ogromnie ciekawski.

Wojnę czas zacząć...

środa, 11 maja 2011 14:29
W Krakowie dziś piękna pogoda... Słoneczko cudnie świeci od samego rana, aż żal siedzieć w domu. Toteż ja właśnie wróciłam z długiego spaceru. Po drodze zaopatrzyłam się w witaminki w postaci warzyw i owoców i mam super pomysł na obiad... Dziś szef kuchni poleca leczo. :) Mój M. bardzo je lubi więc myślę, że pomysł trafiony :)
Od dziś też mocne postanowienie -  DIETA PRZEDŚLUBNA ( i nie tylko , w zasadzie to przyda mi się kilka kilogramów zrzucić). Tak więc - wyciągam rower z garażu i rozpoczynam sezon rowerowy  (lepoiej poźno niż wcale) ;) Żadnych słodyczy, czekoladek, chipsów, slonych paluszków , orzeszków i tym podobnych smakołyków które niestety uwielbiam podjadać o każdej porze dnia i nocy i w każdym miejscu :) Ale czego się nie robi żeby koleżanki zazdrościły figury? :) No bo taka jest prawda i przez to motywacja do działania się zwiększa :) Tak więc sama za siebie trzymam kciuki i ... STRZEŻCIE SIĘ ZBĘDNE KILOGRAMY! :)

Przygotowania c.d.

wtorek, 10 maja 2011 17:01
Kolejny dzień ... dzień przygotowań ślubnych,  chociaż do samej uroczystości jeszcze duzo czasu (dużo to pojęcie względne) :) Dziś odebrałam zaproszenia ślubne. Wyglądają dokładnie tak jak chcieliśmy. Kamień z serca bo do ostatniej chwili sprawdzaliśmy czy nam się lista gości zgadza i czy oby na pewno żadnego nazwiska nie przekręciliśmy. No ale na szczęście wszystko jest OK. Multum załatwiań jeszcze przed nami - jakoś staram się to ogarnąć ale wcale to nie jest takie proste jak się wydaje. Jeszcze samochód, kwiaty, fryzjer, buty, Mój M. nie ma jeszcze garnituru itp  itd... Przeszło mi przez myśl czy nie załatwić sobie niezwylke modnego ostatnio profesjonalnego doradcy ślubnego - ale koszty jego honorariuim przerosły moje najśmielsze oczekiwania i stwierdziłam ze ja dla siebie muszę być planerem :) A swoją drogą to jest całkiem dobry pomysł na biznes :) Pomyślę o tym i może... może... :)

Od czegoś trzeba zacząć ...

poniedziałek, 09 maja 2011 11:44

Jeszcze trzy miesiące i stane na ślubnym kobiercu :) Cieszę się i szczerze mówiąc nie mogę się doczekać :) W głowie kotłują mi się ciągle zwrotki wiersza Przerwy - Tetmajera - cudowne.


A kiedy będziesz moją żoną...
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.

Rozdzwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i róże śliczne i powoje
całować będą włosy twoje.



Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród żółtych przymgleń i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa, cisi, sami.

Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy piąć się srebrną grzędą,
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.



Ubiorę ciebie w błękit kwiatów,
niezapominajek i bławatów,
ustroję ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę twą urodą.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy
kiedy drzwi miłość nam otworzy.


Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...